niedziela, 6 grudnia 2020

Św. Mikołaj i socjalizm

 

  Nie będę nikomu tłumaczył kim jest św. Mikołaj, jaka jest jego rola i do czego się to sprowadza. Dla mnie sprawa jest prosta jak pień sosny – wymyślono tę (współczesną) postać dla dwóch powodów. Raz, aby obdarować dzieciątka już narodzone, dwa, by nakręcać popyt i podaż w okresie przedświątecznym. Żadnej tam ideologii, czyste i nieskazitelne prawa rynku (ździebko przesadziłem z drugą częścią zdania). Ten na pewno nieświęty Mikołaj to taki sympatyczny staruszek z białą brodą i śmieszną czapką, z tym, że tej sympatyczności jest wręcz do obrzygania, gdy się patrzy na telewizyjne reklamy.

  Pewnie takie odczucia ma mój ulubieniec Andrzej Jendrzejczak, redaktor ortodoksyjnego portalu Pch24.pl, bo się wręcz zakiwał na amen w artykule z okazji świętego Mikołaja o wyższości chrześcijańskiej dobroczynności nad socjalizmem. Jakby na to nie patrzeć, prawdziwego socjalizmu już nie ma, choć resztki komunizmu, nieodrodnego dziecka socjalizmu jeszcze się gdzieś ostały. Jak na przykład w naszym religijnym kraju. To u nas zakwitło mikołajkowe rozdawnictwo i to w sensie dosłownym. Mam na myśli fakt, że aby coś św. Mikołaj dał naszym maluczkim (czytaj: obywatelom), my, obywatele musimy za to zapłacić. Nie ma zlituj się. Katoliccy ortodoksi mają z tym Mikołajem problem, bo jego obecny wizerunek wykreowała Coca-Cola, a powinien wyglądać jak ten prawdziwy, średniowieczny święty, ubrany w purpury, z biskupią czapką na głowie. Jest jednak problem wyboru. Albo ten świecki Mikołaj będzie przypominał wujaszka, który lekko zalatuje alkoholem, albo niedajboże abp Jędraszewskiego, który oprócz podarunku wygłosi mowę o gender czy tęczowej zarazie. A jeszcze gorzej, gdyby to był Wesołowski...

  Przejdźmy jednak do sedna. Jendrzejczak sugeruje, że socjalizm to piekło na ziemi. Zabiera własność prywatną, a potem rzekomo obdarowuje robotniczo-chłopski lud i to na niby. Coś mu się pomyliło, albo celowo manipuluje. Socjalizm w dzisiejszym kształcie nie neguje własności prywatnej. Owszem propaguje własność wspólną, ale w formie dobrowolnych spółdzielni, zrzeszeń i fundacji, przy czym ta ostatnia forma nie jest obca chrześcijaństwu. Jendrzejczak propaguje chrześcijańskie prawo do bogacenia się, nawet ponad miarę, gdyż w ten sposób ci bogaci mają możliwość wykazać się – chrześcijańską postawą obdarowywania biednych. Nie byłbym sobą, gdybym nie zacytował kwintesencji światłej myśli mojego bohatera: „Chrześcijańskie miłosierdzie to dzielenie się własnym mieniem. Ma charakter dobrowolny i dlatego może wiązać się z radością (...) Chrześcijańska dobroczynność oznacza troskę o biednych motywowaną miłością Boga i bliźniego różni się też od pogańskiej „dobroczynności” na pokaz nakierowanej na próżną chwałę własną. Ta ostatnia nawet jeśli opiera się na dysponowaniu własnym mieniem, odległa jest od ideału, jeśli wiąże się z dążeniem uzyskania ludzkiej chwały1. Innymi słowy, aby istniała chrześcijańska postawa obdarowywania biednych, bieda jest wręcz konieczna. Ku chwale Pana.

 
  Aby była jasność, ja nie kwestionuję tej chrześcijańskiej dobroczynności, mnie tylko razi ta forma – jałmużna, będąca formą poniżenia biednych. Aby to mogło istnieć, bieda musi się mieć dobrze, tymczasem Kościół już dawno wyplenił żebractwo na schodach swoich świątyń. Ja tych żebraków przy kościołach pamiętam z młodości, a ponieważ byłem bacznym obserwatorem, pamiętam też dumne miny tych, którzy coś tam żebrakowi rzucili do kapelusza. Uduchowiony, choć nie zawsze krezus (prawdziwych krezusów wtedy nie było), spełnił dobry uczynek. Teraz już takiej możliwości nie ma. Byłem ostatnio w kościele, żebraków wymiotło jak po tajfunie, choć spotykam ich czasami przed dużymi marketami. Czyżby tam wierzący byli bardziej hojni? Nie chcę wyciągać zbyt daleko idących i pochopnych wniosków, ale to daje do myślenia. Pewnie wychodząc z marketu mamy w sobie więcej radości, niż gdy wychodzimy z kościoła. Żebracy to dostrzegli...

 

Przypisy:
1 - https://www.pch24.pl/swiety-mikolaj-i-katolicka-dobroczynnosc-a-socjalizm--opinia-,80325,i.html

 

 

72 komentarze:

  1. " Pewnie wychodząc z marketu mamy w sobie więcej radości, niż gdy wychodzimy z kościoła"
    Wychodząc z marketu mamy dużo w torbach, więc mamy się czym podzielić, wychodząc z kościoła nie mamy ani torby, ani towaru, ani pieniędzy. Tych dwóch pierwszych do/z kościoła się nie nosi, a pieniądze daliśmy na tacę w trakcie nabożeństwa. :))
    Pozostaje więc tylko tzw. jałmużna duchowa, ale to dla ateistów chyba niezrozumiałe. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak samo niezrozumiałe jak duchowa adopcja dzieci nienarodzonych, która kończy się w momencie narodzenia. ;))) To dotyczy również ciąż letalnych.

      A propos toreb. Poza dziewczynkami, chyba wszystkie kobiety mają torebki? A facecie w kieszeniach wypchane portfele. ;) Ja się wycwaniłem, ale nie jestem chrześcijaninem. Mam przy sobie tylko kartę bankomatową nawet jak idę do marketu. Jedyny sklep, gdzie nie mają czytnika kart to kwiaciarnia. Ale opery mi zamknęli, więc nie mam potrzeby wydawać gotówki ;)

      Usuń
    2. No i dobrze z tą adopcją dzieci nienarodzonych. Bo skoro już się narodzą, to są pełnoprawnymi chronionymi prawem obywatelami, których zabić nie wolno i w razie czego odpowiada się jak za zbrodnię. I można je adoptować realnie, jeśli rodzice go nie chcą.

      Nie jesteś chrześcijaninem, więc nie możesz dawać jałmużny, bo ta jest zarezerwowana dla ludzi wierzących. :)) Ty owszem możesz dawać datki, nawet nie dla chwały ale z dobrego serca ale nie jałmużnę. Bo tu ważna jest intencja - jałmużnę daje się z miłości do Pana Boga i na Jego chwałę. A Ty przecież takiej intencji mieć nie możesz, bo jak?

      I się nie tyle wycwaniłeś, co sknera z Ciebie wyłazi.... :))

      Usuń
    3. Wady letalne już u narodzonego, kwalifikują go tylko do hospicjum, gdzie pozwala mu się umrzeć, bo szans na normalne życie nie ma. Chyba, że umrze kilka minut po urodzeniu. A teraz całkiem poważne pytanie: jak traktować tych, którzy godzą się na to cierpienie bez sensu? Więc ja odpowiem kontrowersyjnie – dla mnie to zbrodnia porównywalna do najohydniejszego sadyzmu, której nie usprawiedliwia podawanie leków przeciwbólowych. Śmierć czasami jest wybawieniem, i nie ja to wymyśliłem. A wracając do adopcji duchowej. Ich zwolenników powinno się wysyłać do tych hospicjów.

