wtorek, 15 grudnia 2020

Bara-bara

 

  Na portalu oko.press.pl ukazał się artykuł „Katecheci straszą dzieci”1, który z jednej strony wzbudzał śmiech (politowania), z drugiej uświadomił mi pewną smutną rzeczywistość. Wprawdzie nie wiem ile jest prawdy w tych relacjach rodziców, ale mam wrażenie, że najważniejszym argumentem religii jest wciąż sianie strachu i to nie tylko wśród dzieci i młodzieży. Nie da się bowiem ukryć, że groźba „wiecznego potępienia” wciąż ma się dobrze, równie dobrze, jeśli nie lepiej, jak obietnica wielkiej szczęśliwości.

  Krótka historyjka z lekcji religii opowiedziana przez katechetkę: „Był sobie chłopiec krnąbrny, który sprawiał rodzicom wiele kłopotów. Jednym z jego ulubionych zajęć było łapanie owadów i okaleczanie ich. Pająkom wyrywał nóżki, muchom skrzydełka. Okaleczał biedne stworzenia boże, nie ponosząc przy tym żadnych konsekwencji. Z biegiem lat dojrzał, jego zachowanie unormowało się. Dorósł, znalazł pracę, wyprowadził się z domu i ożenił. Wielka radość ogarnęła całą rodzinę, gdy wybranka jego serca ogłosiła, że spodziewa się dziecka. Po okresie oczekiwania, gdy dziecko przyszło na świat, rodzinę zamiast radości ogarnął wielki smutek. Dziecko urodziło się bez rączek i nóżek, przypominając te owady skrzywdzone przez ojca noworodka2. Nie wiem ile w tym fantazji autora artykułu, a ile prawdy (nie w samej umoralniającej opowiastce, bo ta już jest ewidentnie fantazją)? Tak samo jak w kolejnych historiach z lekcji religii, a jest ich multum.  Niemniej polecam do porannej kawy, jako coś innego niż lektura strasznych wiadomości z pola walki z pandemią.

  Będąc w temacie artykułu krótko opiszę, jakich ja się fobii nabawiłem na lekcji religii i to na kilka lat. Ksiądz katecheta oznajmił nam beztrosko, że Bóg jest wszędzie. Próbowaliśmy to uściślić i ów katecheta nam to doprecyzował. Dwa miejsca mnie przeraziły. Ubikacja i mój własny mózg. Od tamtej lekcji religii miałem problem z opuszczeniem spodni, bo przecież swoją „nieczystością” mogłem Boga obrazić i przez to narazić się na potępienie. Inna sprawa, że nieczystość traktowałem wtedy dosłownie, jako fekalia, co nie miało żadnego związku z jakimś tam podniecającym bara-bara. Gorzej było jednak z tym mózgiem. Nie mogłem się pogodzić z faktem, że ktoś mi prześwietla mózg i zna moje najskrytsze myśli, a bądźmy szczerzy, je rzadko kiedy cechowała religijna pobożność. Wtedy jeszcze czytników myśli z możliwością zapisu nie było, więc wyobrażałem sobie niewidzialnego skrzata, który niczym stenotypistka zapisuje każdą moją myśl, a przecież nad myślami nie dało się perfekcyjnie panować. Zawsze jakieś bzdety przychodziły mi do głowy, nawet w kościele. A za grzeszne myśli też można było skończyć w piekle, o czym zapewniał nas katecheta. Skoro jestem przy piekle, przypomniała mi się jeszcze jedna historia. Ów katecheta dość obrazowo opisał nam, jak to grzesznicy będą smażyć się w roztopionej smole. Naiwnie poddałem tę opowieść wątpliwości, bo przecież ten grzesznik natychmiast spaliłby się na amen, jeśli ma ciało, a jeśli go nie ma, najbardziej rozgrzana smoła mu nic nie zrobi. Po kilku dniach ojciec, rodzony ojciec, wybił mi ręcznie z głowy „głupie” pytania na lekcjach religii.

  Mijały lata i takimi bzdetami już sobie głowy nie zawracałem. Mógł sobie ten Bozia pod kołdrę zaglądać, ale jak byłem w łóżku z ładną dziewczyną i wyczyniałem te bara-bara, Jego niematerialne towarzystwo w ogóle mnie nie krępowało. A musiał być, bo moja dziewczyna często jęczała „O Boże, jak dobrze!”. Podobnie z tymi myślami. Jeśli ja sobie wyobrażałem, co kryje się pod seksowną haleczką Ewuni, On nie mógł mieć z tego powodu żadnej satysfakcji, bo On ją pewnie wcześniej podglądał w wannie. Nawet było mi Go żal, bo dużo tracił na tym, że wszystkie zgrabne dziewczyny już widział nago i wszystko już o nich wie. Mógł się czuć w towarzystwie każdej, nawet najbardziej atrakcyjnej dziewczyny, jak mąż na złotych godach. Wcale mnie nie dziwi, że na tej nowej ziemi po Paruzji seksu nie będzie, nawet gdyby wszyscy wrócili do jedynie modnego stroju w raju – listka figowego. Niemniej tu zahaczam o prawdziwy strach, który się pojawił tak już po trzydziestce z dużym okładem. Strach przed rajską wiecznością. Pozbyłem się go wraz z resztkami wiary w Boga, oraz z poczuciem winy za to, że nie dość mocno ukochałem tego niewidzialnego Boga.

  Macie jakieś ciekawe historie, najlepiej z dreszczykiem, związane z lekcjami religii? Ja bym chętnie je poznał. Może kiedyś monografię napiszę... 



Przypisy:
1 - https://oko.press/katecheci-strasza-dzieci/
2 - ibidem.

 

83 komentarze:

  1. No coz... moze to we wspolczesnych czasach niepedagogiczna historyjka katechetyczna, ale ... mnie to nie przeraza i nie powala.
    Moze innym przykladem sie posluze. Troche odwroce, ale bedzie to mialo zwiazek z tematem. Pamietam, ze jako dzieciak bywaly momenty iz lubilam sie bac, czego obecnie unikam... nie znosze tej emocji. Razu ktoregos bawilismy sie jako 12-13, 14 letnie dzieciaki w rodzinie w wampirow. Kto zrobil najbardziej przerazajaca scenerie, mine, moment... ten wygrywal. Pamietam jak mlody kuzyniak wrzeszczal niby przez smiech : " odejdzcie ode mnie, bo sie zesram!!!" . Oczywiscie na te slowa rodzice wparowali i nam zabawe zepsuli. Moja Mloda szuka filmow z dreszczykiem, zaczyna interesowac sie taka literatura - naciaga mnie na zrobienie jej prezentu w postaci jednej z ksiazek Kinga ( mnie akurat nie pociaga ten tworca). Wolnymi wieczorami omija zakazy i zapodaje sobie jakis horror. Nagabywala mnie na pojscie do kina na jeden z nich. Ja juz przymykam na to oczy... Czasami podczas wychowywania dzieciaka lepiej pewnych rzeczy nie zauwazac. Na nieszkodliwe sprawy nie zwracac uwagi.

    Na studiach zas na zajeciach z literatury dzieciecej zalecano jako klasyke bajki braci Grimm. Przerabialismy je i przyznam sie bez bicia, ze czasami czytalam je na lekcjach zwiazanych z literatura dzieciaca dzieciakom. A bywalo tam, ze:" krew lala sie gesto ". Wezmy taka opowiesc o Jasiu i Malgosi, albo Hänzel und Gretel... coz za straszni rodzice wysylaja swe pociechy do lasu noca by sie ich pozbyc? Sadzaja w lesie i nakazuja czekac do rana- coz za okrucienstwo... Pozbycie sie czarownicy tez do fajnych momentow w ksiazce nie nalezy... A zaszywanie w brzuchu wilkowi kamieni, w bajce o 7 kozlatkach i wrzucenie go do wody aby zatonal jest wbrew zasadom ekologicznej etyki. Mozna dorobic teorie , ze uczy okrucienstwa, a nie zasady, ze zlo przegrywa a dobro wygrywa.

    Obecny swiat nastawiony jest li tylko na nagradzanie dzieci, unika kary, rozmow o karze jak ognia piekielnego, tymczasem pedagodzy zdaja sobie swietnie sprawe, ze kara, nagana, bywa bardzo wychowujaca, ale jak we wszystkim nalezy zachowac i w tym umiar.
    To pokolenie uczone tylko ze swiat jest dla nich przyjazny, zasila szeregi przyszlych frustratow.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sprawie okrucienstwa dzieci. Razu ktoregos przerabialismy przyklad R. Kuklinskiego- seryjnego mordercy. On zaczynal jako dzieciak od bezemocjonalnego przygladania sie konaniu zwierzat. Zadawal meki bezdomnym psom i kotom... podpalal, obcinal konczyny, ukrecal glowy... wrzucal w zamknietym worku do rzeki... az by sie chialo mu powiedziec, ze fala kiedys powroci.

      Usuń
    2. Chyba nie dostrzegasz dość istotnej różnicy między baśniami braci Grimm a historią opowiedzianą przez katechetkę. Wszystkie baśnie mają swój happy end, nawet jeśli wilk topi się w studni. W czasach, gdy ta baśń powstawała nikt nawet nie śnił o ochronie przyrody, więc liczyło się tyko szczęśliwe uratowanie koźlątek. Że była dramaturgia w tych baśniach? Sama piszesz, że w dzieciństwie lubiłaś się bać, więc bracia Grimm doskonale wkomponowali się w świat dziecka. Tymczasem historia katechetki zaczyna się źle, a kończy jeszcze gorzej, choć przecież ten facet stał się człowiekiem ułożonym i odpowiedzialnym. Czyżby dla Boga nie istniało zmiłuj się? Tym bardziej, że tak naprawdę najbardziej ucierpiało jego, niczemu niewinne dziecko. Próbuję zrozumieć tę katechetkę, próbuję wyciągną jakiś morał z tej historyjki, ale nie potrafię, bo kara jest nieadekwatna do przewinienia, na dodatek maluje obraz największego potwora, jakiego można sobie wyobrazić. Przy czym nie jest nim na pewno ów chłopiec znęcający się nad owadami.

      Piszesz: „Obecny świat nastawiony jest li tylko na nagradzanie dzieci, unika kary, rozmów o karze jak ognia piekielnego” i mało, że za bardzo uogólniasz, to jeszcze mieszasz pojęcia. Wychodzi na wierzch problem kary dla dzieci, o którym już chyba dyskutowaliśmy. Bo jeszcze rozumiem naganę o ile towarzyszy jej tłumaczenie, ale kara? Byłem karany, tak jak i moja siostra. To, że wyrosłem na subiektywnie oceniając, w miarę porządnego faceta, nie zawdzięczam karom, a własnej analizie swojej postawy. Za te kary (i nie tylko za nie) straciłem do rodziców szacunek. Siostrze szacunek do nich pozostał, ale ma straszne problemy życiowe (jej uzależnienie od alkoholu i alkoholizm jej syna), więc i tu kary okazały się nieskuteczne.
      Nie przeceniałbym też tej frustracji. Kary przed nią nie chronią. Karne, posłuszne dziecko i tak się niejednokrotnie rozczaruje samodzielnym życiem, jeżeli się do tego samodzielnego życia dziecka nie przygotuje.

      A co do R. L. Kuklińskiego – pochodził z patologicznej rodziny, a skłonności sadystyczne pojawiły się u niego dopiero po śmierci jego brata, zabitego przez ich ojca. Na domiar wszystkiego zaczął od zabicia Charley Lane, który się nad nim znęcał (to za Wikipedią). Z „Wyborczej” o dzieciństwie Kuklińskiego: „[Ojciec Richarda] tłukł niemiłosiernie także Richarda, a matka nie udzielała mu pomocy: modliła się w kościele o pomoc, ale jako dobra katoliczka wykluczała myśl o rozwodzie”.

      Usuń
    3. Pamietam katecheze, kiedy siostra zakonna ( mialam 6 lat) mowila nam historyjke o nie meczeniu stworzen Bozych ( dokladnie owadow wlasnie). Takiej nauki w szkole nie uslyszalam. Slabo wierze w ta historyjke wzieta na warsztat przez ciebie, bo wiem , jak katecheci maja przejebutane w szkolach... jak sie najmniejszy ich blad wyciaga na swiatlo dzienne. I to na prawde duperele, cos co nauczycielowi przedmiotowcowi przechodzi plazem. Jak sie chce katechetow osmieszyc. Jezeli katechetki chca byc przyjete przez grono pedagogiczne musza byc rownymi babkami. Takimi co sie gada, ze sa do tanca i do rozanca.
      Nam siostra zakonna na zajeciach z religi mowila o tym, aby nie meczyc owadow... Wiesz co mi wystarczylo? Wyjasnieie, ze owady tez czuja i je tez boli... :))
      Nigdy nie mialam makabresek na lekcjach religii i nigdy nie przezylam szoku w zwiazku z opowiesciami o Bogu ... bardziej meczyly mnie stare piesni religijne. I mowienie o Nim, ze jest Bogiem Ojcem, kiedy u mnie wlasnie z tym ojcem szwankowalo. To najmocniej obraz Boga mi wypaczalo. Bylo podswiadome. Ktos gadal "Bog ojciec", a we mnie zamykalo sie wsio na Boga. To byla gorsza makabreska niz domniemana opowiesc katechetki:))
      Potem przeszlo
      A niektorym mlodym gniewnym az sie prosi o taka historyjke.

