piątek, 12 lutego 2021

Bon appetit – jak mawia mój kolega Radek

 

  Swego czasu krytycznie odniosłem się do wegetarianizmu i weganizmu. Może nie tyle do sposobu odżywiania się ludzi hołdujących tym nowym nawykom kulinarnym, ile prób wręcz ideologicznego uzasadnienia, które maja charakter narzucania innym takiej metody „ratowania świata” zwierzęcego. Posługują się przy tym mało zachęcającą metodą obrzydzania mięsożerności. Na szczęście, przynajmniej w moim mniemaniu, zjawisko jest marginalne na tyle, że moje poczucie tolerancji nawet nie próbuje zdyskredytować wegetarian czy wegan. Co najwyżej krytykuję ideologiczne podłoże, mające charakter typowo skrajnie lewicowy.

  Moja ulubiona „Wyborcza” publikuje wywiad z biologiem molekularnym, dr Jakubem Urbańskim1. Powiem Wam w sekrecie, że ten wizjoner przyszłości kulinarnej jest gorszy niż autor biblijnej „Apokalipsy”. Wieszczy katastrofę klimatyczną, która zmusi nas do zmiany nawyków żywieniowych bardziej niż weganie. Żegnajcie schabowe i sałatki jarzynowe, o pomidorach nie wspomnę. Nim jednak zacznę, upewnijcie się, że nie zamierzacie niczego przekąsić, bo ja wprawdzie do obrzydliwych nie należę, ale jakoś tak po lekturze tego wywiadu straciłem apetyt. Czytam: „W styczniu Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA) stwierdził, że można już bezpiecznie spożywać larwy mącznika młynarka. To taki szaroczarny chrząszcz, którego często możemy spotkać w spróchniałych pniach albo w magazynach żywności, gdzie przechowywane są produkty zbożowe. Te larwy zawierają białko, potas, cynk, sód, selen i żelazo2. Owe chrząszcze podobno można jeść na surowo, jak i w kruchym cieście z mąki ze zmielonych mączników, warzyw smażonych na oleju z mączników i w postaciach mocno przetworzonych.  Gdyby zrobić z tego chrząszcza ciastka czy naleśniki i zaserwować je przeciętnemu śmiertelnikowi, nie byłby w stanie ich odróżnić od prawdziwych. Kilka lat temu przeprowadzono badania dotyczące zamienników: przyrządzano do testów coś udające mięso drobiowe czy krowie. I w ślepych testach więcej osób wskazywało jako prawdziwe mięso właśnie to z owadów. Na fotce larwy a'la frytki smażone na oleju z mączników.
Bon appetit
.



  Dr Urbański tłumaczy: „To, co wyróżnia owady, to nie tylko kwestia zawartości białka, ale przede wszystkim to, w jaki sposób je się hoduje: ile hodowla zajmuje przestrzeni, ile zużywa zasobów i jakiego rodzaju są to zasoby. I tu owady są bezkonkurencyjne, zwłaszcza w naszej strefie klimatycznej3. Skoro w Azji Wschodniej te robale wpieprza się na potęgę, dlaczego by nie u nas? Taaa, w tej Azji je się też psy, koty, szczury, wróble i nietoperze, i kompletnie nie rozumiem, dlaczego mamy przenosić te nawyki kulinarne do Polski. Musimy sobie jednak uświadomić, że „produkcja” owadów jest zdecydowanie bardziej ekonomiczna od hodowli zwierząt i uprawy roślin. Dlatego że przy produkcji owadów mamy dodatkowy strumień przychodów związany ze świadczeniem usługi utylizacji odpadów organicznych. W idealnym wariancie mamy paszę za darmo albo po kosztach transportu. Tymczasem roślin nie zjadamy w całości, a w przypadku zwierząt kręgowych zjadamy ledwie kilkanaście procent ich masy. Natomiast owady i ich larwy zjadać będziemy w całości. Biorąc pod uwagę szybkość procesu wytwarzania, kotlet z larw owadów produkuje się szybciej niż kotlet z fasoli (polecam wegetarianom). Jest jeszcze jeden ważny argument wegan, który dr Urbański podważa. Metody zabijanie zwierząt. Przy produkcji roślinnej też ginie dużo zwierząt. Tymczasem, i tu proszę o szczególną uwagę: „Owady różnią się od większości zwierząt hodowlanych tym, że są zmiennocieplne. I dzięki temu można wprawiać je w stan uśpienia, w którym nie odbierają bodźców. W takiej formie możemy je przetwarzać bez stresu dla nich. Robić z nich jedzenie w sposób relatywnie humanitarny4. Na zdjęciu zestaw sałatek z larw i robali.