      I tu poruszyłaś najistotniejszy problem. Zgoda, mogę dać datek, a nie jałmużnę, ale to niewiele zmienia. Forma jest ta sama, różne są intencje. I znów zapytam: czy jałmużna jest lepsza od datku? Odpowiem: datek może być tylko bezinteresowny, jałmużna jest w całej okazałości formą „dobijania targu” z Panem Bogiem o wejście do nieba. Obdarowany jałmużną jest tu najmniej istotny, ważne żeby był.

      Sknera powiadasz? ;) Może coś w tym jest. Pracowałem w knajpie, która się „Knajpą” nazywała. Właścicielka często dawała zupę tym biedakom (czytaj: chwilo trzeźwym pijaczynom). Zaproponowałem jej, aby dawała im cały obiad, ale pod warunkiem, że zamiotą lub odśnieżą parking raptem na dziesięć samochodów, czyli nieduży. Ryzykowałem tym, że stracę część pracy i zarobków. I wyobraź sobie, że „klientela” się skończyła, bo w takiej małej miejscowości, wieści rozchodzą się lotem błyskawicy ;)

      Usuń
    4. Żaden datek nie jest bezinteresowny, albo jest "na pokaz", bo tak wypada, albo jest dla polepszenia własnego samopoczucia (jakim to jestem dobrym człowiekiem). :)

      Usuń
    5. Jałmużna nie jest "dobijaniem targu" z Panem Bogiem o wejście do nieba, bowiem nie ma określonych granic tego targu. Czasami dużo nic nie znaczy, a mało znaczy wiele.
      Jak w przypadku tej ewangelicznej biednej wdowy, która prawie nic nie dając (jakiś nędzny pieniążek) do skarbony, dała najwięcej ze wszystkich. :)

      Usuń
    6. Mario:

      Naprawdę nie ma datków z potrzeby serca? Jeśli przy takiej wersji obstajesz, to mnie po prostu obrażasz ;) Swoimi nie będę się chwalił, ale popatrz ilu bezimiennych daje na WOŚP, nie mając z tego nic, no może papierowe serduszko do przypięcia na jeden dzień, jako oznakę, żeby następni z puszką nie podchodzili.

      Natomiast, co do jałmużny, to można mówić tylko o obowiązku, który przy okazji jest próbą przekupstwa. Daję jałmużnę, Bóg się ucieszy i łaskawym okiem spojrzy przy bramie do nieba. Cała historia Kościoła tego dowodzi. Im kto dał jej więcej, tym prędzej zaraz po śmierci na miano świętego zasługiwał (patrz: św. Mikołaj).
      O tej wdowie to mnie nawet nie denerwuj ;))) Mało, że od niej nie przyjąłbym jałmużny, to dałbym jej jeszcze coś od siebie.

      Usuń
    7. Nie twierdzę, że nie ma datków z potrzeby serca. Wprost przeciwnie, zaryzykuje tezę, że wszystkie bezimienne datki są z potrzeby serca (jałmużna też taka powinna być - pamiętamy? Niech nie wie lewa ręka, co daje prawa). :)
      Tyle, że ta "potrzeba" serca w efekcie daje przyjemność z poczucia bycia lepszym, przyzwoitszym, bo się wspomogło potrzebującego albo jakiś szczytny w naszym mniemaniu cel. To też jest dla nas jakaś korzyść, tyle że niematerialna.

      Z tą wdową coś kręcisz, bo ona w tej przypowieści jest synonimem takiej biedy, która nie ma praktycznie nic i daje nie z tego co jej zbywa, ale z tego co jej brakuje.
      Żeby ona Tobie ten "pieniążek" miała dać musiałbyś być jeszcze od niej biedniejszy, czyli nawet bez tego pieniążka. Jak więc mógłbyś jej coś dać (materialnego), skoro sam nie miałbyś nic? :)

      Usuń
    8. Piszesz: „jałmużna też taka powinna być” ale przecież z samej definicji wynika, że jest nakazem. Piszesz też: „ta "potrzeba" serca w efekcie daje przyjemność z poczucia bycia lepszym, przyzwoitszym, bo się wspomogło potrzebującego albo jakiś szczytny w naszym mniemaniu cel” i tu ja protestuję. Stanowczo protestuję. Nigdy nie pomagałem biednym, dlatego by poczuć się lepszym czy przyzwoitszym. Tak się bowiem składa, że miałem momenty w życiu, kiedy mnie samemu bieda dokuczała, i co mnie raz na zawsze uwolniło do takich odczuć jak czuć się lepszym czy przyzwoitszym. Czy to tak trudno pojąć?

      Chyba mnie z tą wdową robisz w bambuko ;) Przecież oddawała swój grosz świątyni, a nie znam świątyni, która byłaby biedna, biedniejsza od tej wdowy.

      Usuń
    9. Ale napisałeś przecież "od niej nie przyjąłbym jałmużny, to dałbym jej jeszcze coś od siebie". Piszesz w pierwszej osobie (ja), to odpowiadam Tobie, a nie piszę ogólnie jak powinno być z takimi wdowami. :))

      Każde nasze świadome działanie z czegoś wynika, a to "coś" wcale nie musi być nazywane. Pomoc drugiemu jest zaliczana do działań szczytnych, pozytywnych, więc jeśli takie działania podejmujemy z potrzeby naszego serca, to przecież nie czujemy się przez to gorsi czy obojętni. Ale czy nic wtedy naprawdę nie czujemy?
      A jeśli jednak czujemy jakąś radość czy satysfakcję, to jesteśmy wtedy w naszym mniemaniu lepsi czy gorsi?

      Usuń
    10. Napisałem w pierwszej osobie z premedytacją. Tak widzę sprawę wdowy. Czy wdowę powinien cieszyć grosz oddany w świątyni (nie wiadomo komu)? Jeśli to jest rytuał, to nie widzę powodów do radości, tak jak nie widzę powodów do radości, gdy płacę należny podatek fiskusowi. A przecież fiskus część tych podatków przeznacza na cele szczytne (między innymi wspomaga Rydzyka).

      Mario, jeśli komuś coś podaruję to mam z tego satysfakcję wtedy, gdy to obdarowany jest usatysfakcjonowany. I nigdy nie traktuję tego w kategoriach czy jestem przez to „lepszy czy gorszy”. Takie rozważania od razu dezawuują przyczyny obdarowania. Daję coś nie dlatego, żebym ja się poczuł lepiej, lepiej ma się poczuć obdarowany. Moje odczucia są w takiej sytuacji nie na miejscu.

      Usuń
    11. Tak dla uściślenia, nie chodzi o to, żeby się czuć lepszym od tego obdarowanego.
      Przyznajesz się jednak do satysfakcji, jeśli obdarowany jest usatysfakcjonowany. I taka właśnie satysfakcja jest dla nas miła, a więc czujemy się z powodu "tego miłego" lepiej. Nie ma potrzeby udawać, że tego nie czujemy skoro czujemy. Bo to trąci hipokryzją.

      Usuń
    12. Dlatego, że nie chcę być hipokrytą tłumaczę, dlaczego i kiedy można czuć satysfakcję. Na pewno nie będę jej czuł, gdy obdarowuję z nakazu religii, w ściśle określonym terminie i z chęcią przypodobania się Bogu ;))) To tak, jakby datki na WOŚP były obowiązkowe.

      Usuń
  2. A ileż to wiosenek ma ten p. Jendrzejczak? Ja tylko chcę nieśmiało zauważyć, że pierwszym socjalistą na świecie to był..... Jezus.Może gdyby p. Jendrzejczak czytał teksty ze zrozumieniem to nie plułby tak na socjalizm w jego czystej postaci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem ile on ma lat, wiem, że zbyłby Cię stwierdzeniem, iż socjalizm Jezusa kończył się na rozdawnictwie (cud rozmnożenia chleba) ;)))

      Usuń
  3. Świetne przejście od Mikołaja z prezentami do tematu jałmużny.
    Ciekawe co by na to wszystko powiedział ojciec dyrektor, który wczoraj zachęcał do wpłat na kościół, bo wszak wizyt w domach po kolędzie nie będzie, więc i kopert także nie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda, że świetne ;) Ale takie przejście zasugerował mi sam autor artykułu.