      Usuń
    4. Wiesz, mnie nikt nie mówił o tym, że owady trzeba chronić. Jak była plaga komarów to je tłukłem na potęgę, z muchami też nie miałem problemów, nawet lep na muchy kupowałem, gdy nie dało rady. I pamiętam też taki rok, kiedy była plaga biedronek (a nazywano je pieszczotliwie bożymi krówkami). Nie było litości po żadnej ze stron. On gryzły, a ja je packą. Na te różne tałatajstwo kupowałem też środki chemiczne. Konały (chyba) w męczarniach. I wyobraź sobie, córka urodziła się nam zdrowa ;)

      Poruszyłem problem katechetów z powodu wymyślania bredni, ale tak naprawdę i ze zwykłymi nauczycielami bywały problemy. Przez jedną to tak dostałem od ojca po pysku, że omal się do ściany nie przykleiłem. A jak ona się później na mnie mściła, lepiej nie gadać. I wiesz za co? Za dobry byłem w przedmiocie, który wykładała. Miałem podręcznik wykuty na blachę rok do przodu, więc ona kazała mi sprawdzać kartkówki, bo jej się nie chciało. Nie wzięła pod uwagę faktu, że piszący byli moimi kumplami, a kumplom się pomaga, czasami w niedozwolony sposób. I sprawa się rypła ;) Dziś mogę powiedzieć, że to była ewidentnie jej wina, ale wtedy nikt i tak nie przyznałby mi racji.

      Usuń
    5. Dobrze, wyraze sie moze jasniej. Napisalam , ze siostra zakonna mowila, czy tez nauczala nas aby NIE MECZYC owadow. Czyli nie lapac ich i nie pozbawiac czesci ciala- teraz lepiej? Dzieciak sa ciekawskie. Lapia muche i obrywaja jedno skrzydlo- przygladaja sie, eksperymentuja co z ta mucha bedzie... Nastepnie idzie w ruch druge skrzydlo. Podobnie z pajakami i ich odnozami. Nie mowie o plagach owadow. I pacce na muchy. Mowie o bezsensownym , okrutnym zadawaniu cierpien czemus co odczuwa bol ( a moze i cos wiecej?) ... A jak sie do takich przykladow dolozy kolegow , ktorzy drzewiej kotom puszki na ogonach przywiazywali i z zaciekawieniem obserwowali jak te traca orientacje i swiruja... potem zas rechotali z biednego stworzenia. mieli niezly ubaw. Moj kuzyniak kiedys wylowil psa zwiazanego w worku i wrzuconego do rzeki przez dzieciaki.
      Mi wstarczylo kiedy powiedziala nam owa siostrzyczka ze te stworzenia tez czuja. Pamietam ten wyklad do dzisiaj. Jako dzieciak i potem uczennica nigdy nie uslyszalam na katechezach od zakonnikow , ze Bog karze. Natomiast te wszelkie babcie, ktore czesto dzieciak pouczaly i wtracaly, ze Bozia im... tutaj mozna sie domyslac co ta Bozia im narobi:)) Czasami bezmyslnie cos rzucily. No i te piesni religijne ... Natomiast na mnie, jak juz wczesniej powiedzialam, destrukcyjnie dzialal przyklad ojca. I jak sie Bogu przydomeki "ojciec" dodalo, to bylo w moim sposobie myslenia pozamiatane.

      " Przez jedną to tak dostałem od ojca po pysku, że omal się do ściany nie przykleiłem. A jak ona się później na mnie mściła, lepiej nie gadać"
      Ja tam nigdy po pysku nie dostalam za niewlasciwe zachowywanie sie w stosunku do ciala pedagogicznego ( smieszne dawne okreslenie) , ale matka nie sluchala zadnych skarg na nauczycieli. I jak sie jej powiedzialo, ze ta albo tamta to jedza, wtedy mowila , ze mamy sie zamknac i jak bedziemy na ich miejscu, wtedy zobaczymy co to za chleb. Nie bylo dyskusji i koniec.

      Usuń
    6. No dobrze, to ja może też jaśniej ;)

      Gdyby ta katechetka powiedziała, że nie wolno zadawać cierpień nawet owadom, należałoby tylko przyklasnąć. Ale w tej historyjce jest makabryczna puenta, jako skutek niewłaściwego zachowania. Mało, że to jest bez sensu, to pedagogicznie ohydne. Prędzej zrozumiem tego chłopca, który „katuje” owady, bo w końcu on nie pojmuj, co robi, niż tę katechetkę z takim „umoralniającym” przekazem.
      Tak na marginesie. Lep i środki chemiczne do zwalczania owadów (spraye) nie zabijają ich jak packa – natychmiast i od razu – a są sprzedawane na skalę przemysłową.

      Może doprecyzuję. Nie dostałem po pysku za to, co zrobiłem (podmieniłem kartkówki), ale za to, że ojciec musiał wysłuchać przy innych rodzicach opinię, że wychował syna oszusta. Zaś ona się mściła, za to, że on ją opier…ił za te słowa, bo był czuły na punkcie swojego honoru. O całym zajściu dowiedziałem się od kumpli, a oni od swoich rodziców, bo byli świadkami tego zajścia podczas wywiadówki. Nawiasem mówiąc ojciec też nigdy nie interesował się tym, co dzieje się w szkole, a nawet nie za bardzo wynikami w nauce. Ważne było to, abym przyniósł świadectwo z promocją do następnej klasy.

      Usuń
    7. Ty to panikarz jestes kiedy chodzi o kosciol i wywleczesz najmniejszy bzdecik na swiatlo dzienne. Jak im pod dywanikiem pylek zobaczysz, sprawe rozdmuchujesz na cztery strony swiata. Ciekawe czy u siebie tak dokladnie sprzatasz, czy bezpylkow wszedzie ci jest, sterylnie- przyjmij to jako metafore:))
      Nieludzki jestes kiedy o kosciol chodzi, a tam tylko ludzie sie znajduja:))
      Natomaist opowiesc katechetki, no coz mila ci ona nie jest, nie nalezy do gatunku pouczajacych a na dodatek latwych i przyjemnych.
      Kiedys ci juz pisalam, tobie przytakiwac tylko wypada, bo jak sie na "cos" na "kogos" zaczepisz nie ma zmiluj sie. Oni/one/ono musi byc fuj i dyskusji z toba nie ma.

      Znalam fajne niewiasty katechetki w placowce w ktorej przszlo mi pracowac. Natomiast o mojej najblizszej kumpeli katechetce za jej plecami nasluchalam sie niejednej niefajnej opowiesci. Jak jej ludzie dooope obmalowywali i potem slyszalam szeptem : " I ty sie z nia zadajesz?"
      Pewnie, ze tak bo robila kupe ciekawych, charytatywnych rzeczy, ktore czesto publicznego naglosnienia sie nie doczekaly , a ona za tym stala.
      I pamietam raz ludzi absolutnie nie zwiazanych z kosciolem, (dyrektora szkoly i paru z nim zwiazanych), ktorzy mi powiedzieli :"Spoko babka. Dzieciaki ja lubia. Tylko rodzice sie non stop przy****dalaja". Zrozumialam dlaczego wytrzymala w szkole do emerytury. Po prostu swiat jej dooope obrabial, ale w miejscu pracy widziano to troche inaczej:))

      Usuń
    8. "jeśli będziesz wciąż tak leniwa/y, w następnym wcieleniu odrodzisz się jako krowa" /to z jakiejś dalekowschodniej opowiastki/...
      straszenie wyimaginowanymi karmicznymi skutkami różnych działań jest dość popularnym zabiegiem (pseudo)pedagogicznym niezależnie od kultury, religii, etc... katolicyzm nie ma na to monopolu, tak jak właściwie na nic nie ma monopolu zresztą :)

      Usuń
    9. Aniu:

      Niedawno pisałem o służących. Ja już nie daję rady z generalnymi porządkami, więc od czasu do czasu przychodzi do mnie urocza pani i mnie za pewną opłatą wyręcza, bo nie ukrywam, że lubię jak jest ładnie i czysto ;)))

      Dwie rzeczy. Pierwsza. Chyba zauważyłaś, że Cię nie banuję, przez co masz okazję się tu swobodnie wypowiadać, i nie wymagam, abyś się ze mną we wszystkim zgadzała. Druga. Tego może w Niemczech nie ma, ale tu Kościół wciska się wszędzie gdzie się da, więc się nie dziw, że u mnie to temat dyżurny.
      Na domiar wszystkiego, o tym Kościele nie można już mówić w kategoriach drobnych potknięć, to są naprawdę grube afery. Więc jak mi ktoś mówi, że w tym Kościele są sami fajni ludzie, że to tylko nagonka tych, co Kościoła nienawidzą, to mi się czasami nóż w kieszeni otwiera. Tymczasem to jest tak, że dziś, jeśli się ktoś trafi „spoko, luzik i w porządku” to wbrew temu, co piszesz, od razu się takimi osobami zasłania wszystkie brudy – patrzcie jacy wspaniali ludzie są w Kościele, a wy Go krytykujecie. Pewnie, że tacy się trafiają, tylko ja się pytam, dlaczego ich tak mało, na tak masową instytucję?

      Aniu, wszędzie się zdarzają ludzie w porządku i kanalie, i to wszędzie mocno podkreślam. Można patrzeć tylko przez pryzmat ludzi dobrych, ale to będzie tylko połowiczny ogląd i nie mam na myśli tylko Kościoła

      Usuń
    10. Piotrze:

      Piszesz: „katolicyzm nie ma na to monopolu” i tu jesteś w błędzie. W Polsce katolicyzm ma na to bezapelacyjny monopol. Nawet świeccy, nawet politycy w jakimś stopniu są od katolicyzmu uzależnieni. Szczególnie dziś.

      Usuń
    11. DeLu

      "Tymczasem to jest tak, że dziś, jeśli się ktoś trafi „spoko, luzik i w porządku” to wbrew temu, co piszesz, od razu się takimi osobami zasłania wszystkie brudy – patrzcie jacy wspaniali ludzie są w Kościele,"

      A ja uwazam inaczej, ze tacy ludzie gina w scierwie syfu, ktorym sie akurat obrzuca dane srodowisko. Ta opisywana przez mne kumpela przezywala przypier****nko; bo w takiej a nie innej instytucji robila. Przeciez, wedlug ludzi, stamtad nie moze wyjsc nic dobrego.

      "Aniu, wszędzie się zdarzają ludzie w porządku i kanalie, i to wszędzie mocno podkreślam. Można patrzeć tylko przez pryzmat ludzi dobrych, ale to będzie tylko połowiczny ogląd i nie mam na myśli tylko Kościoła"

      Przestan wiec byc gloslowny i zacznij szukac tego wszedzie, a nie w wybranych ( "ulubionych" ) przez ciebie sektorach.

      Usuń
    12. Aniu:

      Ostatnio trafiłem na Deonie, na kilka artykułów księży (w tym katechetów), którzy opisują podobne przejścia, jakie dotykają Twoją kumpelę. Dochodzi do tego, że czasami maja strach wyjść na ulicę w służbowym stroju. I znów dwa zdania. Po pierwsze, żaden z nich, co wydaje się dziwne, nie obwinia tych, co na nich bluzgają, mając świadomość, że zjawisko ma inne podłoże niż alergia na sutannę. Po drugie, oni mają również świadomość tego, że z tym zjawiskiem trzeba się zmierzyć, a nie przed nim uciekać. To tak jak z zawodem policjanta. Jedni będą go chwalić za pilnowanie porządku, drudzy nazwą ich psami i to wcale nie bezpodstawnie.

      Piszesz: „zacznij szukać tego wszędzie, a nie w wybranych ( "ulubionych" ) przez ciebie sektorach”. Mam jeszcze jeden „sektor” – polityka. Niemniej tak się dziwnie składa, że ci, którym wytykam hipokryzję, też mają się za wyjątkowo gorliwych katolików ;))) Po prostu nie da się dziś uciec od „mojego ulubionego sektora”. Ale bądźmy w prawdzie ;) Moi czytelnicy mają pełne prawo w komentarzach wypowiadać się o tych innych sektorach, w odróżnieniu od pewnego katolickiego blogu, gdzie Autorka „wiesza psy” na wszystkich tych, którym się PiS i Kościół nie podoba. Tam jest strach się odezwać, ale ja strachu nie mam i czasami tam namieszam ;))) Ale tylko czasami...