  Cóż mi pozostaje? Od dziś apeluję do polskiego rządu – nie uwalniajcie z lockdownu żadnych restauracji, barów i innych jadłodajni publicznych. Ja asekuracyjnie niczego się nie tknę, gdyż nasze zmysły smakowe bardzo łatwo oszukać. Może oszukany bym i to zjadł, ale gdyby mnie ktoś uświadomił, odruch wymiotny byłby nie do opanowania. A tymczasem unijny urząd bezpieczeństwa żywieniowego dał zielone światło na wprowadzanie na rynek produkty otrzymane dzięki technologii opisanej w utajnionych dokumentach aplikacyjnych.

 

 

Przypisy:
1 - https://wyborcza.pl/7,75400,26777694,przyszlosc-jedzenia-juz-wkrotce-larwy-owadow-wpelzna-na-nasze.html#S.main_topic-K.C-B.1-L.2.duzy
2 - ibidem;
3 - ibidem;
4 - ibidem.
5 - foto z omawianego artykułu.



 

62 komentarze:

  1. O matko jedyna! To mało było stresu z powodu "Czarnego dnia" w mediach żeby nam teraz jeszcze serwować te larwy?
    A nie możesz DeLu napisać coś o operach albo chociaż o wczorajszych pączkach??? :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tłusty czwartek poza moimi zainteresowaniami, ale o operze będzie. Mam na 27-go wykupiony bilet, więc drżyjcie moi Czytelnicy. Zanudzę Was na śmierć! ;)))

      Usuń
  2. Jesteś po prostu uprzedzony do owadów i tyle.

    Ja zresztą też :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z owadów lubię mrówki ;) Jakoś mi tak na pracowite wyglądają. Ale nie wyobrażam sobie, żeby nadawały się do konsumpcji ;)

      Usuń
    2. A tak po prawdzie to bez owadów nie byłoby nas. Bo z jednej strony zapylają co się da i mamy różne pożywienie, z drugiej są wielkimi czyścicielami środowiska naturalnego usuwając z niego bardzo szybko różne produkty gnilno-odpadowe. Które dla nas stanowią zagrożenie chorobotwórcze.

      Usuń
    3. Prawda, robale są potrzebne, tylko dlaczego mamy je jeść? Czytałem w tym zalinkowanym artykule, że smak tych robali da się regulować pokarmem. Gdy chcemy, żeby przypominały w smaku marchewkę, wystarczy im podrzucić zgniłą marchew...

      Usuń
  3. Dość dawno pisałam o tym cały post.Myślę, że gdybyś posiedział jeden dzień w którejś z ubojni tego co ci ląduje na talerzu też straciłbyś apetyt na kotlecik wieprzowy czy gulasz wołowy lub też zrazy zawijane. A gdybyś miał okazję sprawdzić ile nosisz w sobie pasożytów straciłbyś sentyment do siebie samego. Pojedź np. do Tajlandii, idź na ich bazar - wyglądają ich przekąski dla nas dość kiepsko, ale zawierają to co nam potrzebne do istnienia- białko.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę wyjaśnić. Brałem udział w niejednym świniobiciu, choć tylko bierny. Najwyżej przynosiłem wodę i dbałem, aby paliwo w piecu było. Dziwne, ale ochota na schabowego nigdy mi nie przeszła. Nawet na flaczki i salcesony. A kiełbasa w naturalnym szczewie to już niebo w gębie. Zaś, co do mikrobów na moim i w moim ciele sprawa jest prosta. Część z nich jest nam bezwzględnie potrzebna do egzystencji. Na resztę działa mydło, ewentualnie detox.
      Natomiast widok robali i larw na patelni zawsze mi się kojarzy z gnojowiskiem, i tego już mój organizm nie przyswaja. ;)