      Tak się zastanawiam, czy nie potraktować tego Rydzyka jakąś formą felietonu? Ale on sam w sobie jest już taką karykaturą, że nie wiem, czy można go bardziej oczernić ;)

      Usuń
    2. Potraktuj, tym bardziej, że ostatnie wystąpienie tego jegomościa odbiło się rykoszetem od kilku innych równie karykaturalnych.

      Usuń
    3. Dochodzi do tego nie tylko szum medialny, ale i działania kościelnych oficjeli ;) Chyba dam się skusić ;)))

      Usuń
  4. "...aby istniała chrześcijańska postawa obdarowywania biednych, bieda jest wręcz konieczna".
    A ja sobie wydumałem, że najpierw musi istnieć bogactwo.
    Zapewniam, że jak zaczniemy się bogacić, to bieda się znajdzie, natomiast powstanie biedy nie gwarantuje niczego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ludzkość zaczynała od biedy. Siła, wyzysk słabszych i narzędzia sprawiły, że powstała warstwa biednych bardziej.
      To się sprawdza w każdej biednej społeczności. Najpierw powstają gangi, a później już "idzie z górki".

      Usuń
    2. Nie zgodzę się, że ludzkość zaczynała od biedy.
      W Australii dowiadujemy się coraz więcej o życiu plemion aborygeńskich.
      Tam nie było biedy, każdy miał równy dostęp do wszystkiego czego w jego plemieniu potrzebowano. Oczywiście zdarząły się susze, pożary, wtedy wszystkim brakowało.
      Nie słyszałem natomiast o przypadkach pomocy osobie potrzebującej - wszyscy potrzebowali tak samo.
      Trochę szerzej na tematy podziału dóbr pisałem tu ==> https://ewamaria.blog/2015/01/26/australia-odcienek-4-i-gdzie-indziej/

      Usuń
    3. Za bardzo nie będę się sprzeczał. Narzuca się jednak pytanie, czy Aborygeni mieli poczucie biedy nim na ich ziemiach pojawił się biały człowiek? Nie znam ich kultury by twierdzić, że i u nich były nierówności społeczne. Przypuszczam, że w ogóle się nad tym nie zastanawiali. Przynajmniej do czasu, gdy zobaczyli jak bogacą się biali.

      Usuń
  5. Ja to w kwestii historycznej. :)

    Mikuś jest wypadkową kilku wierzeń, zwyczajów i postaci. Na pierwszym miejscu jest biskup z Myry (do którego się odniosłeś), ale na ziemiach polskich taka postać pojawiła się w czasach zaborów (na Wielkopolsce) i nosiła nazwę „Gwiazdora” (był to dziadek z brodą i w baranicy, z poczernioną sadzą twarzą), gdyż sama idea pochodzi z Prus i wcale nie jest taka współczesna jak twierdzisz, ani taka cocacolowa jeżeli chodzi o to rozdawanie - co innego ubiór. Oryginalny Mikołaj (ten biskup) też miał obdarowywać biednych odziedziczonym po rodzicach majątkiem, zaś obchodzenie mikołajek 6 grudnia to zwyczaj który na ziemiach polskich pojawił się w XVIII wieku – była to rocznica śmierci św. MIkołaja. Dzieci dostawały wtedy orzechy, pierniki i drobne dewocjonalia. Wyobrażenie Mikołąja jako biskupa jadącego z prezentami na białym koniu pochodzi zaś z XVI wiecznej Holandii, przy czym pojawił się wtedy istotny element – Św. Mikołąj przybywał z daleka, zza morza.

    Nie wiem też dlaczego wysnułeś, że do okazywania miłosierdzia potrzebna jest bieda, skoro jałmużna jest tylko jednym z wielu elementów jego okazywania. Pomimo tego lekko drwiącego tonu - zauważam, że jeszcze się taki nie narodził, co by biedę był w stanie wyeliminować - więc uwaga jest z gatunku olśnień, że choroby są konieczne, bo uzasadniają produkcję leków. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałem tę historyczną przeszłość Mikusia już na innym blogu ;))) Tylko w gruncie rzeczy to nie zmienia jego obrazu dziś, i sporu na jego temat. A dziś masz dwóch Mikusiów. Jeden, ten fałszywy, który „daje” podarki dzieciom, drugi ten prawdziwy, który nic nie daje, ale do którego trzeba się modlić. ;)

      Bądźmy konkretni, bo mowa o chrześcijańskim miłosierdziu. Owo chrześcijańskie miłosierdzie jest dość szczególne w tym aspekcie. Właśnie ze względu na jałmużnę, bo o niej mowa we wskazanym artykule. Jak już wspomniałem Marii, ono jest motywowane dość specyficznie. Jałmużna ma charakter interesowny, ma służyć przypodobaniu się Bogu, osoba przyjmująca jałmużnę jest jakby drugoplanowa, ważne żeby była. I najważniejsze, owa jałmużna nie ma na celu wyeliminowanie biedy. Bez niej nie byłoby szans na jej udzielanie.
      Czy można wyeliminować biedę? Pomijając tych, którzy z „uporem godnym podziwu” chcą być biedni, to jest możliwe, choć nie wyeliminuje różnic majątkowych. Wtedy kwestią umowną pozostaje definicja biedy.

      Usuń
    2. Cóż, jakie czasy taki... Mikołaj.

      Wydaje mi się że pomijasz jednak dość istotny szczegół - miłości bliźniego, więc jednak nie do końca jest to osoba drugoplanowa. Zresztą zastanówmy się nad motywami ludzi, którzy pomagają innym, przecież często robią to, żeby być lepszymi ludźmi, w swoim czy innych mniemaniu. Nie bardzo też rozumiem, dlaczego deprecjonować fakt pomagania komuś, ze względu na motyw?

      Piszesz jest to możliwe - być może masz rację - ale ja się spytam - czy aby na pewno leży w gestii i możliwości rozdających jałmużnę?

      Usuń
    3. I tu się z Tobą w pełni zgadza. Takie czasy...

      Jesteś pewien, że jałmużna wynika z miłości bliźniego? Chyba nic bardziej mylnego. Jałmużna jest nakazem religijnym i jest nakierowana na przypodobanie się Bogu. Jak wynika z definicji: „W chrześcijaństwie jałmużna należy do uczynków miłosierdzia i zalecana jest szczególnie w takich okresach jak wielki post i adwent. Już w Starym Testamencie jałmużna oznaczała gest dobroci człowieka względem jego brata, jako naśladowanie czynów Boga”. Gest dobroci w ściśle określonych terminach chcesz porównać do miłości bliźniego? Próbuj – życzę sukcesów. ;)
      Otóż, trudno nie deprecjonować jałmużny zarówno ze względu na motyw, jak i na ściśle określony okres. Czyżby poza wielkim postem i adwentem biedacy wsparcia nie potrzebowali? W dodatku, w mojej ocenie, jałmużna jest uwłaczająca. Zauważ, że większość naprawdę biednych ma problem nawet z korzystaniem z pomocy Ośrodków Pomocy Społecznej. Woleliby mieć pracę za godziwy zarobek, niż wyciągać rękę po datki i wsparcie (nie myl z jałmużna, która opiera się na osobistym widzimisię).

