Dziękujmy Bogu za abp Jędraszewskiego, za Kaczyńskich, i za Krystynę Pawłowicz, która przydała piłce nożnej nowy, polityczny wymiar. Według pani Krystyny, dodajmy sędzi, co nie jest be znaczenia – Szwecja w żadnym razie nie miała z nami wygrać, ba!, musiała przegrać i to wysoko, abyśmy mogli wyjść z „grupy śmierci”, gdyż dla nas każda grupa z taka formą byłaby grupą śmierci.
Z kolei ja mam osobiste podziękowania za chorobę i zderzenie z rzeczywistością Służby Zdrowia. Miałem wrażenie, że jestem nowym mesjaszem, który swoim cierpieniem odkupi nie tylko swoje grzechy, ale wszystkich ateistów, agnostyków, apostatów i wierzących na pokaz. Gdybym miał pod ręką siekierę lub chociażby tasak, pewnie odrąbałbym sobie nogę niczym Kuba Socha w reymontowskich „Chłopach”. Jezus cierpiał męki przez jeden dzień, mnie obezwładniający ból trzymał przez półtora tygodnia plus niezbyt przyjemny z powodu upałów czas w szpitalu. Ale spokojnie, oszczędzę Wam opisu wszystkich perypetii.
Gdy wychodziłem ze szpitala powziąłem decyzję, że oddam się wyrafinowanej sztuce bezcelowego tracenia czasu, czyli oglądaniu każdego meczu mistrzostw Europy w piłce możnej, szczególnie z udziałem Polaków. Taka rekonwalescencja po cierpieniu, choć obcy mi jest wszechwładny amok narodowego wzmożenia, który zazwyczaj zwiastuję totalną klęskę. Pomyśleć, że przed mistrzostwami wygraliśmy za Paulo Sousy jeden mecz. Z Andorą, chyba najmniejszym świeckim państwem w Europie. I na podstawie tego meczu dmuchano w balonik, że aż hej. Ze Słowacją miał być spacerek, Hiszpanii mieliśmy dać popalić jak pod Somosierrą, zaś na Szwedach mieliśmy się odkuć za Potop. Po wyjściu z grupy miało być już tylko lepiej. I dzięki Bogu jest. Nasi wracają do domu, a ja już bez nerwów będę mógł dalej oglądać Euro 2021, bo mi jest obojętne, kto wygra. Mogą choćby Niemcy. Nawet nie dziwi mnie, że modły o zwycięstwo do św. Huberta nie pomogły. To, co pozostanie mi w pamięci, to reklamy Żabki, Media Markt i piwa Warka. Ciekawi mnie jak się teraz czują sponsorzy telewizyjnych relacji i polskiej drużyny z tych mistrzostw?
Aha, jeszcze wspomnę o zdziwieniu w
związku z oszałamiającą atmosferą polskich kibiców. Na Boga, ci nieszczęśni
ludzie wierzą cały czas w nadludzką moc polskiej drużyny, choć strzelać bramki
potrafi tylko jeden Lewandowski, który tym różni się od reszty polskiej
kawalerii w rogatywkach, że bliżej mu do czołgów Bundeswehry, wszak w
niemieckiej lidze nauczył się strzelać bramki. Tak a propos ilości trafień
w poprzeczkę z najbliższej możliwej odległości, przypomniała mi się opinia
Buszmenów pierwszy raz oglądających jakiś ważny mecz piłkarski. Zapytani o
wrażenia odparli, że mecz jak mecz, ale ta precyzja w trafianiu w słupki i
poprzeczkę to absolutne mistrzostwo świata...
Coś mnie natchnęło, by
zajrzeć na Frondę. Trafiłem na artykuł, który nie ma żadnego związku z
Euro 2021, ale wiele wyjaśnia. Męczeństwo to wzór chrześcijańskiego męstwa, a
nie ulega wątpliwości, że polscy piłkarze strasznie się męczyli na tym
turnieju. Fundament kerygmatu – wzór naśladowania Chrystusa, jako pragnienie
najwierniejszego upodobnienia się w Jego męce i śmierci, czyli w Jego
męczeństwie – szczególnie cechuje naszych orłów i kibiców piłki nożnej.
PS. Szczególne podziękowania dla tych, który w mailach wyrazili swoje zaniepokojenie moją nieobecnością na blogu.