      Usuń
    2. też kiedyś byłem przy świniobiciu, jako dzieciak też nieraz asystowałem Dziadkowi, gdy zarzynał "kuraka" kupionego na targu, ale wydaje mi się /wydaje, bo nigdy nie byłem/, że klimat przemysłowej ubojni to jakby osobna sprawa...
      bazar tajlandzki zapewne może być ciekawym obiektem do zwiedzenia z wyjątkiem rejonu, gdzie sprzedają koty spożywcze, tam mnie nikt nie namówi na wizytę...
      miłego :)

      Usuń
    3. Piotrze, nie wiem jak jest w ubojni przemysłowej, ale wydaje mi się, że bardziej „humanitarnie” niż ta domowa. Może nas przerażać skala, ale to tam prędzej oswoisz się z widokiem niż przy domowym, okazjonalnym zarzynaniu zwierząt i ptaków.
      Z tym targiem gdzie koty, w pełni Cię popieram, ale i z tajlandzkim miałbym problem, choć akurat nie z powodu handlu robalami. Pamiętasz czasy, gdy na polskich targowiskach przeważały „jatki”? Higiena jak za czasów wczesnego średniowiecza, a towar opakowany gazetą.

      Usuń
    4. no cóż, higiena poczyniła postępy, kiedyś jej brak zupełnie nie przeszkadzał...
      za to przypomniały mi się cynaderki, sposób przyrządzania w tamtych czasach: najpierw gotowało się w kilku wodach, smród na całe mieszkanie, a teraz kupujesz oczyszczony produkt, wystarczy opłukać, pokroi, do gara i gotowe :)

      Usuń
    5. Co to jest ten "naturalny szczew"?
      A co do robali to prawda - najbardziej wypasione larwy są w gnojowisku. :)
      Tyle, że te przedmiotowe mączniaki nie żyją chyba w gnojowisku.
      U nas zdarzają się też np. pod deskami podobne podłużne brązowe larwy chyba jakiegoś chrząszcza (a więc też nie w gnojowisku, ale bardziej w próchnicy), które kury wręcz uwielbiają. No, a my potem lubimy rosół …. :))

      Usuń
    6. DeLu, z założenia powinno być bardziej humanitarnie, tyle, że założenia swoje, a życie swoje. Wszystko zależy od ludzi, ale umówmy się, że w rzeźni nie pracują "poeci" tylko rzeźnicy. I różnie podobno tam bywa. A że człowiek potrafi być "bestią", to pokazują czasem na jakichś kręconych z ukrycia filmach. Brr!

      Usuń
    7. Mario, te hodowlane larwy „pasą” się na odpadach organicznych, czyli tym samym, czym jest gnojowisko.

      Oglądałem filmy z przemysłowych ubojni. I jeśli mnie coś przerażało to tylko ilość. Ubój „domowy” widziałem na własne oczy i nie mam wątpliwości, który jest bardziej makabryczny (czytaj: prymitywny”)

      Usuń
  4. Pod tym względem zdanie mam już od dawna wyrobione. Nie ważne co się je, ważne czym się popija!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie pamiętam, może trzydzieści lat wstecz, a może dalej oglądałem film o dziwactwach Amerykanów. Jakaś grupa piła sok z posiekanych dżdżownic. Już ja wolę bimber...