      Wyżej już podałem Ci jak zaradzić biedzie, bo nigdzie nie twierdzę, że jałmużna a nawet datki i doraźna pomoc sprawę biedy rozwiązuje. Oczywiście sama praca też problemu nie rozwiązuje, bo co mają powiedzieć dzieci np. z rodzin patologicznych, lub również ci, którzy pracy podjąć nie mogą np. z powodu kalectwa czy upośledzenia? Ale w tych przypadkach potrzebny jest socjal z prawdziwego zdarzenia, a nie np. fundacje, które są łataniem dziury starymi skrawkami materiału (np. Caritas itp., choć ze względu na istniejącą sytuację nie będę twierdził, że te fundacje nie są potrzebne).

      Usuń
    4. Tak mi się przypomniały inne uczynki chrześcijańskiego miłosierdzia, które bardziej są zasadne:
      - głodnych nakarmić;
      - spragnionych napoić;
      - nagich przyodziać;
      - podróżnych i strudzonych do domu przyjąć.
      Niestety, te uczynki nie mają powodzenia u katolików i próbują zgadnąć, dlaczego? Jeszcze to spragnionych napoić, i może czasami się trafia, ale mam wrażenie, że to grozi brudną szklanką, jeśli połączyć z czwartym punktem ;)))

      Usuń
    5. "- zauważam, że jeszcze się taki nie narodził, co by biedę był w stanie wyeliminować"

      Odniose sie do tych slow Rademenesa. To prawda. Nawet jezeli tak ustawimy ludziom zycie aby mieli podstawowe potrzeby zaspokojone, to zawsze znajda sie tacy "wywrotowcy", ktorzy beda to mieli w tyle.
      Raz ktoregos w TV niemieckiej pokazywali ( a Niemcy , kiedy o tego typu sprawy chodzi stoja na pozycji niewatpliwie bardziej cywilizowanej niz wschod Europy), przymrozki sie zaczely i wszelcy wolontariusze, pracownicy socjalni ruszyli z odsiecza do bezdomnych. Namawiajac ich na noclegownie , rozdajac termosy, cieple spiwory etc... Przydybali kilku takich, ktorzy za cholere z noclegowni i dachu nad glowa, tudziez cieplej strawy tam podawanej skorzystac nie chcieli. Mieli swoje wlasne priorytety. Najwazniejszym byla wolnosc. Jeden nawet tak sie wlasnie wypowiadal, ze takiej wolnosci od systemu jaka ma obecnie , nigdy i nigdzie nie zaznal.
      KOlezanka zas pracujaca w DPS w Polsce tez opowiadala, ze na okres zimy DPSy sa zobligowane do dostawiania lozek w salach i zaden bezdomny pukajacy do drzwi nie moze odejsc z kwitkiem. Na zime wiec schodza sie co niektorzy bezdomni i biedni, ale kiedy tylko poczuja pierwszy powiew wiosny pakuja manele i w droge.:))
      Tak ze z owa bieda to roznie bywa. Pomagac innym i obdarowywac ich tez trzeba umiec. I z reguly kiedy siedza pod tymi sklepami, czy tez pod kosciolem i wyciagaja reke, wtedy chca byc zlotowka na cos tam obdarowani. Z reguly obdarowywuje wtedy.

      Usuń
    6. "zalecana jest szczególnie w takich okresach jak wielki post i adwent". To prawda, ale jest też zalecana (a może nawet nakazana) także w przypadku, gdy katolik nie może zachowywać piątkowego nakazu "wstrzemięźliwości od pokarmów mięsnych" czy udziału w zabawach.
      Oczywiście może też wcześniej wystąpić o dyspensę od miejscowego proboszcza, ale to też "nie za darmo". :)

      Usuń
    7. Aniu:

      Narzuca si pytanie, co rozumiemy przez wyeliminowanie biedy, i co przez biedę rozumiemy. To prawda, wielu bezdomnych wybiera takie życie z własnej i nieprzymuszonej woli, ale to nie oni stanowią cały obszar biedy. Jeśli zaś wspomniałaś o lokum, to dam Ci przykład z wsi, w której jeszcze niedawno mieszkałem. Jeden z tych „podsklepowych biedaków” miał dom otrzymany w spadku po rodzicach. Prąd mu odcięli bo za niego nie płacił, ale ogrzewać było czym bo dorywczo pracował w lesie, a jak nie pracował to szedł do lasu kraść drewno. Pozostali kumple korzystali z tego przybytku zimą, więc trudno się dziwić, że ich pomocna ręka DPS, gdzie nie można było pić i palić nie interesowała. I co najważniejsze, oni nigdzie nie żebrali. Niektórzy mieli rentę, niektórzy dorywczo dorabiali, jeszcze inni wynosili z domów rodzinnych to, co nadawało się do spieniężenia, lub łowili ryby w Warcie, którymi handlowali, więc i pić było za co.
      Tylko jak na początku – nie oni stanowią biedotę.

      Usuń
    8. Mario:

      Rozbawiłaś mnie tym: „gdy katolik nie może zachowywać piątkowego nakazu "wstrzemięźliwości od pokarmów mięsnych" czy udziału w zabawach”. To dowodzi, że owa jałmużna jest też za karę??? ;)

      Usuń
    9. Delu, tak jestem pewien. Zresztą nie tylko ja. Powtórzę za Cezarym Sękalskim:

      " Tylko w wąskim znaczeniu stanowi ona (jałmużna) datek przekazany osobie potrzebującej. W szerokim sensie chodzi o całościową postawę czynnej miłości chrześcijanina wobec innych ludzi."

      i podeprę cytatem z Biblii:

      „Kto by miał majętność tego świata, a widziałby brata swego w potrzebie i zamknął przed nim serce swoje – jakże może w nim przebywać miłość Boża?” (1 J 3, 17) - Tu widać również wyraźnie związek odmowy jałmużny z miłością.

      Tak naprawdę tylko taka interpretacja jałmużny - w oparciu o nauki Chrystusa ma sens. Nie chodzi o sam nakaz, bo w końcu ta miłość bliźniego też jest miła Bogu.

      Naprawdę podałeś mi jak poradzić sobie z biedą? Zmieniając jej definicję na coś w rodzaju "w kraju ślepców jednooki jest królem"? No proszę Cię, chyba nie o to chodzi...

      Usuń
    10. Powoli zaczynamy dochodzić do sedna. Obyś tylko tego nie zepsuł, jak to masz w zwyczaju. ;)

      Otóż cały problem rozbija się o to, że (cytat z artykułu) „(...) miłosierdzie jest możliwe jedynie w świecie nierówności. (...) Chrześcijańskie miłosierdzie to dzielenie się własnym mieniem”. Tymczasem Jezus w słowach skierowanych do faryzeuszy mów: „Właśnie wy, faryzeusze, dbacie o czystość zewnętrznej strony kielicha i misy, a wasze wnętrze pełne jest zdzierstwa i niegodziwości. Raczej dajcie to, co jest wewnątrz, na jałmużnę, a zaraz wszystko będzie dla was czyste” [Łk 11 39-41] (czyli właściwie to samo, co Twój cytat). Innymi słowy Jezusowi nie zależy na dawaniu materialnej jałmużny. A przecież o takiej właśnie pisze Jendrzejewski w sporze o Mikołaja.
      Aby było ciekawiej znów cytat z artykułu: „Dzięki różnicom społecznym możliwe jest zatem miłosierdzie”, i ja to odbieram jako pochwałę istnienia biedy. I teraz zapytam, czy to jest zgodne z naukami Jezusa?

      Usuń
    11. Ale z jaką on ideą równości dyskutuje? Przecież nie taką, gdzie wszyscy mają wedle swoich możliwości, lecz z utworzoną sztucznie ideą socjalistyczną - gdzie każdemu dają tyle samo. Utopią jednym słowem. Aż tak Ci się ona podoba?

      Usuń
    12. Bo taki socjalizm już nie istnieje, i to nie dlatego, że mi się nie podoba.