      Usuń
    13. chodziło o monopol wymyślania takich "straszyków" na świecie...
      natomiast poniższy wierszyk - straszyk jaki ma rodowód, być może uniwersalny, neutralny religijnie:
      Ja wychodzę po ciasteczka-
      Rzekła Mama do Juleczka,
      Sprawiajże się tu przykładnie,
      Nie ssij palców, bo nieładnie,
      Bo kto palec w buzie tłoczy,
      Zaraz krawiec doń wyskoczy
      Z nożycami zły okrutnie
      I paluszki niemi utnie.

      Julek przyrzekł słuchać Mamy,
      Lecz nie wyszła jeszcze z bramy,
      A już nieposłuszny malec
      Myk do buzi duży palec!
      Wtem ktoś z trzaskiem drzwi otwiera,
      Wpada krawiec jak pantera
      I do Julka skoczy żywo.
      Nożycami w lewo, w prawo
      Uciął palec jeden drugi,
      Aż krew trysła we dwie strugi.
      Julek w krzyk, a krawiec rzecze:
      Tak z nieposłuszeństwa leczę!

      Wraca Mama, aj! Wstyd! Bieda!
      Juleczkowi ciastek nie da,
      Bo kto Mamy nie usłucha,
      Temu dosyć bułka sucha.

      Płacze Julek, żal niebodze,
      A paluszki na podłodze.

      Usuń
    14. nigdy nie znałem autora, pamiętam tylko jego publikację w Szpilkach w latach 70-tych, ale od czego jest net:
      https://wyborcza.pl/10,82983,20145502,wiersz-jest-cudem-o-juleczku-co-mial-zwyczaj-ssac-palec.html

      Usuń
    15. https://pl.wikipedia.org/wiki/Heinrich_Hoffmann_(pisarz)
      nic tu nie ma na temat orientacji religijnej, cholera go wie :)

      Usuń
    16. Ok,za chwilę sobie sprawdzę ;)

      Usuń
  2. Całkiem wiarygodna ta opowieść, bo sama pamiętam podobne , a ostatnia, jakiej wysłuchałam to pogadanka katechetki na temat połogu w szpitalu, w czasie uczęszczania na obowiązkowe nauki w liceum. Po takiej pogadance można zniechęcić się do małżeństwa i macierzyństwa na dobre...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Było coś bliżej napisać o tej pogadance. Ja coś kiedyś słyszałem w tym temacie, ale pamięć mnie już zawodzi. Musiałbym zmyślać, a nie bardzo umiem...

      Usuń
    2. Och, okropne to było. Kobieta opowiedziała historię o kobiecie świeżo po porodzie, którą mąż zgwałcił w szpitalu, bo nie mógł się doczekać wyegzekwowania obowiązku małżeńskiego.
      Wyobraź sobie odczucia młodych dziewczyn u progu inicjacji seksualnej, podejrzewam, że owa katechetka albo była samotna i niedopieszczona albo po jakichś traumatycznych przejściach ...

      Usuń
    3. Tę historię wpisuję do monografii, choć doprawdy nawet nie domyślam się powodów tego straszenia. ;) Co ona chciała przez to osiągnąć? Rodzić w domu?

      Usuń
    4. Ale mi taka historyjke ciotka pielegniarka opowiadala. Chlop ze wsi odebral zone po porodzie ze szitala i jak ja wiozl do domu to juz w drodze narozrabial. Kobieta wrocila od raz z powrotem- chyba nawet do domu nie dojechali. Nie pamietam dokladnie, bo najprawdopodobniej chcialam to wyprzec z siebie, ale opowiesc nieciekawie sie zakonczyla.
      Wtedy to byla dla mnie niezla makabreska. Opowiesci zawodowe ciotki, tak jak i ja z czasem nasluchalam sie czy tez swiadkiem bylam w moim zawodzie. Moze nie tyczyly sie tego co powyzej, ale ... Tak samo jak i niejeden policjant mialby do opowiedzenia gdyby mowic mogl. To sprawa srodowiska, z ktorym przyszlo sie danym ludziom zetknac i moralnosci tego srodowiska.

      Usuń
    5. Nie będę się wymądrzał, ale mi ta historyjka bardziej pasuje do legend miejskich, niż do opisu autentycznego zdarzenia. Wprawdzie ludzie w pewnych okolicznościach zachowują się irracjonalnie, ale gwałt w izbie poporodwej jest poza zasięgiem moich wyobrażeń. Widać jednak są tacy, których wyobraźnia nie zna granic ;)

      Usuń
  3. Tak czytam to wszystko i dochodzę do wniosku, że albo urodziłam się i dorastałam na innej planecie, albo jestem już b. stara- to drugie niestety to szczera prawda.Nie za długo chadzałam na religię, (która zresztą była nauczana w kościele) ale przynajmniej ze 3 lata, do chwili I komunii (i zaraz miesiąc potem bierzmowania) którą miałam w wieku lat 10. Nikt mnie piekłem nie straszył, ani w kościele ani w domu.Księża też byli jakby normalniejsi, jesienią ksiądz rektor przychodził na lekcję religii i wyganiał nas do przykościelnego sadu, żeby każde dziecko zebrało trochę jabłek i zabrało je do domu., nawet nam papierowe torby a te jabłka rozdawał.Co do "grzechów": wpajano nam do łbów żeby: nie kraść, nie kłamać, nie oszukiwać, nie pyskować,nie bić koleżanek i kolegów, nikomu niczego nie zazdrościć, nie używać brzydkich wyrazów, być dla każdego miłym, pomocnym i uczynnym, pomagać mamie w domu a to wszystko co robimy źle bardzo Boga smuci.Uczono również podstawowych zasad "dobrego wychowania", używania słów "proszę, dziękuję , przepraszam", nie tylko w stosunku do dorosłych.Co do modlitwy- uczono nas by była to zawsze modlitwa dziękczynna a nie prośba o coś.Na religię chodziłam do kościoła Jezuitów (Warszawa, głęboki PRL). Gdy miałam już własne dziecko nigdy niczym dziecka nie straszyłam, na religię już jej nie posyłałam bo to co zaczęli wygadywać w kościele zupełnie mi nie odpowiadało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie Anabell, zapewniam Cię, że jesteś z tej samej planety. To tylko niektóre miejsca na niej są nawiedzone. Nawiedzone inaczej ;)

      Tylko ja sobie nie przypominam, aby na lekcji religii uczono mnie dobrych manier. Jedyne co, to znak krzyża gdy się mijało kościół, kapliczkę, ale krzyż. Była też kwestia zachowania należytej powagi podczas mszy świętej, co było niezwykle trudne w towarzystwie kumpli.
      Moje dziecko też chodziło na religię, ale ponieważ byłem powoli coraz bardziej niewierzący, nic mi o tych lekcjach nie opowiadała.

      Usuń
  4. Autentyczne pytanie ucznia do katechetki za które pytek dostał lichą ocenę: "Czy Bóg, skoro jest wszędzie, to jest także na śmietniku?" Co się dalej stało? Klasa zamarła, a katechetka zsiniała, z rodzicami porozmawiano, a uczeń przestał uczestniczyć w lekcjach religii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Że też tak nie było z moją katechezą. Katecheta poskarżył się ojcu i dostałem wycisk. A gdyby mnie tak z tych lekcji wyrzucili, może dużo wcześniej znalazłby się na właściwej drodze życia. Ateistycznej ;)

      Usuń
  5. Cóż mogę powiedzieć. Całkiem przyjemnie wspominam lekcję katechezy, jakie miałem w kościele (trochę gorzej te w szkole, ale też przecież tragedii nie było) - ale nawet jak siostra grała na gitarze nie było to traumatyczne, bo wychodziło jej całkiem nieźle. Nic nie słyszałem o bezrączkich dzieciach - aczkolwiek dziwi mnie, że Cię to szokuje w sytuacji, gdy filmy w kategorii lat 12 bywają nasycone dawką przemocy nieporównywalnie dosadniejszą. Poza tym - podobne a nawet straszniejsze bajeczki serwował dzieciom Andersen i bracia Grimm, a miały one podobny, umoralniający charakter.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też uważam, że tragedii nie było na tych lekcjach, nawet jeśli mi o tym piekle opowiadano. Ja tylko dwa lata miałem ją w szkole, później już w domu katechetycznym.

      A co do baśni braci Grimm, czy Andersena. Już Ani wytłumaczyłem różnicę. Wszystkie baśnie kończyły się happy endem, czego o historii przytoczonej w notce już nie da się powiedzieć.

      Usuń
    2. Happy Endem? :D To chyba w disnejowskich przeróbkach... :D

      Usuń
    3. Było sobie raz dziecko. Mamusia dawała mu co dzień po południu miseczkę z mlekiem, nadrobiwszy w nią bułeczki, a dziecko siadało z tym przed domem. Gdy tylko zaczynało jeść, ze szczeliny w murze wychodziła mała, zielona żabka, zanurzała pyszczek w mleku i jadła razem z dzieckiem. Dziecko lubiło ją bardzo, a jeśli siadło sobie z miseczką przed domem, a żabka nie przychodziła zaraz, wołało:
      - Żabko, żabko, śpiesz się, śpiesz,
      Masz tu mleczko, bułkę też!
      Żabka przybiegała natychmiast i z apetytem zabierała się do jedzenia.

      Przez wdzięczność dla dobrego dziecka przynosiła mu żabka ze swych ukrytych skarbów różne piękne rzeczy, błyszczące kamienie, perły i złote zabawki. Ale piła tylko mleko, a kruszynek bułki nie chciała tknąć. Rozgniewało się raz dziecko, uderzyło ją lekko łyżką po głowie i rzekło:

      - Głuptasie, jedz i bułkę!

      Matka, która stała w kuchni, usłyszała, że dziecko jej rozmawia z kimś, a gdy ujrzała, że bije ono łyżką żabkę, wybiegła z wielkim polanem i zabiła poczciwe zwierzątko.

      Od tego czasu w dziecku zaszła dziwna zmiana. Póki żabka jadła z nim, rosło i nabierało sił, teraz zaś utraciło swe różowe policzki i poczęło chudnąć. Niezadługo w nocy zahukała pójdźka, a raszka naznosiła gałązek i liści na wieniec żałobny i wkrótce potem dziecię legło na marach.

      Usuń
    4. Piękna bajka ;)

      Coś Ci jednak umknęło. Wszystkie bajki braci Grimm był spisane z podań i legend ludowych z pierwszej połowy XIX wieku (chyba tylko dwie były ich autorstwem). To chyba nie te czasy i nie to środowisko, co dzisiejsza nauka religii? Choć mogę się tu mylić ;)))

      Ale porównajmy bajkę z przekazem katechetki. Wierzysz, że ta historia z bajki, z żabką pijącą mleko, mogła się wydarzyć naprawdę? Wierzysz w to, że pohukiwanie pójdźki zwiastuje śmierć? Może wierzysz w to, że raszka naznosiła gałązek i uplotła wieniec? Wszystko w tej bajce jest „bajkowe”.
      Natomiast chłopczyk wyrywający skrzydła musze jest całkiem realny, tak jak realne jest urodzenie się kalekiego dziecka. I katechetka oba te zjawiska połączyła związkiem przyczynowo-skutkowym w jednym konkretnym celu, aby wystraszyć. Jestem ciekaw, czy jej się kiedyś nie zdarzyło zabić komara? Jeśli tak, to rozumiem dlaczego jest taka głupia ;)

      Aha, coś by mi umknęło. Z tego co wiem, tylko dwie ich bajki nie kończą się happy endema w katalogu jest ich 210. Ale Ty nie musisz ich czytać swojemu dziecku, jeśli wiesz, że nie są odpowiednie dla jego wieku. Możesz też przeczytać, jeśli wytłumaczysz, czym jest bajka.

      Usuń
    5. No popatrz, a ja o tym kiedyś nie wiedziałem, bo moje wydanie bajek jest z 1982 roku, a nie z połowy XIX wieku.

      Zgubiłeś troszkę związki przyczynowo skutkowe w swoim porównaniu. Wierzę, że pójdźki pohukują i że ludzie umierają. Raszka zaś znosi gałązki (nie ma w tekście powiedziane, że uplotła wieniec) Natomiast, to że od pohukiwania sowy umierają ludzie jest tak samo wiarygodne, jak związek narodzin kalekiego dziecka z wyrywaniem nóżek owadom.

      Usuń
    6. Twoje wydanie z 1982 roku to w ramach nauki religii, czy ewidentnie jako bajki braci Grimm? ;)))

      Doprecyzuję, bo się czepiasz ;) Każde pohukiwanie pójdźki zwiastuje śmierć ludzi, a ta raszka jeśli znosi gałązki i liście, to na pewno na wieniec? Co Ty mi tu insynuujesz? Pamiętaj, że ja wyrosłem z bajek. Skoro nie dotarło to jeszcze raz: Grimmowie piszą bajki, katechetka opowiada rzekomo prawdziwą historię.