      Usuń
    2. Nie tylko sok, oni te dżdżownice jedli bez siekania, niektórzy zdaje się nawet na żywo. Też to widziałam i pamiętam. :)

      Usuń
    3. Po obejrzeniu tego filmu miałem dwudziestoczterogodzinny post. Byłby dłuższy, ale w końcu z letargu wyrwał mnie kieliszeczek czegoś mocniejszego ;)))

      Usuń
    4. Jest chyba nawet rodzaj wodki z robakiem w butelce. Robaki sa wiec wszedobylskie.
      Mam wrazenie, ze czasami nie wiemy co jemy.

      Usuń
    5. Ta wódka z robalami to się chyba akwarium nazywa? Jak nie ma nic innego na kaca i tę da się wypić ;))

      Usuń
    6. Mezcal, albo meskal... wódka z robakiem. Pochodzi z Meksyku.

      Usuń
    7. mezcal - odmiana tequili, alkoholu pędzonego z agawy... jest jeszcze "Scorpio Mezcal" - zamiast robaka w butelce rezyduje skorpion... za to w niektórych azjatyckich trunkach można znaleźć całe zoo: węże, pająki, mrówki, koniki morskie i co tam jeszcze do wyboru... Europa z tym towarzystwie prezentuje się nader skromnie, co najwyżej francuskie wina z muszkami sprzedawane z beki OEM-owo (luzem)... swego czasu Polska próbowała ratować honor: w niektórych winach systemu "Wino" trafiała się czasem mysz...

      Usuń
    8. To ja Wam życzę "na zdrowie", ale beze mnie. Takich świństw nie piję ;)

      Usuń
    9. Nie napijesz sie z nami? To nas rozczarowales, ze nie chcesz z nami zalac robaka:)

      Usuń
    10. Mam w domu wegańską wiśniówkę. Zapraszam ;)

      Usuń
  5. Widziałem filmik o przetworzonych owadach, w batoniki, obsypane przyprawami, podobno można się nabrać. Jednak dla wielu osób po informacji co jedzą może zdarzyć się jakaś niemiła odpowiedź ze strony układu pokarmowego. Chyba za wcześnie na nas jeszcze. Nie mówiąc, że parę gramów koników polnych liofilizowanych kosztuje tyle, co jakieś super dobre mięso.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałeś na czym hoduje się te larwy mącznika? Przecież to zwykłe gnojowisko. Ale w tych owadach przeraża mnie jedno. Ze względu na rozmiary ich się nie patroszy. To tak jakbyś jadł nieczyszczone flaczki...

      Odwzajemniam pozdrowienia.

      Usuń
    2. Dlatego nie palę się do robaków na talerzu. Może w odpowiedniej formie i cenie. Bo to jednak są ważne dwie sprawy.

      Dopiero się zebrałem i coś planuję napisać u siebie. :D Ze spaniem już się przestawiłem i nie przeszkadza mi chodzenie później o mniej więcej godzinę spać.

      Usuń
    3. Widzę, że strasznie zapuściłeś się z pisaniem ;) Ostatni na mojej liście blogów...!!!

      Usuń
    4. Okrutnie wręcz. Na szczęście w tym czasie między innymi czytałem. Dlatego nie jest to czas zmarnowany.

      Usuń
  6. W temacie Wegan to jesteśmy tak zgodni jak w żadnym innym temacie.
    Jakby robala dobrze przyrządzić to bym pewno zjadł bez obrzydzenia. Jestem wszystkożerny,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. co do wegan, to samo jedzonko bywa nader dobre, ja na przykład nie mam potrzeby codziennego spożywania produktów odzwierzęcych, za to wkurzające bywa "nawracanie" praktykowane przez niektórych /powtarzam: niektórych/ zwolenników diety wege, potrafią być oni czasem nadzwyczaj upierdliwi...
      p.jzns :)

      Usuń
    2. Radku:
      Pisałem już Piotrowi P., owadów się nie patroszy. To tak jakbyś jadł niepatroszonego karpia na wigilię. Albo kaczkę faszerowaną własnymi wnętrznościami ;)))

      Usuń
    3. Piotrze:
      Piszesz: „ja na przykład nie mam potrzeby codziennego spożywania produktów odzwierzęcych”. Jestem mięsnolubny ale też nie mam takiej potrzeby. Niestety nie da się być jednego dnia vege, drugiego mięsożercą.