      Usuń
    13. Ale to nie tak miało być w socjalizmie, że każdemu po równo. Hasło było, że "każdemu według potrzeb, ale też od każdego według jego możliwości". To się potem "wynaturzyło", że każdemu po równo …. Na dodatek niezależnie czy się stoi czy się leży. :))

      Usuń
    14. Nie za karę DeLu nie za karę, ale żeby jakoś wynagrodzić Panu Bogu to nasze sprzeniewierzenie się ustalonej praktyce religijnej dot. piątkowej pamięci o śmierci Pana Jezusa za nasze grzechy.

      Usuń
    15. Naturalną konsekwencją socjalizmu był komunizm, ale to się nie sprawdziło, tak jak radosny socjalizmu Gierka. I ja bym tego Jendrzejewskiego rozumiał, gdyby pisał o czasie przeszłym. Ale on pisze o teraźniejszości, gdy takiej formy społeczno-politycznej już nie ma.

      To nie jest wynagrodzenie za pracę tylko za jakieś przewinienie. Tak jak dziś zakony płacą za pedofilów, czyli za karę ;)

      Usuń
    16. Zakony dzisiaj płacą karę, niewspółmiernie wysoką, za nie zawsze swoje winy (i to jest nieuczciwe), a za pedofilów, których mieli w swoich szeregach i których na czas z nich nie wyrzucili.
      W żadnym razie nie można tego porównywać z dobrowolnymi datkami czy jałmużną, bowiem jest to przymus zasądzony przez organy państwowe. :)

      Usuń
    17. "Ale on pisze o teraźniejszości, gdy takiej formy społeczno-politycznej już nie ma. "
      No to musisz się na coś zdecydować, bo sam napisałeś w felietonie "choć resztki komunizmu, nieodrodnego dziecka socjalizmu jeszcze się gdzieś ostały. Jak na przykład w naszym religijnym kraju." :)

      I wydaje mi się też, że to nie socjalizm miał komunizm za dziecko, ale jakby przeciwnie. Socjalizm był dzieckiem komunizmu z ludzką twarzą, uszlachetnionym dodatkiem lepszych cech z kapitalizmu (zgodnie z teorią konwergencji, "modnej" w latach 60-tych ubiegłego wieku, a więc daleko za wzorcowym "porewolucyjnym" komunizmem radzieckim). :)

      Usuń
    18. Zakony nie płacą za pedofilię któregoś z członków zakonu. Płacą za brak reakcji na tę pedofilię, gdy o niej wiedzieli. I płacą tylko wtedy, gdy im się to udowodni. Posiadali wiedzę i nic z tą wiedzą nie zrobili. Podobnie diecezje.
      Jeśli jałmużna jest przymusem, tak jak i kara nałożona przez sądy jest przymusem, to porównanie jest w pełni zasadne. ;)

      Muszę Cię lekko wyprostować historycznie. Najpierw zaistniała idea socjalizmu, od Rewolucji Francuskiej po Marksa. Na bazie tej idei zrodził się bardziej radykalny komunizm. Z komunizmu (w Polsce) zrodził się radosny socjalizm, który dopuszczał drobne formy prywatnej własności środków produkcji. Obecny socjalizm jest formą szczątkową socjalizmu Marksa – przy pełnej aprobacie kapitalizmu rozwija się pomoc socjalna (emerytury, darmowa służba zdrowia, pomoc społeczna dla bardziej potrzebujących itp.). Jendrzejczak odnosi się do etapu socjalizmu Marksa na etapie przejścia w komunizm. Pisząc o resztkach komunizmu w Polsce mam na myśli autorytaryzm na bazie populizmu, czyli nadmiernego rozdawnictwa.

      Usuń
    19. DeLu

      Idea komunizmu pozostala w naszej mentalnosci. Na papierze niby jej nie ma. Filozofia tego czasu jest passe, ale zobacz jak ow niby niekomunistyczny swiat swietnie ta idee realizuje.

      Usuń
    20. Ogladalam razu pewnego film dokumentalny o ideologach radzieckich... oni konkret mowili, ze wiele panstw zachodnich realizuje pbecnie koncepcje panstwa komunistycznego. A ich zamierzchle dzialania, zwiazanie z wychowaniem konkretnego pokolenia zrobily swoje- to bylo rozplanowane na lata.
      I nie trzeby bylo absolutnie stosowac podboju silowego ( militarnego) owych panstwa. Wystraczylo rozpowszedchnianie ich ( przemycanie) na uniwersytetach, w koncepcjach filozoficznych, w prasie, beletrystyce...

      Usuń
    21. Blad - wystraczylo rozpowszechnianie owej ideii przemycanie jej na ...

      Usuń
    22. Nie użyłbym sformułowania „Idea komunizmu pozostała w naszej mentalności”, jeśli już to w mentalności nielicznych, szczególnie tych bez ambicji, co to wyznawali zasadę „czy się stoi, czy się leży...”.

      To, że państwa Zachodu przejmują pewne idee socjalizmu (ale nie komunizmu) jest dla mnie w pełni zrozumiałe. Dziki kapitalizm się nie sprawdził tak samo jak komunizm, siłą rzeczy trzeba szukać nowej drogi, a tą jest, przynajmniej na razie, szeroko rozwinięty ale i rozsądny socjal. Co to ma wspólnego z komunizmem, dalibóg nie rozumiem. Dawni towarzysze radzieccy mogą snuć swoje teorie o przenikaniu komunizmu do współczesnych społeczeństw, ale to jest tyle samo warte, co twierdzenie o chrześcijańskich korzeniach współczesnej Europy.

      Usuń
    23. DeLu

      Nie powaze sie za robienie za politycznego, czy filozoficznego guru. Idee komunizmu pojmujesz baaardzo plasko i wasko. Skupiasz sie na jednym aspekcie tego czegos: " czy sie stoi , czy sie lezy...."
      Moze wiec przyziemny przyklad tego stania lu lezenia- aby poszerzyc horyzonty wprowadzania owej ideii ( sloganu) w nasze zycie codzienne.
      Rywalizacja to , wedlug mnie, swietna sprawa. Pokazuje roznice pomiedzy nami. Rownosci nie ma nawet na etapie genetycznego obdarowywania danego osobnika w jakis okeslony zespol cech, ksztaltujacych potem jego jestestwo.
      Nie kazdy potrafi swietnie liczyc, nie kazdy potrafi swietnie biegac, nie kazdy jest odwazny... ale to nic zlego . Niech w zawodach szkolnych biegie ten, ktory to swietnie zrobi, a laurki dla pani maluje ktos plastycznie utalentowany.
      Natomiast w szkolach ( w Polsce nie tak nachalnie, ale juz to widac- Szwecja ponoc przoduje w tym systemie, hzrownuje do bylejakosci i szarzyzny) pojawia sie idea oceniania umiejetnosci delkikwenta nie ze wzgledu na jakas obiektywna norme, ale ze wzgledu na jego umiejetnosci. I np.:w Polsce szczegolnie w przedmiotach artystycznych to kwitnie- dzieciak ktory ledwo maluje i taki co prace konkursowe wytwarza bedzie mial ta sama ocene koncowa. Za moich dawnych czasow bylo zalecenie kuratoryjne, aby najnizsza ocena z przedmiotow artystycznych byla czworka.
      Pamietam syf na radzie pedagogicznej jak wuefista wystawil szesc dwoj na polrocze i jak go dyro wzial w ogien krzyzowy.... jak sie chlop musial niezle napocic i natlumaczyc, dlaczego nie klasyfikowal polrocznie bandy zasiedzialych na lawkach dzieciakow. Bo przeciez trzeba oceniac umiejetnosci takiego dziecka, a nie realny obraz sytuacji. Mi to przypomina zawsze gadki dawnego sytsemu o prawdzie objektywnej i subjektywnej ( przy czym bardzo mocno danymi prawdami manipulowano). Moze dla takiego chlopca wysilkiem bylo przyjscie na zajecia wuefu, wiec docen to czolwieku, ze przyszedl- ugosc go rowna ocena z takimi co, za przeproszeniem, zapier****ja i poca sie nad wlasnym cialem.
      Realnie sprawa wygladala wlasnie tak, ze co prawda miernoty z tych chlopakow byly, ale wuefista nie powazylby sie na nieklasyfikacje gdyby choc ciut dobrej woli wykazali. Przynosili trampki na zajecia i stawali do zbiorki. W koncu stwierdzilismy zgodnie ze przewina nauczyciela bylo nie noszenie stroju gimastycznego za uczniami:))
      No coz , czy sie stoi czy sie lezy ... im sie po prostu nalezy.
      Moj dyro tak mial. Pojechal na zebranie do kuratorium przywiozl jakis nowy powiew i sie zaczynalo.

