wtorek, 31 maja 2022

Megalomania sarmacko-nacjonalistyczna

 

  Mój blogowy kolega napisał: „Poza tym [sarmatyzm] jest to spektrum kultury narodowej, pojęcia Ci obcego, którego boisz się jak diabeł święconej wody. W formie ideologii przetrwał zabory, kultywowano w dworach szlacheckich najbardziej (...) wartościowe cnoty przodków1. Nie wiem czy się boję jak diabeł święconej, ale na pewno mam ambiwalentny stosunek do tego, co dziś nie tylko władza nazywa spektrum kultury narodowej. Wiecie dlaczego? Bo za dużo w niej megalomanii i mesjanizmu, które mnie wręcz odrzucają, a są tak charakterystyczne dla idei narodowo-katolickiej. Spór poszedł dalej. „Poczytaj sobie trochę Brucknera, Bystronia - będziesz wiedzieć skąd się wziął mit założycielski szlachty dlaczego i jaki miał wpływ na kulturę i jak kształtował późniejszą mentalność ludzi, którzy przechowali tą kulturę do lat XX”. Przyznam, że nie cierpię, gdy mi ktoś narzuca, co mam czytać, w końcu mam swój gust i nim się kieruję przy wyborze lektury. Ponieważ mój oponent dodał „Broń Boże nie czytaj! Jeszcze zmądrzejesz”, postanowiłem zmądrzeć na modłę narodowców. A co mi tam, w moim wieku ryzyko zmiany poglądów jest niewielki. I takim to sposobem trafiłem na Jana Stanisława Bystronia „Megalomania narodowa”2.

  Ja to kręcę, chyba Najświętsza Panienka naprowadziła mnie na ten tekst! Mój oponent powinien ją koniecznie przeczytać. Moja krytyka sarmatyzmu to nic w porównaniu z tym jak ów sarmatyzm zbeształ i sponiewierał J. Bystroń. Nawet wpływ szlachty na kulturę polską, na mentalność ludzi tą kulturą zachwyconych, nie zostało przez Autora oszczędzone. Uspokoję, nie mam zamiaru streszczać tej książki, bo o pokracznych mitach sarmatyzmu pisałem w poprzedniej notce. Lektura Bystronia mnie tylko utwierdziła we własnych przekonaniach. Zresztą, jak się okazało – całkowicie słusznych. Niemniej zaciekawiło mnie coś innego. Bystroń porusza temat, z którym nawet ja, ateista, miałbym problem. Pisze: „Jeżeli Jehowa mówi Mojżeszowi: „Nie będziesz miał innych bogów przede mną'', to stwierdza jedynie swą wyższość, nie negując istnienia innych bogów plemiennych. Chrystianizm staje na nieznanym dotychczas stanowisku, nie uznając innych bóstw poza Bogiem w Trójcy Świętej jedynym, którego nie ogranicza do jednego tylko plemienia, ale oddaje mu rządy całego świata. (...) szlachetny, w wielkim stylu, utopijny idealizm kosmopolityczny pierwszych gmin chrześcijańskich przeciwstawia się doktrynom plemiennym, czyli (w myśl dzisiejszych pojęć) nacjonalistycznym. Walka dwóch diametralnie odmiennych poglądów jest treścią dziejów chrześcijańskiego świata3. Musiałem przeczytać ten fragment dwa razy, bo trudno było uwierzyć, kogo mi mój blogowy kumpel polecił. Jak dalej twierdzi Bystroń „doktryna chrześcijańska jest zbyt idealna, zbyt abstrakcyjna, aby mogła zapanować w zupełności, wymaga ona już wysokiego stopnia rozwoju intelektualnego, aby ją pojąć, cóż dopiero, aby przejąć się nią i stosować w życiu”. Chrześcijaństwo stanęło ponad bogami plemiennymi i zakładając istnienie jedynego Boga, starało się uzasadnić jedność całego świata ludzkiego. Paradoksalnie prowadziło to do nadużywania religii dla celów walki narodowej, często również rasowej.