      Usuń
    4. ja nie deklaruję "jestem vege", bo bycie vege to niejedzenie mięsa wcale /rybnego tudzież/... ale miewam takie dni i wcale nie tak rzadko, że jadam tylko roślinność i jak najbardziej mi to wystarcza... jak to się mówi "kwestia dnia" i humoru tegoż dnia, mam ochotę na prosię (lub dorsza) - jem prosię (lub dorsza), mam ochotę na fasolkę z kaszą gryczaną - jem fasolkę z kaszą gryczaną... a jeśli ktoś lubi mieć ból głowy próbując jakoś zaklasyfikować i nazwać moje gusta kulinarne, to niech sobie ma, ja tego bólu głowy nie miewam...

      Usuń
    5. Piszesz: „mam ochotę na fasolkę z kaszą gryczaną”. To znaczy ja też miewam taką ochotę, ale osobno ;) Natomiast nie wyobrażam sobie takiego dania bez dodatku „odmięsnego” – tłuszcz, skwarki, czasami kwaśna śmietana i jajko sadzone.

      Usuń
  7. Nie mam nic przeciwko zjadaniu owadów, ale na samym początku zniechęca mnie ta długa lista pożytecznych dla człowieka składników. W świetnej książce - In defence of food (W obronie jedzenia), autor wyjaśnia, że to jest pierwszy krok do manipulacji konsumentem.
    Proszę podać mi smacznego owada - uwaga - to owad ma być smaczny a nie przyprawy, a zjem z ochotą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na to nie zwróciłem uwagi. Być może dlatego, że na mnie już reklamy nie działają? Ale w owadach przeraża mnie brak patroszenia. Uwielbiam szproty wędzone, ale mam problem z tym, że trzeba je samemu patroszyć. A jak wypatroszyć taką larwę?

      Usuń
  8. Ja tam brzydliwa nie jestem, bardziej reaguję na zapachy chyba, a tak naprawdę, to ludzi jest za dużo i apetyt mają zbyt wielki ...
    Przeciw jedzeniu roślin czy dziwnych rzeczy nic nie mam, ale gdy przeczytałam kiedyś skład chemiczny burgerów wegańskich, to stwierdziłam, że wolę bułkę z serem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też uwielbiam bułkę z masłem i serem, najlepiej salami. Wegańskich burgerów jeszcze nie próbowałem, choć raz byłem blisko. Ale przyjaciółka (veganka) sama stwierdziła, że są niedobre.

      Usuń
  9. tabu i wszelkie nawyki żywieniowe są w ludziach bardzo silne, zaś im człowiek starszy, tym bardziej konserwatywny w sposobie odżywiania, na przykład w knajpkach "wege" widuję jedynie młodzież, takie "wujki" jak ja stosunkowo rzadko do nich zaglądają /pominę już kwestię cen, bo zbyt tanie to jedzonko nie jest/... nie można zaprzeczyć, że żywność produkowana z owadów ma przed sobą pewną przyszłość, ale to jeszcze długa droga, aby w Polsce powstały pierwsze knajpki "insektańskie", to jest najwcześniej kwestia przyszłego pokolenia dopiero... natomiast ciekawe byłoby użycie owadów do produkcji wysokobiałkowych pasz dla zwierząt hodowlanych... nie wiem, jak z bydłem, ale wszystkożerne świnie pewnie by nie wybrzydzały... a w następnej kolejności można by tak wzbogacać karmy dla psów i kotów, które jak wiemy często mają obecnie wypełniacze roślinne, których te zwierzaki prawie wcale nie trawią...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy nie ukrywałem, że jeśli chodzi o jedzenie jestem konserwatystą. Ale tak mam już od wczesnej młodości ;)
      Pomysł na karmę dla zwierząt uważam za rewelacyjny.