      Usuń
    24. Napisałem, że idea „czy się stoi, czy się leży...” jest ideą komunizmu. Ona się w czasach komunizmu zrodziła. Czy to się przeniosło w dzisiejszy socjal? Nie sądzę, ale tu by trzeba szerzej, gdyż nie każda bieda wynika z niechęci do roboty. Natomiast populizm już w pełni przejmuje tą komunistyczną zasadę.

      Poruszyłaś kapitalny problem. Ocena takich przedmiotów jak rysunek, muzyka czy ów wf. Otóż, ale to jest moje prywatne zdanie, ocenianie tych przedmiotów jest kompletnie bez sensu. Nie każdy musi mieć talent, a żeby osiągać jakieś wyniki w tych przedmiotach talent, nawet jeśli nieoszlifowany, trzeba mieć. I znów o sobie. Byłem dobry w rysunkach bo miałem talent, ale noga stołowa w muzyce, bo talentu nie miałem, zaś na wuefie tylko przeciętniakiem, bo drobna postura nie pozwalała mi mimo chęci na osiąganie dobrych wyników. A gry w szachy na wuefie nie trenowaliśmy. Te zajęcia powinny być, ale bez ocen. Nawet nie wiem czy powinna się liczyć obecność. Podobne powinno być z lekcjami religii, bo ocena z niej niesprawiedliwie podnosi ocenę ogólną.

      Usuń
    25. No to ładne mi to prostowanie skoro piszesz: "Z komunizmu (w Polsce) zrodził się radosny socjalizm," :)
      To akurat jest potwierdzenie mojej tezy co do tego "dziecięctwa" socjalizmu. :)
      Mniej ważne są idee, ważniejszy jest real. W Polsce nigdy nie mieliśmy prawdziwego komunizmu, za to mieliśmy i owszem radosny (zwłaszcza na Śląsku) socjalizm.

      Pomysł "czy się stoi czy się leży" nie jest ideą ani komunizmu ani socjalizmu, jest wykoślawieniem szczytnej przecież myśli "każdemu według jego zasług" przez tę "świnię", która tkwi w człowieku, a więc zazdrość (dlaczego ten drugi ma mieć więcej niż ja, skoro mamy takie same żołądki), nieuczciwość (powinniśmy przecież wyżej nagradzać swoich niezależnie od ich prawdziwych zasług), zakłamanie (ja będę popierał/krył ciebie, a ty mnie) itd.

      Usuń
    26. No niestety, ale zasądzona kara jest przymusem, jałmużna jest dobrowolnym wyborem, w końcu katolik też może tylko dawać datki, a nie jałmużnę. A o tej "za piątki" w ogóle nie musi pamiętać, wystarczy, że nie będzie wtedy jadł pokarmów mięsnych... :))
      Jałmużna traktowana jako przymus czy targ jest wręcz obrazą Pana Boga.

      Usuń
    27. Jak to nie było prawdziwego komunizmu w Polsce? A czasy Bieruta? Nawet Gomułkę bym do tego okresu zaliczył.

      Chyba mnie znów bajerujesz. ;))) Idea „czy się stoi (...)” nie dotyczyła żadnej tam kwestii „każdemu według zasług”. W komunizmie wystarczyło udawać, że się coś robi, wystarczył papierek, że jest się zatrudnionym, a jeszcze lepiej – legitymacja przynależności do jedynie słusznej partii. Taki ktoś był nie do ruszenia.

      Usuń
    28. Akurat prawda z tym udawaniem hi,hi. :) Kto udawał ten udawał (to jest właśnie jedna z tych "świń"), żeby daleko nie szukać - Pstrowski udawał, kiedy wyrabiał 200-300% normy?
      A ci zwykli (i niezwykli) ludzie, którzy odbudowywali Polskę po wojnie to też udawali?

      Ten nasz komunizm jednak odstawał od tego prawdziwego radzieckiego. Na wsi ziemia pozostała w prywatnych rękach rolników, pozostała jakaś prywatna inicjatywa, np. rzemiosło, drobny handel itd., zwykły człowiek mógł bez większych przeszkód chodzić do kościoła, ba, był taki czas, że nawet religia była w szkołach...

      Usuń
    29. Pstrowski też udawał. W praktyce widziałem jak się takie normy „szpanuje”, po polsku: podnosi, naciąga. Kilkunastu górników pomagało temu rekordziście (mówię o innych „rekordzistach” bo z Pstrowskim osobiście nie miałem do czynienia).
      Po wojnie ludzie nie udawali, żyli nadzieją, że będzie lepiej. Gdy się okazało, że lepiej nie ma, traktowali budowę socjalizmu tak, jak na to zasługiwała. ;)

      Nie za bardzo odstawał. Obszarników nie było, a ostatnich uznano za kułaków i przymuszano do PGR-ów. Każdy miał wprawdzie pole, ale to były w najlepszym razie kilka hektarów. Drobne usług musiały pozostać w rękach prywatnych, bo z tego spółdzielni produkcyjnej nie dało się zrobić. Ale do cechu już trzeba było należeć. Zostali się drobni handlarze i bikiniarze ;)

      Usuń
  6. Widziałem gdzieś taki test, położono kartony z napisami, które odpowiadały nazwom religii oraz odpowiadające ludziom nie wierzącym (agnostycyzm, ateizm). Co najlepsze w kartonach ,,religijnych" było mniej pieniędzy niż od ludzi nie wierzących. Oczywiście zawsze można spytać czy na pewno wszyscy przyznali się do swojego światopoglądu wrzucając pieniądz do odpowiedniego miejsca. No i oczywiście o miejsce eksperymentu, bo po wynikach wychodzi, że to był raczej świecki kraj.

    :) Ważne jest też to jak się jeździ, by wśród tych wszystkich miast i miasteczek znaleźć jakieś, gdzie chce się wracać. I lista tych ulubionych, albo odwiedzonych nie musi być przesadnie długa.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, na takie numery z kartonami to ja, ateista nie dałbym się nabrać. ;) Z daleka pachnie ideologizowaniem.

