czwartek, 25 lutego 2021

Pościć każdy może

 

 

  Na początek sparafrazuję słowa pewnej piosenki: pościć każdy może, jeden lepiej drugi gorzej. W poszukiwaniu tego wartościowania znalazłem zaskakującą maksymę św. Jana od Krzyża: „Lepiej jest pokonać (połknąć?) swój język, niż pościć o chlebie i wodzie”. Wziąłem ją sobie do serca. Nie będę więc nic mówił – będę pisał – do czego język nie jest potrzebny, bo żyć o chlebie i wodzi jakoś mnie nie pociąga, nawet jeśli to okres postu przed Wielkanocą.

  A nie pociąga z powodu samej idei. Tradycja postu wzięła się z czterdziestu dni pobytu Jezusa na pustyni. W efekcie tego postu, jak pisze ewangelia św. Mateusza: „A gdy przepościł czterdzieści dni i czterdzieści nocy, odczuł w końcu głód. Wtedy przystąpił kusiciel...” [Mt, 4, 2-3]. Mnie to specjalnie nie dziwi. Po czterdziestu dniach ścisłej głodówki i wstrzemięźliwości od wina, w palącym słońcu pustyni – wybaczcie głupiemu ateiście wniosek – też dopadłyby mnie majaki. Aż strach pomyśleć jakie! Na podstawie tej tradycji Kościół domaga się od wiernych przestrzegania praktyki postu i wstrzemięźliwości oraz wyznacza wiernym dni pokuty. Ja tam nic złego o tej tradycji nie powiem, może dlatego, że mnie już nie dotyczy. Tymczasem to, co obecnie pozostało z tradycji postu, powinno okrywać wiernych rumieńcem wstydu. Niejedzenie potraw mięsnych w piątki? Z jednej strony niewielu się tym drobnym zakazem przejmuje, a z drugiej jest całe mnóstwo produktów o wiele bardziej sycących i smaczniejszych. Jeśli ktoś nie zje w piątek kiełbasy, ale za to wtranżoli dwadzieścia ruskich pierogów na jeno posiedzenie – czy to jest jeszcze post? Utarło się, że praktyki postne dotyczą jedynie jedzenia, a przecież mamy jeszcze oczy, uszy, nos – po prostu ciało, które według tej tradycji w całości ma pościć. W poście przed Wielkanocą nie powinno się też oglądać rzeczy ładnych, słuchać pięknej muzyki czy wąchać aromatów. Ciekawe, kto to się do tego stosuje?  Ten sam święty Jan od Krzyża mówił: „Niech poszczą wasze oczy. Oczy są nazywane oknami, przez które do duszy wchodzi szatan”, czyli nic innego jak zakaz oglądania telewizji i zaglądania do interentu, choć on jeszcze takich okien do grzechu nie znał, ani nawet o nich nie słyszał.

  Dobrowolna rezygnacja z przyjemności, jaką jest jedzenie, i z innych dóbr materialnych pomaga wierzącym panować nad grzechem pierworodnym natury, którego negatywne skutki odbijają się na całej ludzkości. Temu właśnie celowi służą obco dziś brzmiące pojęcia: asceza i umartwienie. Gdy te postne praktyki wierzący odrzuci, gdy nie wprowadzi w ich stosowanie swego potomstwa, jak twierdzi pewien kaznodzieja – zginiemy! Niemal na każdym kroku widać, jaka jest cena tego, że nie potrafimy sobie czegoś nakazać lub zakazać. Grzech, grzech i jeszcze raz grzech. I pozwolę sobie w tym miejscu na drobne, lekko ironiczne pytanie: gdzie można spotkać najwięcej grzeszników? Odpowiedź jest prosta – przed konfesjonałem, szczególnie w Wielki Tydzień. Pociągnę tę odkrywczą myśl. Skoro takim dobrodziejstwem jest post, który skłania grzeszników do spowiedzi, gdzie wyrażają mocne postanowienie poprawy, to może ten post powinien obowiązywać przez cały okrągły rok? No może poza samymi świętami chrześcijańskimi, aby przed tymi konfesjonałami nie było pusto. Można mieć uzasadnioną nadzieję, że ktoś, kto potrafi odmówić sobie rzeczy dozwolonej, dobrej i smakowitej, zdoła także odrzucić propozycje niedozwolone i złe, czyli grzech. Nie będzie szalejących i pijanych tłumów na Krupówkach nie tylko w czasie pandemii, a ateistycznym melomanom łatwiej byłoby o bilet do Opery Śląskiej czy Filharmonii w Katowicach. I owieczki całe, pełne Ducha Świętego, i wilk syty ateistyczną duchowością.