      Usuń
    2. bo faktycznie szlag mnie czasem trafia, gdy czytam na kociej karmie, że w składzie jest soja lub zboże, przecież kot tego nie trawi, tylko przepycha przez kiszki, które zupełnie są do tego nieprzystosowane... co prawda koty miewają swoje dziwne gusta smakowe, potrafią przekąsić na przykład pop corn lub białą kapustę, ale to już jest wybór kota, który świetnie wie, co mu do szczęścia potrzeba...

      Usuń
    3. He, he, przypomniałeś mi. Miałem kota, który lubił przekąszać kiszoną kapustą.

      Usuń
    4. miałem kocicę, która uwielbiała ciasto: dokładnie sernik lub makowiec... za to któregoś dnia jej odbiło na herbatniki, ale tylko tej jednej konkretnej firmy... gdy przyniosłem kiedyś inne, to nie wzbudziło jej zainteresowania... podejrzewam, że chodziło o konkretny zestaw przypraw, "korzeni", zapach tych pierwszych był dla niej atrakcyjny, a tych drugich już nie...

      Usuń
    5. Na wsi często resztki obiadu wyrzucałem kurom (ziemniaki, jarzyny, bo mięsa raczej mi nie nadbywało). I moje koty przy okazji też miały dodatkową "ucztę".
      Ale a propos robali. Owe kury łaziły po okolicznych łąkach. Ale nie tyle za soczystą trawą, ile w poszukiwaniem różnej maści robali właśnie.

      Usuń
    6. no właśnie, nie ma to jak kura pasiona naturalnym robalem...
      za to kiedyś kupiłem kurczaka... sprawiłem go wstępnie i na patelnię... i się zrobiło dziwnie, bo zaczęło jechać rybą, aż byłem zdziwiony, że ten kurczak płetw nie ma... widać kurczak był pasiony mączką rybną, czy cóś... kurczaka nie zjadłem, za duży był dysonans poznawczy, nawet kot nie chciał tego jeść, widać jemu też się coś mocno nie zgadzało...
      ...
      dziki łosoś ma mięso charakterystycznego koloru od robali, którymi się żywi... łosoś hodowlany ma mięso białe, więc do sprzedaży nasącza się je jakimś barwnikiem...

      Usuń
    7. Z tymi kurczakami o smaku ryby to już się raczej nie spotkasz. I to nie dlatego, żeby nie karmiono je mączką rybną, ale dlatego, że faszeruje się ich mięso innymi chemikaliami smakowymi. Pamiętasz film „Skrzydełko czy nóżka”? Po takim faszerowanym kurczaku, Louis de Funes stracił smak raz na zawsze.

      A wiesz dlaczego nie jem ryby pangi?

      Usuń
  10. Mark Twain w jednym ze swoich opowiadań wymyślił hasło reklamowe dla "białych" łososi, które się nie sprzedawały. Brzmiało ono: "Nasze łososie NIE CZEWIEJĄ!" - sprzedaż ruszyła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A pamiętasz hasło: „margaryna mleczna przeciw ciąży jest skuteczna”?

      Usuń
  11. Ponoc wpierniczamy za duzo mesa. Kiedys mieso bylo drogie i od swieta, albo reglamentowane. Pamietam jako dziecko, ze jadalo sie je bodajze raz, maksimum dwa razy w tygodniu. Niedziela byla miesna. A tak to placki mama robila, kopytka, nalesniki, jaja w musztardzie, ryba tez bywala nierzadko ( teraz jest tak droga, ze jawi sie jako danie luksusowe)...
    Natomiast obecnie miesiwo przelewa sie. Kazdego stac, a czasami bywa tansze niz warzywa.
    Gatuje czasami wegetariansko- wegansko. Musialam sie nauczy w taki sposob gotowac, bo moj malzonek zrezygnowal z miesa. Niektore z potraw weganskich wymiataja.
    Lubie mieso i w moim przpadku bycie wegetarianka byloby problemem, ale jak sobie pomysle o zwierzetach, ktore przetwarzamy to mam mieszane uczcuia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I u nas się nie przelewało, też na okrągło naleśniki, kasza, placki ziemniaczane, makaron z serem, itp., na niedzielę kurczak albo schabowy. Ale to chyba nie powód, żeby dziś mięs nie jeść? Dziś, aby mi się mięso nie przejadło, też go ograniczam. Ale robali w zamian jeść nie będę ;)