      Usuń
    7. A ta Twoja historyjka to z programu nauczania religii, czy przejaw fantazji katechetki?

      Sorry, ale opowieści Radka z fejsbukowej grupy apostazja są dla mnie równie wiarygodne co bajki braci Grimm.

      Usuń
    8. To nie moja historyjka i zaznaczyłem we wstępie notki, że mam wątpliwości, co do jej i innych autentyczności. Sprawdź ;) Ale dlatego prosiłem o przykłady, aby się przekonać, czy takie historyjki zmyślone przez katechetów są możliwe, bo to, co mnie się przytrafiło na lekcji religii mogło być li tylko wyjątkowym wyjątkiem (powtórzenie zamierzone). Tym bardziej, że ja chodziłem na lekcje religii na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Inne czasy. Ludzie w nie takie cuda wierzyli.

      Usuń
    9. No więc właśnie. Osobiście najgorzej wspominam nauczyciela rosyjskiego - prawdziwego sadystę, choć nie znęcał się na szczęście nade mną. Ale były to czasy, kiedy nasz znajomy - Piotr, przy próbie wyjścia z klasy z przekleństwami na ustach przefrunąłby w następstwie na drugi koniec korytarza i nikt by słowa nie powiedział. Natomiast jest to dowód na to, że masa nauczycieli to kompletne szury, co nie powinno określać ich przedmiotu...

      Usuń
    10. Wydaje mi się, że sadyzm nauczycieli to osobny problem, z którym już na szczęście się uporano. Sadysta w szkole nie zagrzeje miejsca. Natomiast problem jest z oszołomami, bo takich nigdy nie brakuje, a niewiele im za to grozi. Szczególnie dziś. Ale nie będę się już czepiał religii. Pamiętam jak moja córka przyszła z płaczem do domu gdyż pani od rysunku wlepiła jej pałę, bo się jej rysunek córki nie podobał. Tak jakby każde dziecko miało być Matejką, jakby nie wystarczyła chęć, że dziecko chce rysować, choć nie potrafi.

      Usuń
    11. ja nie mam pojęcia, czy ksiądz z mojej "przygody" był zawodowym nauczycielem, przecież państwo nie zajmowało się wtedy takimi sprawami, jak sprawdzanie uprawnień katechetów, kościelna katecheza odbywała się na zasadzie prywatnych (bezpłatnych) lekcji...
      za to gwoli sprawiedliwości wspomnę coś na plus: katechetkę z czwartej klasy pamiętam jako bardzo sympatyczną zakonnicę (urszulankę), znałem ją jeszcze z czasów przedszkola, była bardzo lubiana przez dzieciaki, gdy czasem do nas zaglądała /siedziba urszulanek była po drugiej stronie ulicy/...
      ...
      przemoc ze strony nauczycieli w szkole państwowej w tamtych czasach miewała miejsce, ale opowiadanie o tym chyba byłoby już mocno nie na temat, tak?...

      Usuń
    12. Może w przyszłości napiszę notkę o nauczycielach, wtedy temat rozbudujemy ;) Sam też możesz u siebie napisać...

      Usuń
    13. Kiedys z tesciowa mialam pogawedke, zrzucala, ze na swiecie jest za duzo przemocy i winna temu jest technika, telewizja propagujaca niewlasciwe tresci etc... ze ten wspolczesny swiat zwariowal.
      Ze stare ksiazki i stare basnie byly najlepszymi dla dzieci i co my tutaj ( chodzilo o mlode matki) wyczyniamy z tymi dzieciakami. Maja wszystko lacznie ze wspolczesna niemoralnoscia...
      Zapaminala tylko biedna o owych basniach , ktore nie pwostaly w naszym wieku- to byly makabreski. I bez etchniki ludzie potrafili makabrycznie sie zachowywac i makabresek sluchac. I jakby nie bylo, nie jestesmy pokoleniem wojennym- ogolnie nie ma konfliktow na miare swiatowa, o lokalnych nie chce wspominac.
      Natomiast z tymi przypowiesciami. Dzieci sie najlepeij wychowuje na bajeczkach, opowiastkach, przypowistkach...
      Zas przyklad opowiesci katechetki, o ile byl prawdziwy, bo znajac realia pracy w szkole iles lat temu ... wydaje mi sie, ze jest troche naciagany.
      Kiedys i nauczyciele ianczej postepowali ,a rodzic w domu poprawil... teraz to jest nie do pomyslenia. Katecheci tez w to sie wpisuja. Oni to chyba w pierwszym szeregu ida pod ludzki osad i musza baaaardzo uwazac.

      Usuń
    14. Wiesz, dlaczego muszą uważać? Bo informacje rozchodzą się z szybkością błyskawicy, a jeśli są podparte np. skanami dokumentów, z tego nie sposób się wywinąć. Więc z jednej strony dobrze, że się o tym pisze, z drugiej, faktycznie czasami trudno w necie rozróżnić, co jest fake newsem, a co prawdą. Niemniej, pewne informacje nie biorą się z niczego, coś musi być w nich na rzeczy.

      Usuń
    15. Uwazasz, ze kazde wypowiadane przez nauczyciela slowo na lekcji jest udokumentowane i na wszystko jest skan? Ze historyjki opowiadane na lekcji muszy byc wszystkie zapisane w papierach?

      Usuń
    16. bo ja wiem?... można by się przymierzyć, napisać jak to rusycystka naderwała mi ucho w piątej klasie, albo jak wyrwałem i połamałem wychowawczyni "wskaźnik", którym karciła niesfornych uczniów :)

      Usuń
    17. Aniu:

      Nie, tak nie uważam, ale mówimy o tych udokumentowanych. W pewnej katolickiej szkole, w Polsce, nauczyciel ma prawo zarekwirować uczniowi telefon nawet na dwa tygodnie. Pomijam fakt, że to jest niezgodne z prawem, rzecz w tym, że te uczniowskie telefony łatwo rejestrują pewne wydarzenia w klasie na lekcjach, niczym ukryta kamera.

      Usuń
    18. Piotrze:

      Anegdoty szkole to bardzo wdzięczny temat ;)

      Usuń
    19. Wyobraz sobie, ze u mojej corki w szkole jest zakaz uzywania komorek na terenie placowki. Wchodza do szkoly, sprzet jest oddawany do depozytu, po lekcjach odberany. Nie wiem jak oni to robia, corka raz wspominala o szafkach. Jak sie cos wydarzy, szkola dzwoni do rodzica . Zero mozliwosci kontaktu z dzieckiem w szkole. I jakos nikt nie doszukuje sie w tym takiego dna jakiego doszukujesz sie ty. Typu, ze nie bedzie mozna nagrywac i puszczac w necie smaczkow z zycia szkoly.

      Usuń
    20. Choc ... w sumie z tym kontaktem jest spoko, corka raz zadzwonila ze szkoly (z sekretariatu) aby jej dresy przywiezc bo zapomniala.

      Usuń
    21. Mnie sytuacja w szkole niemieckiej nie dziwi. Też jestem za tym, aby w czasie lekcji uczniowie skupili się na nauce, a nie na telefonach. Ale depozyt to nie jest rekwirowanie, po drugie, w polskich szkoła bywa czasami bardzo "ciekawie". Pamiętasz ten filmik z nauczycielem, któremu wsadzono kosz na głowę?

      Inna sprawa to uczciwość uczniów. Może powiedzieć że telefonu nie ma. Chyba nie poddają uczniów rewizji osobistej?

      Usuń
    22. Tutaj sa tak ludzie wychowywani, ze nie ma dyskusji z oczywistosciami. Jest pewna zasada obowiazujaca na danym terenie i sie tego przestrzega, nie omija. Jezeli cwaniakujesz omijaja cie wielkim lukiem. Nie poddanie sie zasadzie, naginanie i przylapanie na tym jest inaczej oceniane niz w Polsce. Tutaj jest to cos co czlowieka w oczach opini dyskredytuje. Prawa, ustalonych zasad sie nie narusza, nie lamie... "Donos" na kogos uchylajacego sie od przestrzegania czegos nie jest traktowany na takich samych zasadach jak w Polsce. :)

      Usuń
    23. Czyli mamy do czynienia z dwoma, jakże różnymi kulturami. Nie mieszkam w Niemczech, byłem tak ze trzy razy i to na krótko, a jednak zawsze „podejrzewałem”, że tam jest „normalnie”. Czasami zastanawiałem się skąd ta różnica i zawsze dochodziłem do wniosku, że to za sprawą zbyt dużego wpływu kultury Wschodu, tej komunistycznej nie wyłączając.

      Ja pamiętam Śląsk sprzed czasów gierkowskich. Panowała tu dość wyraźnie pewna regionalna solidarność. Owszem, plotek nie brakowało, ale ludzie nie wtrącali się w życie sąsiadów, jeśli to nie kolidowało z pewnymi regułami danego regionu. Dopiero gdy Gierek wymieszał Ślązaków z Zagłębiakami się dość dziwnie porobiło. Nie wiedzieć skąd wzięła się nienawiść. Ale, aby być sprawiedliwym w tej ocenie dodam, że za ową nienawiść nie obwiniam tylko Zagłebiaków, bo i wśród Ślązaków pojawili się wyjątkowo nienawistni. Tak jakby to było w niech skrupulatnie ukryte.

      Usuń
    24. to faktycznie są dwie różne kultury, mentalności... pamiętam, jak w czasach NRD bulwersowało mnie, gdy wsiadający do autobusu pasażerowie robili "hajhitla", ale okazało się, że oni po prostu pokazywali innym pasażerom bilet miesięczny... ciekaw jestem, jak jest teraz, bo potem nigdy /nie licząc metra w Berlinie/ nie jeździłem komunikacją miejską... ale w Polsce, gdzie nienawiść do kanarów jest nagminna, rzecz nie do pomyślenia...
      a druga historia miała miejsce we Freiburgu, stanęliśmy na chwilę autem /było nas trzech/ pod dworcem, a że na chwilę, to olaliśmy parkomat... jeden kolega został, a my poszliśmy ogarniać swoje, gdy wróciliśmy koleś był wściekły, bo jakaś paniusia w aucie obok pokazała mu na parkomat... zinterpretował to jako jakąś kontrolę obywatelską, coś w tym guście... wytłumaczyliśmy mu jednak, że to nie w tym rzecz, paniusi nawet do głowy nie przyszło, że ktoś może zaparkować na gapę... ona po prostu życzliwie mu pokazała ten parkomat, bo myślała, że znaleźć nie umie :)
      w Polsce raczej nikogo by nie obchodziło, czy ktoś z innego auta płaci za parkowanie...

      Usuń
    25. Z tym okazywaniem innym pasazerom biletu miesiecznego w autobusie to lekka przesada, ale zdaje sobie sprawe , ze tak byc moglo.
      Natomiast moja Mloda nie rozumie naszych opowiesci jak sie robilo gotowce do podmienienia na klasowce, albo nie moze zrozumiec sensu pisania sciag. Nie mowiac juz nic o sciaganiu podczas testu od kumpli.
      Trzeba umiec, bo uczciwie jest nie dac sciagac. Czyli nie sciagaja, bo nikt nie pozwoli. Sami siebie pilnuja... i w ogole nie rozumieja tego zachowania.:))
      Niestety, czy tez stety moja Mloda bedzie miala niemiecka mentalnosc. Ona juz ma zamiar pogadac z burmistrzem , zeby im przejscie zrobil dla pieszych bo za daleko maja, aby przebrnac przez zatloczona ulice w godzinie szczytu. Czuje sie jakas taka "wladna"(?), pewna, ze tego dokona i jest zainteresowana ulatwianiem zycia sobie i innym w swoim otoczeniu. I co najwazniejsze- ma pewnosc ze zostanie wysluchana i ma spore szanse nie byc olana.
      Mowie jej,:" Tylko wiesz, tam trzeba na argumenty gadac... nie tak, ze chcemy bo chcemy".
      -"Spokojnie mamo, ja mam juz wszystko obcykane".

      DeLu tego zdania chyba nie rozumiem wlasciwie.
      " Czasami zastanawiałem się skąd ta różnica i zawsze dochodziłem do wniosku, że to za sprawą zbyt dużego wpływu kultury Wschodu, tej komunistycznej nie wyłączając."
      Mi sie wydaje, ze to z etosow w jakim owi ludzie i my wzrastalismy. Oni zyli w kulcie pracy. Pracujesz masz i jesz. My w kulcie pochodzenia, legendarnej sarmacji, przechwalania sie opowiesciami ( czesto ukoloryzowanymi- fantazje) o znaczacych przodkach. Szlachcic na zagrodzie byl rowny wojewodzie...wzrastalismy w takich ideach, ze od tego progu to ja wladam i jestem panem nad pany, nawet wojewoda moze mi naskoczyc. Brakowalo ( brakuje) nam karnosci (?).
      Oni w kulcie realnosci, realnej roboty, my w mzonkach i fantazjach...