  To, że lekko ironizuję nie dowodzi, że drwię. Na pewnym katolickim portalu znalazłem nie tylko pytanie ks. dr Aleksandra Radeckiego: „ile jest jeszcze postu w Twoim pości?1, ale również wszystkie te watki, które poruszyłem powyżej. Szukając tematów o poście mimochodem natrafiłem na wiele powiedzonek i przysłów związanych z tą tradycją. Pozwolę sobie na krótką wyliczankę:
Nie ma w chlebie ości, kiedy się ciało wypości”;
Gdy w wstępną środę deszcz pada, to rój gąsienic kapustę zjada”;
Post i trzeźwość to zabawa, popiół z chlebem to potrawa”;
Postem Pana Boga nie przekupisz”;
Post jest dla duszy tym, czym dla ciała oczy” – to Mahatma Gandhi;
Na cóż zda się wycieńczać ciało wstrzemięźliwością, jeśli umysł nadyma się pychą” – to św. Hieronim;
Na koniec coś, co mnie naprawdę zdumiewa: „Cała chrześcijańska tradycja uczy, że post pomaga unikać grzechu i tego wszystkiego, co do niego prowadzi” – to Benedykt XVI. Dwa tysiące lat postów, a Kościół jak grzeszył tak wciąż grzeszy, a nawet bardziej.

 

Przypisy:
1 - https://www.niedziela.pl/artykul/61828/nd/Ile-postu-w-poscie

 

poniedziałek, 22 lutego 2021

Sezon z Łucją uważam za otwarty

 
 

  Wprawdzie nie wiem na jak długo, bo już jakiś minister zapowiada, że trzeba będzie wrócić do poprzednich restrykcji, wszak idzie trzecia fala, niemniej stało się! W dniach rozpoczęcia chrześcijańskiego postu, dla mnie skończył się post prawdziwej duchowości, post od opery. I choć ze mnie skrajny ateista, powiem bez kozery – było bosko! Niebiańska uczta dla uszu i oczu. Nawet tytuł piękny „Łucja z Lammermoor”.

  Najpierw o tym, co mnie zawiodło. A tym czymś była fabuła. Masakra! Dwa możne i zwaśnione szkockie rody, para kochanków, jedno morderstwo i dwa samobójstwa. Na szczęście libretto po włosku, zaś napisy tłumaczenia na tyle wysoko nad sceną, że można było je sobie swobodnie darować. Z to w warstwie muzycznej można się było upajać wyjątkowo przepiękną muzyką, jakoś tak na szczęcie zupełnie oderwanej od tragicznej treści. Troje artystów wybijało się ponad przeciętność, Gabriela Gołaszewska (sopran) w roli Łucji, Łukasz Załęski (tenor) jako Edgar, kochanek Łucji oraz Stanisław Kuflyuk (baryton) w roli Henryka Ashtona.  Niemniej, co warto podkreślić, reszta, w tym moja ulubienica Anna Borucka w roli Alicji, tylko dlatego im nie dorównywała, że ich partie były drugorzędne. Przyznam, że sopran Gabrieli Gołaszewskiej robi na mnie coraz większe wrażenie. Ale i tak nic w tej warstwie nie przebije samej muzyki Gaetano Donizetti, takie połączenie muzyki Verdiego i Mozarta. Gdy nadszedł moment solowej partii harfy mogę śmiało się przyznać, że odpłynąłem. No i wreszcie harmonika szklana, na której grała Christa Schönfeldinger, coś niesamowitego, pierwszy raz w życiu oglądałem i słuchałem na żywo. Aha, omal zapomniałem o chórze. Reżyser Bert Bijnen zafundował ciekawe rozwiązanie rozmieszczając chór nie tylko na scenie, ale również w bocznych sektorach pierwszego balkonu, dzięki czemu miało się wrażenie, że choć w maseczce było się jego częścią.

  Nie mogę też nie opisać wrażeń wzrokowych. Scenografia z pozoru dziwna, gdzie przeważały elementy belek w różnym układzie horyzontalnym, miała jednak w sobie coś z klimatu Szkocji. Ale nie tyle ona robiła wrażenie ile część orkiestry (skrzypce, wiolonczele i kontrabasy, oraz wspomniana harfa i harmonijka szklana) przed orkiestrionem. Trochę „wadził” dyrygent, doskonały Jan Stańczyk, ale za to skrzypaczki i wiolonczelistki był przecudnej urody. W pewnej chwili naszło mnie podejrzenie, że Opera Śląska w Bytomiu specjalnie je wyciągnęła z tego orkiestrionu, aby się nimi pochwalić. Ładniejszej orkiestry to ja w żadnej innej operze nie widziałem. Ale żeby nie było, że ów opis jest seksistowski dodam, umiejętności tej orkiestry to perfekcja. Dodatkową atrakcją była wystawa portretów „Heroiny i herosi Opery Śląskiej”.

  Odchamiłem się niemożebnie i już nie mogę doczekać się soboty.  „Rzekoma ogrodniczka - La finta giardiniera” Wolfganga Amadeusza Mozarta. Jeśli premier Mateuszek Kłamczuszek pozwoli, to w zanadrzu jest jeszcze spektakl baletowy „Requiem d-moll” tegoż samego kompozytora. A później niech się dziej wola nieba (czytaj: pandemii), z nią się zawsze zgadzać trzeba...