      Usuń
    2. A jadales taka prosta pajde chleba posypana cukrem i polana dwiema- trzema lyzeczkami wody ( aby sie ow cukier lekko na tej pajdzie chleba rozpuscil)? :)) Smaczne to wowczas bylo. Pamietam jak dzieciaki na podworku jako podwieczorek- bo moje pokolenie to pokolenie podworkowe- wynosily to na zewnatrz, bo szkoda bylo w chacie siedziec, kiedy akurat jakas fajna zabawa sie wlasnie rozgrywala.
      Uwazam, ze zbyt duza ilosc miesa jest niezdrowa. Gnije i odklada sie jako produkt uboczny (gnilny, niezdrowo gnilny) w jelitach. Mowisz o robalach wyhodowanych na gnoju... no coz - ponoc mnostwo tego ( niepotrzebnego) we wlasnych jelitach nosimy. A zdrowe jelita to zdrowy uklad odpornosciowy.
      Dla mnie weganizm to dieta oparta na ideologii zwiazanej z miloscia i szacunkiem do zwierzat. Bo ten glutem obecny w zbozu , kaszach, ryzu..., uczulenia wszelakie chcociazby na orzechy, wspolczesny trend zdrowego odzywiania sie, zwiazany z rezygnacja z weglowodanow, ktorych mnostwo w produktach zbozowych, nie sprzyja diecie weganskiej.
      Bywa tez i tak, ze sa ludzie nie lubiacy miesa- moja babcia byla taka osoba. Mieso jej smierdzialo. Mdlilo ja na starosc, kiedy je przygotowywala. Siostra moja jest taka, ze doceni szybciej smak warzywa, niz kawalka miesa. Dla takich odzywianie sie na styl wegetarianski czy tez weganski jest jak najbardziej pozytywne. Tzn. pozytywne dla ich osobowosci:)
      Ja bym to zrobila tylko i wylacznie ze wzgledow ideologicznych- szkoda mi zwierzat. Niestety trudno mi, bo mieso lubie. Ale bywa i tak, ze w weganizmie znajduje swietne przepisy. Chcialam nauczyc sie robic dobry pasztet. Zaden miesny mi nie lezal ( podroby jakos mi w tego rodzaju pasztetach nie pasowaly). Natomiast w przepisach weganskich znalazlam dwa, ktore sa swietne. Miesozerca nie bedzie zorientowany , ze w tym nie ma grama miesa. :))
      Natomiast kiedy chodzi o robale... spokojnie . Tych mlodych naucza byc dobrymi konsumentami. Tak im o owych robalach wyloza naukowo, jak o gender, ze beda szamac az milo:))

      Usuń
    3. Nie, takiego chleba nie jadłem, ale matka często dawała nam pajdę chleba posmarowaną dżemem truskawkowym. Do dziś mnie zęby bolą na sam widok dżemu. Ale powidła śliwkowe to już uwielbiam. Lepsza była pajda chleba ze smalcem ze skwarkami posypanym solą.

      Wszystkiego, co za dużo to nie zdrowo. Nawet warzyw, więc zdrowa dieta powinna być urozmaicona. Urozmaicona we wszystko. Całe wakacje spędzałem u babci. Jej się nie przelewało (ojciec jej płacił za mój pobyt, ale dopiero po wakacjach). Więc nażarłem się tej zielenizny na potęgę, choć nigdy nie zabrakło kawałeczka mięsa i wspaniałego sosiku. A kabanosy z kozy to już było coś niebiańskiego, podobnie jak kwaśne mleko od niej, to znaczy od kozy (zwykłe, surowe czy przegotowane było nie do przełknięcia).