      Usuń
    26. Z drugiej strony , jak kiedys uslyszalam od kogos madrego w telewizorni, tam gdzie ciagly niedostatek, braki i dziura w portfelu musi sobie to czlowiek rekompensowac, chociazby takim ustawieniem sie do zycia ( cwanym) aby zapewnic bliskim byt. Tak kombinowac, aby micha pelna byla. To nie przypadlosc li tylko Polakow, to przypadlosc ludzi wywodzacych sie z biednych spoleczenstw.
      Poza tym oni pracuja i maja, my pracujemy i ciagle na styku zyjemy. Gdyby oni znalezli sie w polozeniu biednych spoleczenstw , calkiem mozliwe, ze musieliby wyszkolic w sobie te cechy, ktore obecnie sa dla nich naganne.

      Usuń
    27. Nie jestem ani socjologiem, ani historykiem, więc ta moja opinia z tym Wschodem i Zachodem jest mocno uproszczona. W mojej ocenie trzeba by się cofnąć aż do reformacji. Luteranizm nie likwiduje feudalizmu, ale mocno ogranicza wpływ hierarchicznego Kościoła. Rośnie etos „bogacenia” się wszystkich własną pracą. A w Polsce wciąż ma się dobrze pańszczyzna, której nie tylko Kościół broni, ale ją gloryfikuje. Do tego w naszym kraju ma się dobrze tradycja picia do upadłego. Odrobinę uogólniając, alkohol i różaniec są najlepszym lekarstwem na niemoc wobec biedy. Czy u chłopa pańszczyźnianego da się wyrobić etos pracy? Prędzej mi kaktus wyrośnie. Gdy uwalniają nas od pańszczyzny obcy władcy nie ma prawdziwej siły politycznej zdolnej sfrustrowany naród postawić na nogi. Są romantycy, gotowi umierać dla Boga i Ojczyzny, ale nie dla poprawy losu warstw biedoty, która pracuje zawsze dla kogoś, a nie dla siebie. Po zaborach nic się nie zmienia, bo kwitnie dziki kapitalizm i obszarnictwo z błogosławieństwem Kościoła. Wreszcie komunizm i socjalizm, gdzie wprawdzie mówi się o pracy, ale tylko po to, aby się bogacił kraj, mityczna Ojczyzna niby Bóg. Hasło „módl się pracuj” nie wzięło się z niczego, a jego sens uwypuklił się po transformacji, kiedy Kościół odzyskał wpływ na państwo. Ludzie uwierzyli, że jeszcze dziesięć lat zaciskania pasa i już będzie dobrze. Tymczasem Kościół zamiast ująć się za ludźmi postawił znów na dziki kapitalizm. Do dziś mówi: ludu proś Boga o poprawę losu, a sam wyciąga rękę po darmową kasę do władzy i popiera tych, którym prawdziwa poprawa bytu obywateli zwisa. Kwitnie populizm a jednocześnie na wszelkie sposoby, choć w zakamuflowany sposób niszczy się przedsiębiorczość. Wiesz dlaczego? Bo ludzie, którzy się czegoś dorabiają w mniej lub bardziej uczciwy sposób są inteligentni. A ani populiści, ani Kościół inteligencji nie lubi, gdyż ta woli chodzić własnymi ścieżkami.

      Uf, ale dałem wykład ;)))

      I uzupełnię, choć Ci się pewnie podobać nie będzie. Gdyby nie Kościół i jego wpływ na politykę, Polacy już dawno zmieniliby mentalność. I to nie jest żadna futurystka, bo wystarczy się przyjrzeć emigracji, która w większości i z sukcesami radzi sobie doskonale w krajach Zachodu. Dziś 40 procent młodzieży deklaruje, że planują wyjazd z Polski, a przecież podobno są bezmyślni i wulgarni, podobno idą na łatwiznę i rozróbę. A ja twierdzę, i postawię najlepszy koniak, że jeśli oni rzeczywiście wyjadą, nastąpi u nich pełna metamorfoza, bo większość z niech jest jak Twoja córka, tylko tu nie mają warunków do tego by się tak rozwijać.

      Usuń
    28. Piotrze, umknął mi Twój komentarz, ale ten do Ani pewnie pasuje również jako odpowiedź dla Ciebie ;)

      Usuń
    29. luz... nie porywam się na badanie przyczyn różnic, mocno to dla mnie za trudne i skomplikowane, ale wpływ dominującej religii i związanych z nimi instytucji na mentalność i w konsekwencji na relacje społeczne bez wątpienia jest znaczący... na tym tle istnieją m.in. różnice w podejściu do władzy i tzw. "dobra wspólnego", konsekwencją są różnice postaw, a zmiany polit-społ na przełomie lat 80/90 miały miejsce (relatywnie) niedawno...

      Usuń
    30. Niektore sprawy potraktowales DeLu haselkowo, dlatego znowu nie bardzo kumam o co ci chodzi. I wiele bardzo uprosciles- wchodzac w twoj jakzesz ulubiony temat pt,; "kosciol" i zwalajac na to wszysciutko.
      Najpierw alkoholizm wezme na warsztat. Alkoholizm taki zgnily i prawdziwy, zracy spoleczenstwo zaczal sie od komunizmu- konkretnie od rzadow Stalina. Wschod, ta dzicz - tak rozumowane bylo przed II WS ( a tutaj wiadomo jakie doktryny to rozwinely), nie nalezal do przodujacych, pod wzgledem spozycia alkoholu, krajow europejskich. Francuzi w statystykach bili wschod na glowe. Przed wojna zachod doil, az milo. To komunizm rozpil narody wschodnie.
      Roznimy sie tez kultura picia, ale to na pewno slyszales od dawna. Oni pija w zaciszu, jak cos sie wydarzy uczestnicza w tym tylko najblizsi, u nas... no coz biedak sie nazlopal i pod sklepem lezy. Jak kiedys ogladalam program z Oktoberfest, to sluzba zdrowia na serio nie proznuje w danym czasie, a roboty ma tyle co nie przymierzajac obecnie z dana sytuacja. Ilez oni musza detoksow przerowadzic, zwiesc ululanych na czysczenie zoladka... najwiekszy roczny udoj.
      Ale skoro nie widac, albo pare razy do roku, wiec problemu nie ma. Maja tez inna mentalnosc zwiazana z podejsciem do trunkow i ich spozywania. W Polsce piwo to alkohol, u nich ( w ich swiadomosci) niekoniecznie. :)) Inaczej to wyglada na plaszczyznie myslenia specjalistow w danej dziedzinie, inaczej u zwyklego obywatela.
      Nie analizowalabym pijanstwa i jego wplywu na mentalnosc za czasow krola Cwieczka, gdyz wowczas alkohol byl obecyn wszedzie. Zdrowiej bylo napic sie piwa niz wody. A i wtedy ( dokumenty znalezc mozna i sporo z nich wlasnie z europy zachodniej) ganilo sie osoby zajmujace sie jego wazeniem, za nieprzyjstojne zachowywanie sie po jego spozyciu. :))
      Nie chce tego drazyc.
      Kosciol ... protestantyzm. Niemcy sa katolickie. Oni sie dosc pozno jednoczyli- dosc pozno tworzyli swa panstwowosc... ponoc pozniej niz my. Oni sa bardziej przywiazania do pojecia ojczyzny jako danego regionu niz ogolnie na to patrzac. Bawarczycy roznia sie w porownaniu np.: z Saksonczykami... Kazdy pielegnuje swoja gware i obyczaje, lokalne swieta. Landy polnocne sa inne niz poludniowe. W polnocnych widac spory wplyw protestantyzmu w poludniowych katolicyzmy pelna para. Zarzadzaja sie lokalnie. Moze byc tak, ze w jednym regione obowiazuja inne obostrzenia zwiazane z obecna sytuacja a w drugim tego nie spotkasz...
      I jakos ow kosciol nawet na poludniu ( katolicki) nie namieszal im w czym? W rozwoju swiadomosci, w bogaceniu sie (?). Powiadaja, ze na poludniu jest tradycyjniej, calkiem mozliwe, ale jak ja zajechalam tutaj ( nazwijmy owe miejsce "srodkiem Niemiec") parenascie lat temu to czulam sie bardzo mocno ograniczona pod wzgledem, chociazby filozofii zycia kobiet. Tu akcje feministyczne, wedlug mnie , mialy sens. W Polsce kiedy chodzilo o dostep kobiet do pracy, urzedow, zaplecza pomocowego zwiazanego z wychowywaniem dziecka ( zlobki, przedszkola, swietlice szkolne...) mialysmy od dawna wypas. Natomiast podejscie do seksu- kobiety tutejsze przoduja przodowuja . W tej materii faceci szybciutko poszli na uklad rownouprawnienia. Natomist wszelkie prawa wyborcze, mozliwosc usamodzielnienia sie pod wzgledem finansowym ( pojscie do pracy).. wschod przebijal zachod.

      Usuń
    31. I się czepiasz szczegółów ;)))

      Otóż, o alkoholizmie jest już mowa w Biblii. Ja już pominę Stary Testament czy cud przemiany wody w wino, ale św. Paweł w liście do Koryntian pisze: „ani złodzieje, ani chciwi, ani PIJACY, ani oszczercy, ani zdziercy nie odziedziczą królestwa Bożego” [1Kor 6, 10], i na pewno nie ma na myśli pijących wodę czy kozie mleko. Oczywiście, liczy się tu kultura picia, ale opilstwo było nam powszechnie znane jeszcze przed rozbiorami. Myślisz, że tak popularne karczmy to kawę serwowały? Nazwa „gorzałka” jest nazwą staropolską, a nie rusycyzmem. Owszem komunizm i socjalizm miał swój udział w rozpijaniu społeczeństwa, choć oficjalnie tępił alkoholizm, np. przez zakaz bimbrownictwa czy ograniczenia w sprzedaży. W dodatku jakoś alkoholu była katastrofalna.

      Piszesz: „Niemcy są katolickie” i ja jestem ciekaw skąd to wzięłaś, bo ja czytam, że katolików jest 27 procent, a luteranów 24. Gdyby takie proporcje były w Polsce, żyłoby nam się o wiele lepiej. Konkurencja tych Kościołów sprawia, że one się znacznie bardziej „pilnują”, co nie znaczy i tam nie ma „przekrętów”. Chodzi o to, że walczą o duszyczki religią, a nie przez wpływy na politykę państwa. Na to miało też wpływ rozdrobienie Niemiec. Związek państw niemieckich był teoretycznym państwem, łączącym się w całość tylko w chwilach zagrożenia. Dopiero Bismarck uczynił państwowość Niemiec w takiej formie jak jest dzisiaj, ale wtedy był już wyraźny podział na Kościół katolicki i protestancki.

      Piszesz: „Natomiast wszelkie prawa wyborcze, możliwość usamodzielnienia się pod względem finansowym ( pójście do pracy).. wschód przebijał zachód”. Polki uzyskały prawo wyborcze w 1918, dokładnie w tym samym czasie, co Niemki. Hitler im trochę ukrócił.
      Jeśli zaś chodzi ogólnie o równouprawnienie, też jesteś w błędzie. Wprawdzie Niemcy nie są w czołówce państw sprzyjających kobietom, ale mieszczą się w pierwszej dziesiątce, Polska zaś jest na 24 czwartym miejscu. Kiedy Niemcy dziś nie mają problemów z wprowadzaniem tego równouprawnienia, Kościół w Polsce widzi kobietę przy dzieciach i garach (polecam ostatnią homilię Jędraszewskiego o „Julkach”) i taki model lansuje

      Usuń
    32. Tutaj nie ma z czym polemizowac, bo w sumie powtarzasz to, co ja napisalam tylko w ciut inny sposob. Sposob tobie odpowiadajacy, ale potem, zeby tradycji stala sie zadosc, nakrecasz na twoj ulubiony temat "kosciol":)))
      Ja ci to zostawie, niech bedzie... ty z tym kosciolem to masz tak samo, jak co niektorzy z uzywaniem polskiego przecinka pt.:"qr*a" :)) Niech bedzie o Jedraszewskim i "Julach" ( nie za specjalnie wiem o co chodzi, ale ... to szczegol) :)

      No i o czym tu bedziemy mowic? Chyba o tym, ze Polki byly jednymi z pierwszych , kiedy mowa o prawie do glosowania. W sumie zawsze bylysmy decyzyjne. Musialysmy ogarnac chalupy i obejscia kiedy faceci sie bili - powstania i te inne ( ale tak mialy prawie wszystkie babki w zamierzchlych czasach- mezczyzni wojenki a kobiety ogarnialy dobytek, pilnowaly, staly na strazy interesow...). Z tego co zauwazylam - moja babcia , rok starsza od mojej tesciowej, byla bardziej decyzyjna niz tesciowa. Mowila zawsze jasno o co jej biega, nie owijala w bawelne i w domu w sumie ostatnie zdanie nalezalo do niej. Tesciowa nie mogla zniesc mojego mowienia wprost: "do mezczyzn trzeba dyplomatycznie"- powtarzala- "jezeli cos od niego chcesz, to musisz to z dyplomacja zalatwic"... a mnie to zawsze dziwilo, ze nie moge wprost powiedziec mojemu mezowi o co mi chodzi, tylko jakimis pokretnymi informacjami mam sie poslugiwac. Sama nie wiem czy nie szlo jej o to, ze np.: pomyslodawczynia mam byc ja, ale powinnam tak nakrecic sytuacje aby malzonek poczul sie facetem, ze to on decyduje? Tesciowa tak robila zas u mnie w domu , wsrod bliskich mi kobiet, taki system nie byl uruchamiany.