      Ze mną jest ten problem, że podobnie jak Rom, nie przywiązuję się do żadnego miejsca. Ja to niedawno policzyłem. W swoim życiu przeprowadzałem się dwadzieścia razy. Wychodzi na to, że na jedno miejsce poświęcałem przeciętnie 3,5 roku. Podobnie jest z ulubionymi miastami. Dziś podoba mi się to, jutro inne. ;)

      Usuń
  7. Znudzily mnie te twoje wywody nad wyzszoscia socjalistycznego ( pod sklepowego) nad koscielnym Mikolajem.
    Mikolaj to Mikolaj... nie wazne czy ten od coca coli, czy biskup... tradycja fajna. Dla dzieciakow wypas i niech tak bedzie.
    Lubie te swieta. Ty zas skoro samotny jestes w te dni, nie musisz tutaj za Ebeneezer`a Scrooge robic i zniechecac pozostalych:))

    W Niemczech rozrozniaja 6 grudnia , wtedy jest bardziej coca colowo i dzien wigiljii- wtedy tradycyjnie biskup przychodzi. Z drugiej strony swiat zachodni gubi sie w pochodzeniu tradycji... cos tam ludzie celebruja, ale niekonecznie wiedza dlaczego. Najlepiej bylo, jak jeszcze pandemii nas nie dopadla, wowczas wiekszosc urlopowiczow wyjezdzala na ten czas, cieszac sie z wolnego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zacznijmy od tego, że to nie ja mam problem z Mikołajem, ma go ortodoksyjny katolik Jendrzejewski. Gdyby nie jego lekko ociężały i otumaniony mózg nie spłodził tego dziwacznego „problemu”, słowem bym się nie odezwał. Dla mnie problem grudniowego Mikołaja i bożonarodzeniowego Jezuska zniknął wraz z ostatnim dniem pobytu w przedszkolu. Nie to, że przestałem przyjmować prezenty, tylko nie dałem sobie wcisnąć kitu, że dostaję je od wymyślonych świętych.

      Chciałem też zauważyć, że jestem samotny przez cały rok i całkiem mi z tym dobrze. ;)))

      Usuń
    2. at TheLoo...
      oxymoron... samotność to przykre uczucie wynikające z faktu bycia samej/mu... czyli prawidłowo powinieneś napisać: "jestem sam (...) i całkiem mi z tym dobrze"...
      /chyba, że jesteś masochistą, w tym przypadku mamy do czynienia z postawieniem pojęć do góry kolami, tak trochę w stylu PiS, że jak komuś jest źle, to jest mu dobrze, ale nie przypuszczam, żeby z Tobą tak było/...
      ipso facto to nie jest Twój błąd, tylko uzusu językowego /nie tylko polskiego/... założenie (błędne zresztą) jest takie, że jak ktoś jest sam, to KONIECZNIE musi być samotny...

      Usuń
    3. Piotrze, gdybym napisał, że samotność mnie cieszy, mógłbyś mi zarzucić ów masochizm. Samotność to pełna izolacja nie zawsze wynikająca z własnej woli, możesz mieć pełny dom ludzi, a tak będzie ci towarzyszyć samotność. Zaś bycie samotnym, w mojej sytuacji to brak osoby, z którą byłbym formalnie lub nieformalnie czymkolwiek związany. A przecież mam przyjaciół i córkę z tym, że każde z nich żyje swoim życiem. Mimo, że jestem samotny we własnym mieszkaniu, mam z nimi kontakt i to momentami zażyły. Więc jak: jestem sam, czy jestem samotny, bo na pewno nie towarzyszy mi samotność, jako zjawisko wykluczenia lub izolacji?

      Usuń
    4. czyli wychodzi na moje: poplątanie językowe... doprecyzujmy pojęcia:
      "sam" to określenie stanu fizycznego, generalnie dotyczy osoby nie mającej bliskich, ani innego towarzystwa, ale niekoniecznie, bo można tylko mieszkać semej/mu, niemniej jednak nadal mieć całe mnóstwo mniej lub bardziej bliskich osób... szczególny przypadek to "singiel", który jest sam w tym sensie, że nie jest z nikim w związku, ale w szerszym znaczeniu nie musi być sam, może prowadzić bogate życie towarzyskie, a także erotyczne... słowo dosyć nowe w polskim języku, ale przydatne, precyzuje wiele sytuacji (jeśli ktoś rozumie jego znaczenie)...
      za to "samotność" oznacza stan ducha, przykre(!) uczucie wynikające z bycia samej/mu lub w sytuacji, gdy ktoś ma kiepski kontakt z otoczeniem /np. "samotność w związku"/...
      na czym polega nieporozumienie?... ano na tym, że wielu ludzi uważa, że jeśli ktoś jest sam, to jest mu z tym źle... a to niekoniecznie jest prawda...
      a jak wygląda Twoja sytuacja?... według Twojego opisu /innych informacji nie mam, bo niby skąd?/ jesteś singlem i mieszkasz sam, ale w szerszym sensie sam nie jesteś, bo masz bliskich, przyjaciół etc... co więcej, dobrze Ci z tym wszystkim, czyli samotny nie jesteś :)
      ale nie przejmuj się, nadużywanie słowa "samotna/y" to dość popularny błąd, funkcjonuje np. w takich złożeniach, jak "samotna matka", która będąc singlem wcale nie musi czuć się samotna...

      Usuń
    5. Ok, żeby nie było, jestem starzec do zgody. ;) Twoja definicja bycia samotnym ma sens. Od teraz będę pisał, że jestem sam z własnego wyboru i tak jest mi dobrze. ;)

      Usuń
    6. DeLu

      Mi sie spodobalo takie powiedzenie o samotnosci, ze ona nie zaczyna sie nie wtedy, kiedy ludzie od nas odchodza, ale wtedy, kiedy my od nich odchodzimy. To odchodzenie potraktuj szeroko, w sensie psychicznym i duchowym tez.. I to jest, wedlug mnie, sedno samotnosci. Osuwanie sie psychiczne, duchowe, od ludzi. Nie nawiazywanie z nimi relacji uczuciowych ( nie mylic z seksualnymi). Wlasnie , jak tam juz wczesniej napisano, fizyczne odsuwanie sie od stada, nie musi o samotnosci swiadczyc, choc moze byc jakims jej objawem, symptomem:))
      Poza tym czlowiek sam ( mieszkajacy fizycznie sam) moze ( choc nie musi) przezywac stany osamotnienia. Co czesto zdarza sie w okresie stadnych swiat , do ktorych nalezy, miedzy innymi, Boze Narodzenie.
      Mnie naszlo w skutek myslenia o socjaliznie ( vel komunizmie), ze powinnismy te swieta roz***rdolic:)) Niech nastanie uczuciowa i emocjonalna rownosc:)) Precz z rodzinami i bliskoscia. Rodzina to zlooooo!!! A co? Ktos sie meczy w mgle samotnosci, a gdzies tam usmiechniete geby celebruja rozwijanie prezentow? Nie moze byc!!! Single ( choc to nie swiadczy , ze sa samotni, ale nie oszukujmy sie ciut zakalapuckania emocjonalnego moga w danym dniu przezywac) PANY !!!

      Usuń
    7. Jeśli chodzi o uczucie osamotnienia, to ja się z Tobą w pełni zgodzę, zarówno co do przyczyn, jak i skutków. Problem w tym, że nic nie jest jednoznacznie białe, ani czarne. Socjologia uważa stan osamotnienia za negatywny, ale czy samotność, ta z wyboru, też musi mieć charakter negatywny? Podobnie jest z nawiązywaniem uczuciowych relacji. W końcu nawet nienawiść (do innych) jest stanem uczuciowym, więc nie da się jednoznacznie tych uczuć określić. Ja Ci podam mój przykład, który uważam za klasyk. Moja serdeczna przyjaciółka się na mnie śmiertelnie obraziła za coś, co w moim mniemaniu nie powinno być powodem do obrazy. Można było sprawę spokojnie wyjaśnić, ale ona tego nie chce. Mój do niej stosunek właściwie się do niej nie zmienił, wciąż mam do niej dużo sympatii, choć wiem, że nie wolno mi jej dziś okazać, więc ta sympatia działa tylko w jedną stronę.