      Mam przyjaciółkę, wegetariankę, robi tam różne rzeczy, ale z całym do niej szacunkiem, nigdy nic mi u niej nie smakuje. Jeśli idę do niej z wizytą, zawsze z pełnym żołądkiem ;) Natomiast, co traktowania jedzenia ze względów ideologicznych, uważam, że to największe dziwactwo jakie wymyśliła współczesność. Rozumiem nie jeść czegoś, gdy mi nie smakuje, ale nie jeść dlatego, że to niepoprawnie politycznie? Obawiam się, że to efekt braku białka zwierzęcego w organizmie ;) Jeśli człowiek je rozsądnie to, co lubi – to rozumiem. Ale jeśli ktoś nie je czegoś, bo mu ideologia nie pozwala(???), to to się powinno leczyć!

      Usuń
    4. Z wiekiem czlowiek ma wyrobione nawyki zywieniowe i im starszy tym trudniej je zmienic:)) Nie dziwi wiec, ze u twojej znajomej wegetarianki nie bardzo ci smakuje. Masz juz wlasne zywieniowe przyzwyczajenia. I w tej dziedziny zycia nie pozwolisz sobie namieszac. Konserwatywny pod danym wzgledem jestes:))

      Usuń
    5. I to jest jedyny konserwatyzm jaki szanuję, bo wyniesiony z domu, więc i tradycja, i rodzina ;)))

      Usuń
    6. Mezczyzni ponoc tak maja. U nich przyziemnosc jest bardziej namacalna niz u kobiet. Przyziemnosc w postaci seks , dobre jedzenie, polezenie... Najpierw przewaza seks. Z czasem na czolo wysuwa sie jedzenie. Nie lubia panowie jak w danej dziedzinie sie im cos zmienia:)) Taki tradycyjny mezczyzna z ciebie.

      Usuń
    7. Nie będę zaprzeczał. Tradycyjny facet ze mnie, choć nie patriarchalny ;) Ostatnio znalazłem świetny tekst na Walentynki: „9 prawd o chrześcijańskiej miłości” ;)) I powiem Ci w sekrecie, żadna z tych prawd nie pasuje do mojego tradycyjnego pojmowania miłości. Zaś jeśli chodzi o jedzenie, gdy mnie już wykurzały „nowinki kulinarne” mojej żony, poszedłem na kurs kucharski, by nikt już mi nie zakłócił tradycyjnych nawyków kulinarnych ;)

      Usuń
  12. Nie patriarchalny, ale trudny:)) Zonka probuje ci dogodzic i wymysla nowosci, a ty szast prast ; ucinasz to i na kurs kucharski walisz...
    Moj malzonek cierpliwie znosi moje kulinarne wyczyny. Godzi sie byc eksperymentalnym szczurkiem:)) Widocznie jeszcze kocha:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapytam nieśmiało, choć retorycznie: a Twój mąż wie, że jest eksperymentalnym szczurkiem? Bo jeśli nie wie, to być może jeszcze Cię kocha, ale mam za to obiekcje, co do Twojej miłości. Tak się kochanej osoby nie traktuje. ;))

      Usuń
    2. Szczurek to tak pieszczotliwie:)) Mi chodzi li tylko o otworzenie przed nim swiata niezmierzonach doznan smakowych:) Chodzi mi o jego dobro poznawczo-zmyslowe... no i zdrowotne:))

      Usuń
    3. Szczureku, Misiu, Misiaczku, Robaczku..., ;)) Ja to kręcę... Raz mi tylko żona chciała przypisać taką „pieszczotkę”. Zagroziłem rozwodem, skoro jej się moje prawdziwe imię nie podoba. Poskutkowało. ;)
      Bukiet niezmierzonych smaków mam tak olbrzymi, że mnie tam żadne nowinki potrzebne nie są.

      Usuń