      Zastanawialo mnie tez zawsze to pijanstwo ( alkoholizm). Jak wiesc rodzinna niesie, moj dziadek, a ojciec mojego ojca i moj pradziadek, nie ruszali alkoholu. Babcia zobaczyla dziadka jak pil pierwszy raz po jego powrocie z zsylki do kopalni na Kazachstanie. Zreszta dlugo po powrocie nie pozyl, jakies dwa- trzy lata. Ojciec zas naduzywal okropnie. W miejscowosci, w ktorej zyl jako chlopak bieda byla sztraszna i im za prace musieli chyba wtedy wodka placic.


      Usuń
    33. Kiedy biega o Niemcow . Pare lat temu czytalam statystyki. Bylo w nich, ze w Niemczech jest 47% katolikow i 30% innych wyznan ( statystyki maja to do siebie, ze moga sie zmieniac). Reszta deklarowala sie jako niewierzacy. Pamietam opowiesci tescia o ich slawnym Schützenfest. To jest taka biba, ze wielu urlopy na czas obchodzenia przez miejscowosc tej imprezy, bierze. On mi opowiadal, ze do kompanii strzeleckich ( nie wiem dokladnie do kiedy, ale on byl krolem strzelcow chyba w polowie lat szescdziesiatych) nie mieli prawa wstepu wyznawcy innych religii niz katolicka. Ewangelicy byli pomijani, lekcewazeni... i ty mi mowisz o nie mieszaniu sie na zachodzie spraw religii w codzienne zycie ich mieszkancow? I dlatego oni niby tacy hop do przodu? Zapomnij DeLu... to sa twoje mrzonki i pobozne zyczenia w zanlezieniu wyjasnien na stan Polski:))
      Zrozumialam wowczas pewne podzialy u nich , ktore pozostaly jeszcze w nazwach szkol, szpitali, przedszkoli, placowek charytytywnych...
      "O dostalas skierowanie do szpitala ewangelickiego w X?", " Ja zapisalam moje dziecko do tego katolickiego przedszkola"- choc owe katolickie przedszkole to raczej w nazwie pozostalo i pod niby patronatem ( jako budynek) tutejszego proboszcza. Choc z drugiej strony, jak mieli posiedzenie w sprawie zatrudnienia kilku osob i CV ich przegladali to ponoc ksiadz na tym posiedzeniu siedzial. Nie wiem czy jako ktos decyzyjny, czy jako w ramach zaslug ( budynkowych- gospodarskich) bez prawa glosu. Tego nie wiem- mnie dziwilo tylko, ze on tam siedzial, bo za przedszkole doplacalo sie zawsze miastu. :))

      "Jeśli zaś chodzi ogólnie o równouprawnienie, też jesteś w błędzie. Wprawdzie Niemcy nie są w czołówce państw sprzyjających kobietom, ale mieszczą się w pierwszej dziesiątce, Polska zaś jest na 24 czwartym miejscu. Kiedy Niemcy dziś nie mają problemów z wprowadzaniem tego równouprawnienia, Kościół w Polsce widzi kobietę przy dzieciach i garach (polecam ostatnią homilię Jędraszewskiego o „Julkach”) i taki model lansuje"
      No wiesz, ja tutaj zyje i wiem. Z wychowaniem dziecka i praca sobie poradzilismy poprzez lawirowanie zmianami. Ale uslyszalam od meza sakramentalna tyrade, kiedy chcialam isc do pracy, ze jego robota daje wiecej kasy i jak cos sie stanie to ja bede musiala rezygnowac i siedziec z Mala bo on nie moze ( nie bedzie mogl). Po czym kiedy cos sie faktycznie dzialo, to on lawirowal a ja szlam pracowac. To on ukladal sobie z pracodawca inne zmiany, prosil o przesuniecia , lub wolne... Tyle jego co sie nagadal. Nie moglam sobie na poczatku pozwolic na kolidowanie wychowywania dziecka z robota.
      Pamietam tez jak rozmawialismy raz u mojej kuzynki ( sedziny) w Polsce, ze kobieta sedzia, w mojej nowej ojczyznie, moze zarabiac mniej niz mezczyzna sedzia. Co prawda taka kobieta sedzia moze zarabiac wiecej niz facet nauczyciel, ale chodzi o poziom z tego samego zawodu. Ona byla zszokowana: " przeciez wykonuja ta sama prace."- Argumentowal. No trudno taki to byl, a moze i jest ( nie wiem, nie dociekam) czas polityki aby kobiety jednak decydowaly sie na pozostanie z dziecmi w domach.
      No ale od momentu, kiedy nastal ow kryzys i kobiety musza wspomoc budzet domowy, sprawy troche inaczej zaczynaja wygladac.
      Pamietam tez, ze jak rodzilam corke, to lezalam na sali z kobieta, ktora zapis swego swiezo urodzonego dziecka do zlobka robila z prawie rocznym wyprzedzeniem, bo tych palcowek bylo wowczas w Niemczech jak na lekarstwo. Dla mnie to bylo niepojete po tym, jak w Polsce kolezanki po trzech miesiacach od porodu wracaly do pracy, a aby dziecko znalazlo sie w zlobku nie trzeba bylo wielkich zachodow czynic. Do tego niesamowita pomoc babc dochodzila, a tutaj - bywalo, ze babcie odmawialy. Odchowaly swoje dzieci i z wnukami to one mogly, ale np.: raz w tygodniu przez 3 godziny, bo maja swoje terminy, kluby, grupy spotkan. Powiedzmy, ze w poniedzialek kregielnia z kolezankami, a w srode rowery z grupa etc, etc...

      Usuń
    34. Nie wiem jak to ująć, bo z jednej strony się z Tobą zgadzam, z drugiej, momentami dostaję szczękościsku ;)

      Napisałem Ci wyraźnie, i to jest do sprawdzenia, kobiety w Polsce i w Niemczech prawo wyborcze dostały w tym samym miesiącu i roku (listopad 1918), a Ty swoje, że kobiety w Polsce wcześniej. Może kilka dni wcześniej, ale nie bądźmy aż tak drobiazgowi. Niemniej trzeba otwarcie powiedzieć, prawo wyborcze to nie wszystko w kwestii równouprawnienia. Jest ten problem, o którym piszesz – nierówne zarobki. Jeśli myślisz, że w Polsce ten problem jest rozwiązany, to jesteś w grubym błędzie. Cytat: „jak pokazuje Ogólnopolskie Badanie Wynagrodzeń Sedlak&Sedlak za 2019 r. nadal występują duże dysproporcje między zarobkami kobiet a mężczyzn – zarabiają oni ponad 20% więcej niż kobiety” (nie we wszystkich zawodach). I dalej: „kobiety też o wiele rzadziej obejmują najważniejsze stanowiska w naszym kraju. Stoją na czele zaledwie 6 proc. firm i stanowią 13 proc. członków zarządu spółek giełdowych”. Czy to wymaga dodatkowego komentarza?

      Oczywiście, istnieją uzależnienia kulturowe, wynikające z tradycji. Faceci nie chcą brać urlopów tacierzyńskich, bo przecież opieka nad niemowlakiem nie uchodzi. Problem w tym, że to dotyczy również tych związków, gdzie kobieta zarabia więcej, albo ma bardziej eksponowane stanowisko. Twój mąż mógł mieć rację, jeśli miał bardziej stałą pracę i lepiej zarabiał, ale według mnie należało to przekalkulować i jeśli wyszło lepiej dla niego, w czym problem? Chyba wiadomo, że dziecko w rodzinie to nie bonus na zawodowy i finansowy sukces. Jeśli rodzice się na nie decydują muszą się liczyć z pewnymi ograniczeniami. Program 500 plus tego nie załatwi. Nie monitorowałem sprawy żłobków, ale słyszałem o programie „Maluch-plus” z 2019 roku, bo miejsc w żłobkach było stanowczo za mało. Na ile ten program zadziałał, nie wiem, ale skoro żłobki są w gestii samorządów, mam wątpliwości, bo samorządy mają coraz mniej pieniędzy.

      Chyba mnie z tymi Kościołami w Niemczech nie zrozumiałaś. Masz rację, w różnych landach różne z tymi Kościołami bywa. To, że istnieje między nimi „wojna” o duszyczki jest według mnie zjawiskiem pożądanym. Po pierwsze, muszą dbać o wiarygodność, co może nie do końca się udaje, ale to zrozumiałe, bo w każdym środowisku znajdzie się czarna owca. Po drugie, i to jest chyba najważniejsze, w takiej sytuacji żaden z Kościołów nie może mieć takiego wpływu na politykę państwa (nie myl z landami), jak to ma miejsce w Polsce, gdzie Kościół katolicki nie ma konkurencji. W efekcie u nas nie ma szans na państwo świeckie w dosłownym tego słowa znaczeniu. W Polsce świeckość to atrapa.

      Ja nie mam wątpliwości, różnice w mentalności Polaków i Niemców będą się miały dobrze jeszcze przez dziesięciolecia. Nie będę twierdził, że we wszystkim i wszyscy jesteśmy gorsi od Niemców, rzecz w tym, co się przebija na plan pierwszy. A na dziś przebija się zaściankowość i zacietrzewienie. Może to się zmieni, jak takie Rydzyki, Jędraszewskie, Dudy, Kaczyńscy czy Ziobry odejdą w niepamięć.

      Na koniec wyjaśnienie. Julki to młode, słodkie i głupie idiotki, które wyszły na ulicę bronić swoich praw. I one się Jędraszewskiemu dziś bardziej nie podobają niż LGBT. On je zachęca do skromnych strojów, wysublimowanego języka, rodzenia dzieci i ich wychowywania. Niczym Twoja teściowa ;)))

      Usuń
    35. DeLu

      Co ja mam poradzic na twoj "sciskoszczek"? Sam sobie winny jestes, bo czytac ze zrozumienie nie potrafisz. Nie pojmujesz zanczenia slow i wkladasz w nie twoje dziwne interpretacje. Nie napisalam ze Polki byly pierwsze w otrzynamiu praw wyborczych, tylko uzylam sformuowania: " (...) Polki byly jednymi z pierwszych , kiedy mowa o prawie do glosowania." Rozumiesz roznice pomiedzy "pierwsze, a "jednymi z pierwszych"? "Jedne z pierwszych" oznacza, ze mogly nabyc prawa leb w leb z Niemkami, albo je o dwa dni wyprzedzic , albo tamte mogly Polki o tydzien wyprzedzic w otrzymaniu owych praw.... Nie wazne juz ile dni czy tygodnia dzielilo jedne od drugich , ale stawialo te kobiety w szeregu "jednych z pierwszych".
      Gdybys chwytal niuans moze zaoszczedzilbys sobie owego sciskoszczeku. :))) Biedne te twoje scisniete na amen zeby:))

      Usuń
    36. " Niemniej trzeba otwarcie powiedzieć, prawo wyborcze to nie wszystko w kwestii równouprawnienia. Jest ten problem, o którym piszesz – nierówne zarobki. Jeśli myślisz, że w Polsce ten problem jest rozwiązany, to jesteś w grubym błędzie."

      Probem z tymi zarobkami polega na tym, ze w Polsce nie ma - nie bylo rzroznienia na plec przy wydawaniu wyplaty. Kobieta nauczyciel zarabiala tyle co i facet nauczyciel. Kobieta lekarz kasowala tyle samo co i facet lekarz na tym samym stanowisku. Natomiast problem z zarobkami kobiet polega na czyms innym. Na wykonywaniu slabo oplacanych zawodow. Pielegniarki zarabiaja malo, i malo tez w danej grupie zawodowej facetow- facet nie podejmuje sie tak nisko oplacanego zajecia. Bywaja panowie w tych zawodach, nie powiem, ale to sa jednak zawody sfeminizowane.
      Razu ktoregos przezylam pewne porownanie, jak na hali produkcyjnej w przemysle metalowym faceci lzej pracowali ( dziwgi, pdnosniki, suwnice... ) niz babki w fabryce czekoladek, albo na kuchni, ktore dzwigaly pelne gary...
      Jak myslisz kto za swoja robote dostawal wiecej kasy?:)) Kto bardziej natyrany z roboty wracal? On, czy ona?