  Bóg w pojęciu ogromnej większości chrześcijan jest dla wielu związany ściśle z tym czy innym narodem. Im bardziej zagłębiamy się kulturę jakiegoś narodu, tym bardziej zakorzenione są podobne zapatrywania. „Człowiek [nie tylko – dopisek mój] mało wykształcony może wyobrazić sobie Boga inaczej jak przez podniesienie do niebiańskich wyżyn stosunków ziemskich. Stąd też oczywiście naród polski czasów sarmacji wyobraża sobie cały świat ponadziemski na wzór szlachecki; w głowie sarmaty przecież nie powstanie nigdy wątpliwość, że w niebie mówią innym językiem niż polskim, który przecież jest każdemu zrozumiały4. A już, co do Matki Boskiej, to jest nasz sarmata najgłębiej przeświadczony, że tylko Polakami zajęta. Jest to nieuniknione nacjonalizowanie Boga w umysłach ludzi, nieumiejących sięgnąć myślą nieco głębiej czy szerzej. Jeżeli jednak chodzi o podkreślenie specjalnej opieki Boga (Matki Boskiej czy świętych) nad jakąś grupą społeczną czy nad jakimś jej przedsięwzięciem, zwłaszcza nad wojną, to tutaj nie ma żadnych trudności – tego rodzaju nacjonalizacja bóstwa jest czymś wręcz powszechnym. Nie było chyba ważniejszej akcji, której by nie umiano uzasadnić wolą Bożą. W Polsce Matka Boska nosi od czasów Jana Kazimierza tytuł Królowej Korony Polskiej. Jako ciekawostka: „w przeddzień powstania państwa polskiego w dyskusji o przyszłym jego ustroju jeden ze znanych publicystów podniósł (zdaje się, zupełnie serio) projekt, aby za królową uznać zgodnie z poglądami szerokich mas Matkę Boską, a regencję powierzyć papieżowi jako namiestnikowi Chrystusowemu” (sic!) Najczęściej spotykamy się z zapewnieniami, że Bóg sam prowadzi hufce swego narodu do wojny, że w decydującej chwili przechyla cudem zwycięstwo na stronę wiernego sobie ludu. A współcześnie? Warto przypomnieć „cud na Wisłą”, gdzie Matka Boża rozpędziła kacapów, a w co nawet współcześni, w XXI wieku wierzą bez zastrzeżeń. Wiara w określonego Boga narodowego kształtuje wierzenia religijne szerokich mas w duchu nacjonalizmu, a przez to podtrzymuje skutecznie wiarę w wyższość narodu, uzasadnia imperialistyczne dążenia (patrz idea Międzymorza).

  Wprawdzie czytana przeze mnie książka została wydana w 1995 roku, niemniej jej pierwsze wydanie pochodzi z 1935 roku (wydawnictwo „Rój”). I w tym miejscu dopada mnie pytanie: czy ten Jan Stanisław Bystroń nie był jakimś prorokiem? Wyprowadza on megalomanię z pojęcia wiary we własne siły, jednakże wiary wypaczonej, patologicznej. Owa sarmacka megalomania i mesjanizm idealnie pasują do dzisiejszych czasów rządów Zjednoczonej Prawicy oraz do wielu kaznodziei polskiego Kościoła. I to podobno są najwartościowsze cnoty naszych przodków. Tego nie da się inaczej określić jak wulgarnym: ja pierdzielę!

 

 

Przypisy:

1 - https://delator1004.blogspot.com/2022/05/porozmawiajmy-o-penisie.html
2 - książkę w formacie pdf można pobrać tu: https://docer.pl/doc/ss5cxc8
3 - wszystkie poza wstępem pochodzą z „Megalomanii narodowej”
4 - ten cytat jest wyjątkowo sparafrazowany przeze mnie

 

sobota, 21 maja 2022

Porozmawiajmy o penisie

 

  Czy zdajecie sobie sprawę, jak wiele dziś łączy Polaków i Niemców, mimo że narodowcy i prawicowi konserwatyści uznają kontakty z Niemcami za zdradę polskiego narodu? A przecież mieszkamy w takim samym klimacie i krajobrazie. Lubimy mocne alkohole i piwo. Jemy tłusto (zrazy, kotlety, kapusta) i lubimy rubasznie się pośmiać. Rzeknę bez ironii: Polak, Niemiec – dwa bratanki! – tym bardziej, że mamy te same geny przodków sprzed 5 tys. lat. Teraz, ku przestrodze polskiemu ruchowi konserwatywno-nacjonalistycznemu, można głosić hasło bez strachu, że nas pobiją: „Naród genami silny. Im ich więcej, tym lepiej. Więc od czystości rasowej uchowaj nas, Panie!1.

  Pewien uznany polski antropolog rasowy, uwielbiany przez ruchy narodowościowe, pisał w latach międzywojennych: „Dzieci jasnowłose rozwijają się powolniej, dojrzewają później, są krnąbrniejsze, jakkolwiek mniej złośliwe itd. Nie zdają sobie oni natomiast sprawy z tego, że później różnice te ulegają zasadniczym zmianom, co już można obserwować na uniwersytecie. (…) W świetle powyższych faktów staje się zrozumiałą obserwacja, że uczniowie żydzi są nie tylko zdolniejsi, ale oddziaływają demoralizująco na swoich kolegów chrześcijan. […] Są oni bowiem fizjologicznie starsi, posiadając ten sam wiek kalendarzowy. Jest przecież faktem powszechnie znanym, że starsi uczniowie wywierają demoralizujący wpływ na swoich młodszych kolegów2. „Wyhodujmy sobie Polaków” – postulował w tym samym czasie ksiądz Walerian Baranowski. Pisał też: „Również musi być obmyślany racjonalny program krzyżowania się biologicznego. W związku z tem wypłynie zaraz kwestja żydowska. Za wszelką cenę musimy wyjaśnić, czy krzyżowanie się biologiczne polskich ras z tak obcą i odrębną jak semicka nie jest dla organizmu narodowego trucizną biologiczną3.

  Taki Henryk Sienkiewicz, polecając Jana Karola Kochanowskiego na katedrę historii polskiej Uniwersytetu Krakowskiego, pismo swoje kończył następująco: „…wiem, że jest człowiekiem nadzwyczaj zacnym, sumiennym – i mamże się przyznać? – lubię w nim szczerze polską krew i poprawną polską rasę [podkreślenia moje]. Można by go oddać do muzeum etnograficznego jako typ Lechity”. Trudno przypuszczać, aby kogoś to pismo bulwersowało, a niemal na pewno nikogo nie zniesmaczyło. Bycie typem Lechity wtedy nobilitowało. Dziś zresztą niektórych też. Za sprawą ideologów polskiego nacjonalizmu idea kategorii rasy trafiła do myśli politycznej. Nie od rzeczy będzie przypomnieć, iż Roman Dmowski był darwinistą patentowanym, rasistą z wykształceniem biologicznym. W dwudziestoleciu międzywojennym polska szkoła antropologiczna świeci tryumfy właśnie za sprawą Jana Czekanowskiego. To za jego poglądami na rasę nie powinniśmy się zbytnio cieszyć swoimi słowiańskimi korzeniami, bo Słowianie to Ukraińcy i Białorusini. Prawdziwi Polacy to dużo wyżej stojący typ subnordyczny, zwany również sarmackim. Teoria Czekanowskiego odcinała polskich nordyków i subnordyków od mniejszości narodowych, a zwłaszcza od Żydów. Właśnie przeciwko tym ostatnim przemawiały eksperymenty i obserwacje dokonywane przez Czekanowskiego i jego uczniów.

  Właśnie uczeń Czekanowskiego, Karol Stojanowski, badał rekrutów w pułku ułanów oraz harcerzy i stwierdził, że „podział zaproponowany przez mistrza obejmuje także kształt penisa”. Tu miały obowiązywać trzy typy: subnordyczny (sarmacki), ujęty dla prostoty wraz z nordycznym, dynarski oraz prasłowiański. Pierwszy miał członek „gruby i prosty, glans penis jest zupełnie wolna, nieokryta napletkiem [podkreślenie moje]”, podczas gdy dwa pozostałe – „są cieńsze, z bardziej wydatnym napletkiem, co w przypadku rasy dynarskiej, co nadaje penisowi komiczną postać”. Co najciekawsze, Stojanowski uznał, że żydowski zwyczaj obrzezania jest uwarunkowaną historycznie próbą upodobnienia się do typu nordycznego i subnordycznego i dowodzi w dłuższej perspektywie ich dominacji nad pozostałymi. Według tej teorii obrzezanie nie miało na celu odróżnienia się od gojów, lecz przeciwnie: „było czymś w rodzaju zamiany chałatu na kontusz” (sic!) Publikacje tych antropologów miały też inny cel. Poprawiały samoocenę posiadaczy subnordyckich penisów, przyznając im wysokie miejsce w zmodyfikowanej przez Czekanowskiego hierarchii ras.

  Nietrudno było wyciągnąć wiosek, że w szkolnictwie potrzebna jest segregacja rasowa, bardzo istotny w kontekście ciągnącej się przez całe międzywojnie debacie o numerus clausus i getcie ławkowym -  postulat narodowców (Młodzież Wszechpolska i ONR) wprowadzony w latach 30-tych na polskich uczelniach wyższych. Wcześniej, bo już w latach 20-tych postulowano numerus clausus (zmniejszenie Żydów na uczelniach do 11 procent, oraz numerus nullus (polskie uczelnie bez Żydów). I pomyśleć, że ta światła i święta myśl o wyższości sarmatów wraca do łask. A może ona tkwi w nas nieprzerwanie od czasów Czekanowskiego i Dmowskiego?

 

 

Przypisy:
1 - https://wyborcza.pl/7,75398,20950016,sylwetka-genetyczna-polaka-niemiec-twoj-brat.html
2 - Jan Czekanowski, antropolog
3 – całość, podobnie jak cytaty, na podstawie: https://wyborcza.pl/alehistoria/7,121681,28443167,wyhodujmy-sobie-polakow.html#S.main_topic-K.C-B.3-L.2.duzy