      "I dalej: „kobiety też o wiele rzadziej obejmują najważniejsze stanowiska w naszym kraju. Stoją na czele zaledwie 6 proc. firm i stanowią 13 proc. członków zarządu spółek giełdowych”.
      Tutaj wxchodzi tez roznica pomiedzy podejsciem facetow i kobiet do awansow, pracy. Kiedy kobiety staja do walki o stolek potrafia byc skuteczniejsze niz mezczyzni. Szybciej sie uczymy, jestesmy obecnie ( jako plec) niezle wyksztalcone... czesto lepiej niz faceci. Problem z tym, ze mezczyzna skupia sie na sukcesie, a kobieta rozprasz w celach. Kiedy pani ma do wyboru walke o stolek i malego bobasa w domu, z reguly wybierze bobasa i jego wychowanie, bo tak tez dzialaja nasze - nie wiem jak to nazwac- hormony(?), chemia w nas(?).
      Bywa jednak, ze kobieta jest tak ambitna, iz ogarnie "jakos" opieke nad dziecmi ( niania, babcie, zlobki...) i podazy do walki z facetami, z reguly mniej problemowymi w tych sprawach ( z mniejsza iloscia domowych obciazen) niz kobieta. Zeby sie to wyrownalo nalezy mezczyzn obciazyc podobynymi obowiazkami domowymi, co i kobiete. Niestety nie da sie tego zrobic na plaszczyznie wewentrznego zaangazowania, wewnetrznego funkcjonowania. Facet rzadko ma potrzebe "wewnetrzna" na zajecie sie w taki sam sposob domem jak kobieta, a kobiete jej usposobienie wewnetrzne, "wewnetrzne zaprogramowanie" sciagnie w dol- na sciezki domu. Zaraz zacznie lkac w sobie, czy oby jej malutkie bobo dostalo odpowiednia iosc zupki, albo ze ona siedzi w pracy i zajmuje sie bzdetami, a tam maluchowi zabki sie wyzymaja i ona traci taki moment w jego zyciu!! :))
      Moze to troche przerysowane, ale tak to mniej wiecej wyglada.

      Usuń
    37. Swego czasu moja siostra trenowała bieg przez płotki. W czasie jednego z biegów też była jedną z pierwszych. Jedną z pierwszych, która o płotek się potknęła i wywinęła orała... ;)))
      Prawa wyborcze kobiet:
      1896 – stan Wyoming w Stanach Zjednoczonych;
      1893 – Nowa Zelandia;
      1902 – Australia;
      1906 – Finlandia;
      1913 – Norwegia;
      1915 – Islandia; Dania;
      1917 – Rosja; Kanada; Łotwa; Holandia; Estonia
      1918 – niemal hurtem większość krajów Europy, w tym Polska i Niemcy.
      W tej chwili szczękościsk mi ustąpił, tylko dla odmiany gęby z uśmiechu nie mogę zamknąć ;))))

      Usuń
    38. Znów ucieknę do danych statystycznych: „Porównując kobiety i mężczyzn z podobnym wykształceniem i stażem pracy, na podobnych stanowiskach, pracujących w tych samych zawodach i sektorach gospodarki widzimy, że w Polsce mężczyźni zarabiają około 20 proc. więcej niż kobiety” za: https://www.money.pl/gospodarka/nierownosci-plac-na-papierze-wypadamy-niezle-ale-jest-haczyk-6525332761790593a.html
      Te różnice są różne dla różnych zawodów i żadne tam inne uwarunkowania nie biorą w tym udziału.
      Ja się natomiast z Tobą zgodzę, że w ogólnym rozrachunku jest gorzej, bo wchodzą w to takie czynniki jak macierzyństwo, wychowanie dzieci czy wreszcie inne obowiązki domowe. Wniosek z tego taki, że tych różnic w zarobkach nie da się do końca wyeliminować. Niemniej, gdy piszesz: „Problem z tym, ze mężczyzna skupia się na sukcesie, a kobieta rozprasza w celach. Kiedy pani ma do wyboru walkę o stołek i małego bobasa w domu, z reguły wybierze bobasa i jego wychowanie, bo tak tez działają nasze - nie wiem jak to nazwać- hormony(?), chemia w nas(?)” mamy tu ewidentnie do czynienia z tradycją kulturową, bardziej niż hormony czy chemia. Wystarczyłaby tu pewność kobiecie, że facet ją w tym wszystkim zastąpi, lub choć częściowo wyręczy.

      Usuń
    39. Nic z tego. Wziales w swym rankingu na tapete swiat, wiec dla mnie mieszczenie sie w pierwszej dziesiatce na tle swiatam zasluguje na okreslenie "jedne z pierwszych". Wez sie ogarnij.
      Juz wyobrazam sobie jak etraz googlujesz i z zaintersowaniem dosledzasz jednak kiedy to Polki owe prawa wyborcze otrzymaly, bo w dyskusjach bywasz zacietrzewiony- musisz udowodnic to , co udowodnic chcesz. A jak nie, to zameczysz przeciwnika. :))
      Az z ciekawosci sie zapytam, czy usmiech przybladl, a jego miejsce znowu zastapil sciskoszczek? :))
      W swiatowych rankingach zawsze podaje sie tych "jednych z pierwszych" jako pierwsza dziesiatke.

      Usuń
    40. "Ja się natomiast z Tobą zgodzę, że w ogólnym rozrachunku jest gorzej, bo wchodzą w to takie czynniki jak macierzyństwo, wychowanie dzieci czy wreszcie inne obowiązki domowe."

      Czyli co? Tu nie ma rozroznienia na plec, tylko kobietom w danym zawodzie wychodzi czasami gorzej finansowo niz mezczyznie, bo to one czesciej biora macierzynskie, zwolnienia lekarskie na choroby dzieci... i w rozrachunku ogolnym , kiedy podlicza sie roczny dochod maja mniej , bo potracily przez chociazby owe wolne zwiazane z dziecmi.

      "Wniosek z tego taki, że tych różnic w zarobkach nie da się do końca wyeliminować. Niemniej, gdy piszesz: „Problem z tym, ze mężczyzna skupia się na sukcesie, a kobieta rozprasza w celach. Kiedy pani ma do wyboru walkę o stołek i małego bobasa w domu, z reguły wybierze bobasa i jego wychowanie, bo tak tez działają nasze - nie wiem jak to nazwać- hormony(?), chemia w nas(?)” mamy tu ewidentnie do czynienia z tradycją kulturową, bardziej niż hormony czy chemia. Wystarczyłaby tu pewność kobiecie, że facet ją w tym wszystkim zastąpi, lub choć częściowo wyręczy."

      Nie wiem DeLu, bo ja np.: chetnie zostawialam Mala z ojcem i myslalam zawsze , ze krzywdy jej na pewno nie zrobi, a jak cos nie tak jakbym ja zrobila, to sie to potem ogarnie po mojemu. Choc coreczke kocham bardzo i kontakt mamy swietny. Natomiast mialam kolezanki, ktore wisialy na telefonach i co przerwe dzwonily czy Jasiu zjadl zupke czy zrobil kupke, czy rzadka, czy scisla... wzruszaly sie, ze wlasnie popklakuje... Mi jedna tak a nie inaczej na radzie pedagogicznej powiedziala, ze siedzi i kwitnie, a myslami jest calkiem gdzie indziej- przy czyms bardziej wazkim, przy swym dziecku. A na tej radzie to tylko pierdoly i nic wiecej. Facet rzadko ma takie podejscie- kupa to kupa, bez umiejetnosci rozrozniania jej odcieni. Ulalo sie to sie wyciera, bez koniecznosci dywagowania nad tym etc...
      Jeszcze inna, kiedy musiala z macierzynskiego w koncu zejsc i pracy wrocic przyznanala sie, ze gdyby jej tak kase dali na zycie to ona chetnie zajelaby sie w spokoju ogarnianiem dzieci w domu.

      Usuń
    41. I tez kiedys gawedzilam z kumpela, ktora zawsze sie bulwersowala matkami karmiacymi piersia dzieci w miejscach publicznych, np.: w parku. Potem tak sie stalo, ze i ona matka zostala. razu ktoregos poszlysmy na zakupy do marketu. Ona dziecko tak nowoczesnie w chuscie nosila owiniete z przodu. I nagle maly zaczal sie robic niespokojny, beczal, zaczal sie zanosic. Ona wowczas piers do przodu, lekko przykryta chusta- karmila dziecie i dokanczala zakupy. A jak jej o tym zachowaniu powiedzialam, ze co jest? Ze kiedys "linczowala" podobne, a teraz sama? To odrzekla, ze po porodzie w kobiete wstepuje cos w stylu samicy. Mlode ryczy i nic innego sie nie liczy, ze to tak wewnetrznie jakos zaprogramowane jest.

      Usuń
    42. Pójdę na kompromis i nie grzebiąc w necie zgodzę się, że dziesiątka to ścisła czołówka w świecie ;) Niemki też w tę dziesiątkę się wpisują. Ok?

      Nie tu nie chodzi o to, że kobiety mają więcej wolnego w związku z wychowywaniem dzieci. Tu chodzi o to, że często mają niższe stawki. Nie ma się co zagłębiać w szczegóły, ale tak się dzieje nagminnie. Nie wiem, dłuższy staż, większa norma, więcej kursów zawodowych...? Bo przecież nie dlatego, że ma przyrodzenie między nogami.

      Nie możesz własnego punktu widzenia przymierzać do innych. Ty zostawisz dziecko ojcu i spoko, inna będzie siedzieć w robocie jak na gwoździach. Pracując już jako sztygar, trochę czasu musiałem poświęcić na pracę biurową, gdzie planistkami (takie od papierkowej roboty) były same kobiety i jeden facet. Znałem go dość długo i on w towarzystwie tych kobiet po prostu zniewieściał. Z nim można było pogadać o gotowaniu, o modzie, o perfumach i proszkach do prania, ale niech by tylko kto spróbował o piłce nożnej. Stasiu zaraz sobie przypominał, że ma coś pilnie do przepisania ;)

      Mówiąc szczerze, też nie wiem, czy jest się czym fascynować przy kolorze kupki niemowlęcia. ;)

      Usuń
    43. Tak nawiasem mówiąc, dziwi Cię teraz, że kobiety coraz częściej chcą być singielkami?

      Usuń
    44. Powiem inaczej. Natury nie oszukasz. Znajdziesz wsrod kobiet te bardziej meskie, nastawione w sumie tak samo jako i oni na cel. Znajdziesz wsrod mezczyzn tych kobiecych , ktorzy w srodowisku kobiet dobrze sie odnajduja, i nawet skarpety , kolokiwualnie mowiac, zaceruja, a na maszynie do szycie lepiej popylaja niz malzonka. Ja np.: nie umiem i jak kolege szyjacego widze to sie zastanawiam, co jest?
      Te wyjatki jednak, odstepstwa od ogolnie przyjetych wzorow, nie zaprzeczaja pewnym obserwacjom zwiazanych z naszymi plciami, sprawnoscia mozgu, rozwinieciem okreslonych polkul i temu podbne. Spoleczenstwo, kultura i wynikla z tego obyczajowosc moglaby to poprzestawiac. Mogly by mezczyzn uczynic bardziej kobiecymi ( w naszym rozumieniu problemu), kobiety bardziej meskimi... tylko ja sie zastanawial po co to? Aby roznice miedzy plciami zamazac? Naciapac rodzajow plci niemozebnie? Bo to mlode pokolenie tak juz mysli. One/oni zyja jak ich serialowi bohaterzy ... nagle staja sie bi choc w sumie jeszcze seksualnosc sie w nich nie obudzila- tak okreslaja sie kolezanki w szkole moje Mlodej, a ona podpytuje czy byloby nam przykro gdyby ona wybrala opcje bycia biseksualna? Nie chce widocznie odstawac od reszty bseksualnych. Ja pierdziele, zawsze wydawalo mi sie, ze to jest w nas, a nie ze mozna wybrac seksualna opcje.
      Nie lepiej uczyc szacunku do tych roznic i tak ten swiat urzadzic aby rozni ludzie sie w nim odnalezli?
      Wracajac do twojego mowienia nawiasem... nie dziwi mnie, ze kobiety chca coraz czesciej byc singielkami, chociaz moze nie singielkami- bo w zwiazkach chca jednak byc, ale dylemat maja w zwiazku z macierzynstwem. Dziecko bardzo ogranicza w karierze. Musza wazyc na szali co sie oplaca i jak to zycie sobie urzadzic... macierzynstwo odkladajac non stop na pozniej, bo swiat mu nie sprzyja. Dlatego tez nie dziwia mnie wyniki badan , ze rodzina to obecnie on/ona ( lub on/on; ona/ona) i jakies zwierze domowe. Mniej zachodu. Nie trzeba z tylu spraw rezygnowac....
      Z innej zas beczki, ze jak natura przycisnie i kobieta czuje wewnetrzna potrzebe bycia matka to nie ma zmiluj sie, bo nie ucieknie od tego. A nie mogac sie na danej plaszczyznie zrealizowac bedzie okropnie cierpiala. Przyklad z mojego podworka. Mialam taka jedna kumpela, co nagle matka zapragnela zostac ( 3o stolatka). Omdlewala, kiedy zblizala sie do kolezankek spacerujacyhc z wozkami. W ciagu dnia praca, praca, praca, a noca beczenie w poduszke. I tak doba do doby podobna. Depresje po drodze zaliczyla, pragnieniia zwiazane z adopcja sie w niej uruchomily. W koncu matka zostala, teraz jest ok...
      Moja bezdzietna ciotka- u niej to sprawa fizjologi rozegrala, ale pamietam jak swirowala ( kobieta blisko piecdziesiatki), kiedy w rodzinie pojawial sie nowy bobas. Ona mnie przez rok nie chciala z dzieckiem widziec. Umierala kobieta uczuciowo.
      Natur musiala to jakos zaprogramowac- zabezpieczyc sie (?), inaczej wymarlby nasz gatunek.

      Usuń
    45. I tak powoli zahaczamy o kulturową płeć. Mnie się wydaje, że dziś nie wszystkim kobietom odpowiada rola „matki Polki”, przy czym zamiast „Polki” można wpisać każdą inną nację. A to wynika z możliwości, jakie się przed kobietami otwierają (mam na myśli niezależność od mężczyzn). Nie będę oceniał w kategorii, czy to jest dobrze – mnie to po prostu w niczym nie przeszkadza. Zarówno w gronie kobiet jak i mężczyzn, znajdziesz takie/-ich, którym tradycyjny model rodziny przestał imponować. Na szczęście są też tacy, którzy za nim będą tęsknić i wszystko jest w należytym porządeczku. Pytasz: „po co to?” a ja odpowiem, że pytanie jest źle postawione. Należałoby zapytać: czy tak jest dobrze? I ja postawię śmiałą tezę, że tak jest bardzo dobrze, o ile te proporcje się utrzymaną 1 : 2, czyli 30% procent singli, wśród których też znajdziesz rodziców.

      Mam tylko jedno zastrzeżenie: single/-ki raczej nigdy nie będą się nadawali na trwały związek, nie tylko o charakterze małżeńskim. Nawyki bycia niezależnemu, samemu zbyt mocno wdrukują się w osobowość.

      Do tej innej beczki. Adopcja nie jest dziś czymś „dziwacznym”, więc to też jest jakieś rozwiązanie. Natomiast jestem ciekawa Twojego zdania na temat surogacji (wynajmowaniu kobiet do rodzenia dzieci). To zjawisko jest na dziś wcale nie błahe. A co do Twojej ciotki. Mojej teściowej odbiło, gdy w wieku pięćdziesięciu lat stała się babcią, więc ja się tej Twojej ciotce nie dziwię ;)))

      Usuń
    46. Ciotce odbilo /odbijalo z innego powodu. Chciala byc matka i za nic nie mogla. We wspolczesnych czasach przy takim rozwoju techniki medycznej , matka niewatpliwie by zostala, ale na poczatku lat osiemdziesiatych mogla sie ze swym pragnieniem, ktore dawalo sie jej we znaki, zapomniec. Kiedys , kiedy wyszlo to w koncu w rodzinie na swiatlo dzienne, pomyslalam sobie, ze ona musiala sie wiekszosc swego zycia potwornie z owym barkiem macierzynskiej realizacji, meczyc. Takich kobiet znam sporo, ale to jest sprawa oczywiscie nie na publiczne fora. Kazdy z nas pokazuje jakas tam swoja maske, kiedy do ludzi wychodzi, a co sie dzieje w srodku ?-wiedza nieliczni.
      Po sobie zas sadze, ze da sie zyc bez dzieci , mozna sie inaczej realizowac, tyle tylko, ze ja nigdy takich wewnetrznych trzepan nie przezylam. Dzieci mialam nadmiar w miejscu pracy:))
      Bycie samemu, czy tez singielstwo . Nie wierze w wyjatkowa szczesliwosc owego ukladu, bo i single szukaja swych bratnich dusz. Popatrz na amerykanskie filmy, na serie w stylu Bridget Jones...w tych filmach non stop sami szukaja kogos do spolki.. sa w drodze w poszukiwaniach kogos stalego. A niezaleznosc? Dzisiaj mozna byc niezaleznym bedac w stalym zwiazku.

      Surogacja? Nie mam zdania. Wedlug mnie problemu nie ma, ale przyznam szczerze , nie jestem oczytana w temacie. Natomiast uwazam , ze schody zaczynaja sie w momencie, kiedy kobieta robiaca za surogatke po porodzie przezywa ten caly odpal ( na bazie hormonow, czy czegos innego), ze to ona jest matka i dziecka nie odda.

      Usuń
    47. Oba przykłady, Twojej ciotki i mojej teściowej dowodzą jednego, jak to ujął mój katecheta w odpowiedzi na niewygodne pytanie: niezbadane są wyroki boskie ;) Myślę, że tu nie ma reguły. Owszem, istnieje potrzeba macierzyństwa, ale czy ona jest tak powszechna jak się sądzi? Jeśli dziś przeważają małżeństwa z jednym, najwyżej dwoma dziećmi, to ja mam wątpliwości. Szybko mija ta potrzeba macierzyństwa, stymuluję ją konieczność długiego wychowywania potomstwa. I nawet pięćset plus nie pomaga. Choć bez wątpienia pomogłyby żłobki i przedszkola, udogodnienia w pracy, ale również opieka medyczna na zdecydowanie wyższym poziomie, przynajmniej w Polsce.

      Piszesz: „Nie wierze w wyjątkową szczęśliwość owego układu”, a ja Ci odpowiem, nie wierzę w wyjątkową szczęśliwość związków małżeńskich. Nie, nie będę się z Tobą przekomarzał, w jakiej sytuacji jest gorzej, w moim odczuciu to zależy od indywidualnych upodobań i charakteru. Jedno jest pewne, tak źle i tak niedobrze. Gdyby choć łatwiej było zerwać związek małżeński, w sytuacji gdy on już nie może trwać, gdyby w efekcie zerwania dało się zabezpieczyć przyszłość nie tylko dziecka, ale często także i jego matki, optowałbym za małżeństwem. Niech każdy spróbuje z możliwością rezygnacji bez tragicznych konsekwencji.
      Ale błagam, nie szklij mi oczu amerykańskimi filmami. ;) Chcesz przekładać hollywoodzkie produkcje na realne życie? Powinienem Ci życzyć sukcesu, ale byłyby to życzenia bez pokrycia, więc ich nie złożę. Może te dramaty mają coś z rzeczywistości, ale tyko fragmentarycznie, przy czym to są strzępy fragmentów. One się nawet nie ocierają o prozę życia. Ludzie nie chcą oglądać prozy, ludzie chcą widzieć dramaty, więc te dramaty się produkuje. Na potęgę.

      Według mnie problem narasta. Par z bezpłodnością przybywa, o adopcję ciężko, chyba, że ktoś chce dziecko z downem. In vitro to 30 procent szans, naprotechnologia to zero szans, więc dla wielu nie pozostaje nic innego jak surogacja. W Europie przoduje w tym Ukraina. W innych krajach z reguły zabroniona, chyba, że za darmo. Przesadzasz z tym „odpalem”(?) Te kobiety raczej nie mają sentymentów, przynajmniej po pierwszym razie.

      Usuń
  6. też znam historię o kobitce, która przed porodem nie chciała leżeć na łóżku pod krucyfiksem na ścianie, więc go zdjęła, a potem urodziła dziecko bez oczu...
    a co do katechezy, to kiedyś /czasy tzw. "IV RP", czyli pierwszych podchodów do reaktywacji (neo)komuny przez małego/ akcja była taka: mama pomagała się kąpać swojej córce w wieku przedszkolnym i nagle mała w bek!... co się stało?... dziewczynka bała się o mamę, która "pójdzie do piekła"... ale w końcu sprawa się wyjaśniła, przedszkolanka powiedziała jej, że jak kobieta/dziewczynka "tam" się dotyka, to idzie do piekła... zrobiła się draka, mama nie popuściła i zrobiła aferę w dyrekcji przedszkola... nie wiadomo, jaki był finał, ale mnie wtedy mnie naszły takie dwie myśli:
    1/ krzywda psychiczna, jaką się wyrządza dzieciom podczas takich "katechez"...
    2/ poziom higieny takich przedszkolanek, toż aż się prosi o ostrą interwencje Sanepidu, a ja nawet nie próbuję sobie wyobrażać, co się dzieje pod majtkami takiej pracowniczki przedszkola...
    ...
    natomiast swoje przedszkole wspominam nawet pozytywnie mimo katechezy z automatu /zważ, że chodziłem do Urszulanek, bo Tacie, jako "prywaciarzowi" państwowe nie przysługiwało, takie czasy/, jedyny kłopot to było migać się od picia mleka i zająć wygodną miejscówkę podczas tzw. "pacierza"... nie pamiętam jakichś zbytnich straszeń... niemniej jednak za pewne rzeczy szło się za karę do kąta, na przykład słowo "majtki" było zakazane, czego kompletnie nie pojmowałem, bo u mnie w domu na majtki mówiło się "majtki"...
    za to w szóstej klasie podstawówki dałem się chłopakom namówić na pójście "na religię" /dwa lata już nie chodziłem/ i wtedy nie było żadnego straszenia... gdy ktoś gadał na lekcji, to ksiądz podszedł, bez ostrzeżenia przypierdolił pasem w głowę "grzesznikowi", a ja po chwili byłem już za drzwiami puszczając na do widzenia nieco /rekordowych, jak na mój ówczesny potencjał/ bluzgów oprawcy..
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tej córce kąpanej przez matkę zapamiętam ;) Ja kąpałem swoją w czasach tuż po narodzeniu i wypadało ją umyć i w tych intymnych miejscach. Ale ona wtedy jeszcze nie chodziła na religię, więc szoku nie było, bo ona uwielbiała się kąpać.

      Nie wiem, wszak nie sprawdzałem jak wygląda higiena sióstr zakonnych (katechetek). Przypuszczam, że bardzo o siebie dbają, choć bez specjalnych środków do higieny intymnej. Po kąpieli dziesiątka różańca i po sprawie...

      Nie pamiętam czy katecheta bił, ale tym sznurem, którym był opasany, często nam przed oczami wywijał. Im głupsza była odpowiedź na zadane pytanie, tym bardziej energicznie ;)

      Usuń
    2. PK, a to w jakich latach ksiądz tak sobie pozwalał na lanie uczniów na katechezie?

      Usuń
    3. @Radku...
      za czasów PRL, gdy jeszcze nie było katechezy w szkołach publicznych, u nas była salka w budynku plebanii...
      potem pytałem paru kolegów z klasy, czy zdarzało mu się to wcześniej i co ciekawe, nie dostałem jednoznacznej, jasnej odpowiedzi...
      /przypomnę: ja już tam nie uczęszczałem dwa lata, poszedłem okazjonalnie, dałem się wkręcić gadkami o "fajnym księdzu, co piłkę pożycza"/...

      Usuń
  7. Pierwsza historia, chłopca o wyrywał owadom nóżki - według mnie makabryczna makabra, ma jednak pozytywny akcent - dzieci, które jej wysłuchały mogą w przyszłości domagac się badań prenatalnych i prawa do aborcji.
    Moje długie życie, to pasmo szczęśliwych okoliczności - jedną z nich był fakt do uczęszczania do szkoły prowdzonej przez zakonnice. Szkoła miała uzasadnione obawy, że jest monitorowana i pod byle pretekstem mogą ją zamknąć. W rezultacie uczyła bardzo solidnie a na lekcjach religii była bardzo politycznie poprawna. W rezultacie znam wiele biblijnych opowieści, ale bez katolickich interpretacji.
    Jedyne negatywne wydarzenie jakie pamiętam, to z okazji śmierci J. Stalina musieliśmy stać dwa razy dlużej niż a szkołach państwowych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zamierzam krytykować szkół katolickich dla samej krytyki, bo katolickie. Też słyszałem wiele pochlebnych opinii na ich temat. Choć z wiadomości z ostatnich dni dwie mnie bulwersują.
      Jedna z takich szkół, chyba w Krakowie, mimo ogólnopolskiego zakazu uczęszczania na zajęcia w szkole, ten zakaz obeszła i prowadzone są zajęcia stacjonarne.
      Drugi news dotyczył regulaminu dla uczniów szkoły średniej, w którym jeden z punktów dotyczył zakazu współżycia seksualnego, obowiązującego wszystkich uczniów, nawet maturzystów.

      Usuń