      Piszesz: „Poza tym człowiek sam ( mieszkający fizycznie sam) może ( choć nie musi) przeżywać stany osamotnienia”. W tym jest tylko jeden fragment prawdziwy: „choć nie musi”. Znów muszę to odnieść do siebie. Święta, i wszelkie imprezy stadno-rodzinne znienawidziłem na długo wcześniej niż postanowiłem zostać sam, zresztą z zupełnie innych przyczyn. Żadne święta nie wywołują u mnie stanów osamotnienia, ba, jestem szczęśliwy, że nikomu swoją skrywaną niechęcią nie psuję tych imprez. Gdyby bowiem święta wywoływały u mnie poczucie osamotnienia, podobnie musiałoby być na co dzień. Innymi słowy, nie mam do nikogo pretensji, że uwielbiają te spędy rodzinne, tylko nie rozumiem, dlaczego kogoś martwi fakt, że wolę być w takich razach sam? A niestety jest tak, że to nie ja kogoś namawiam do samotności, to oni każą mi z samotności zrezygnować, bo co roku mam zaproszenia, z którymi nie wiem co robić, aby nikogo nie urazić.

      Usuń
    8. Jednak czegos nie rozumiesz.
      Ustalmy , ze w naszej rozmowie nie chodzi w glownej mierze o ciebie, ale o samotnosc i swieta- ogolnie tak to ujmujac.

      " Socjologia uważa stan osamotnienia za negatywny, ale czy samotność, ta z wyboru, też musi mieć charakter negatywny? Podobnie jest z nawiązywaniem uczuciowych relacji"
      Socjologia to nauka badajaca funkcjonowanie spoleczenstwa. Szukajaca jego praw, systematzyzujaca je i nie wiem na 100% jak ona sie do samotnosci odnosi. Pozytywnie czy negatywnie? Mysle , ze czasami negatywnie a w niektorych aspektach pozytywnie. Kiedys tam czytalam, ze stwierdzono iz ludzie samotni zyja krocej. Samotnosc moze byc jak choroba duszy, brak bliskosci i uczuciowe zimno moze zabijac psychicznie. Chyba ze ... i teraz przerzuce sie na inny spektrum przemyslen... u ludzi, ktorzy mieli trudne zwiazki, ktorzy w zwiazkach sie nacierpieli. Tacy, ktorzy nie mieli zbytniego szczescia do ludzi w swoim otoczeniu. Jednak nie przesadzajmy z owym trudnym otoczeniu ludzkim ,w ktore zycie nas rzucilo- zawsze znajdziemy w "okolicy" jakas przyjazna dusze. Bo jezeli jestesmy przez wszystkich odrzucani, przez wszystkich ranieni ( sami oczywiscie bedac takimi IDEALNYMI, ze nikt przez nas nie cierpial i nie cierpi) to chyba cos z nami samymi jest nie teges.

      Drugi aspekt to ow duchowy.
      Jest taki etap drogi duchowej ( mnisi kosciolow chrzescijanskich powiadaja, ze ostatni- co nie znaczy, ze po jego przejsciu to tylko smierc fizyczna delikwenta czeka), ktory doprowadza do oczyszczania duchowego zwiazanego z doswiadczeniem samotnosci. U kazdego z duchowych wedrowcow moze trwac on roznie... na pewno nie jest to etap krotki. Cos co niszczy ziemnskie przywiazania, uzaleznieia, zaplatania... zostaje sie zupelnie samemu. Jezeli sie to przejdzie ponoc potrafia rozkwitnac wewnetrzne ogrody. Co niektorzy powoadaja, ze zyje sie w czyms co w Pismie nazwane jest "Krolestwem Niebieskim". Tu i teraz- nie potrzebujac nikogo:)) To jest oczywiscie ostatni etap oczyszczania po nocy zmyslow ( ciala), nocy wiary ( kiedy dowiadujemy sie, ze byc moze Boga sami sobie tworzymy, ze sami jestesmy bogami, do calkowitego zwatpienia a nawet niewiary...) do etapu nocy samotnosci... Wszystkie etapy duchowo sa nieciekawe... ogolnie rzecz ujmujac- cierpi sie jak cholera. Swieci powiadaja, ze sie jednak oplaca. :)) Nawet, jezeli znajdujesz podobienstwa to sie nie podpinaj, bo zaraz uslysze panegiryki jak to ,jak Popeye co wcina szpinak przez wszystko bezbolesnie przeszedles:))

      " Można było sprawę spokojnie wyjaśnić, ale ona tego nie chce. Mój do niej stosunek właściwie się do niej nie zmienił, wciąż mam do niej dużo sympatii, choć wiem, że nie wolno mi jej dziś okazać, więc ta sympatia działa tylko w jedną stronę."
      Na ile mozesz daz do wyjasnien, ale badz tez sklonny do uslyszenia prawdy o sobie samym :)) Poza tym masz juz swoje lata, ze o obrazanie sie na smierc i zycie bym ciebie nie posadzala. I kolejne- silny czlowiek ( nie chce uzywac okreslenia mezczyzna) to ten, ktory potrafi przebaczac:))

      Usuń
    9. Pewnie, że nie chodzi o mnie, ale jeśli chcę przekazać swój punkt widzenia, będę się odnosił do siebie, a nie do kogoś, kogo nie znam i nie jestem upoważniony do wypowiadania się za kogoś.

      Oprócz psychologii, samotnością zajmuje się też socjologia. Opisuje zjawisko, ale go nie kategoryzuje. Też czytałem, że ludzie samotni żyją krócej, ale jakoś mnie to nie przeraża ;) Będę żył tak długo jak długo mam żyć i ani jeden dzień dłużej. ;)
      Tu się z Tobą zgodzę, pewnie większość ludzi samotnych motywuje swój stan przykrymi doświadczeniami z życia w związkach (nieważne jakich) tylko nie sądzę, aby było w tym coś złego. Tacy ludzie decydują się na bardziej luźne kontakty z innymi, nie angażując się w żadne bliższe i trwałe relacje. Czasami to może wynikać z przekonania, że sami jesteśmy toksyczni, przez co „ratujemy” innych przed nami samymi.

      Z tymi pustelnikami to jedziesz po bandzie. Chcesz mi powiedzieć, że samotni chcą być pustelnikami? By oczyścić się duchowo (a tu pewnie będziemy się bardzo różnić w tym, co się przez to rozumie) nie potrzeba żadnej pustyni. To da się zrobić w tłumie domowników, wystarczy kwadrans niczym niezmąconej ciszy. Relaks na uspokojenie emocji i wyciszenie złych myśli. Wszystko zależy od wytrenowania. Ujmę to inaczej, potrzebny jest czas na pozbycie się paniki w związku z niezdrową sytuacją, która burzy spokój naszej duszy, którą ja nie traktuję, jako „rzecz” natchnioną przez religię. Dusza to moje „ja” i to moje „ja” trzeba czasami uspokoić. A że to czasami boli? Nikt mi nie obiecywał, że przez życie da się przejść bez bólu.

      „Bo do tanga trzeba dwojga, tak ten świat złożony jest”. Ja się nie boję opinii (prawdy) o sobie, niejedną opinie na swój temat słyszałem i żadna mnie już nie zdziwi. Ale nie da się czegoś wyjaśnić, jeśli ktoś wyjaśnienia nie chce. Jest wyjście. Przeprosić uznając swoją winę, choć jej nie widzę, co i tak wcale nie daje gwarancji pojednania. Tylko ja niemal całe życie wszystkich przepraszałem za to, że w ogóle żyją, i nic z tego dobrego nie wyszło. Depresji się tylko nabawiłem. Nie jest to też kwestia przebaczania, bo właściwie, nie mam czego przebaczać. Ot, ktoś zrozumiał źle moje intencje, i ma do tego prawo. To jest tylko kwestia wyjaśnienia sytuacji.
      W całej tej sytuacji jest jeszcze jeden groteskowy element, ale to nie nadaję się na publiczną dysputę. Tu nadmienię tylko, że jest jeszcze trzecia osoba tego „dramatu”, mąż przyjaciółki, którego nie traktowałem jako przyjaciela, a jako dobrego kumpla.

      Usuń
    10. "Czasami to może wynikać z przekonania, że sami jesteśmy toksyczni, przez co „ratujemy” innych przed nami samymi."
      Spotkalam dwoch alkoholikow, ktorzy byli swojego charakteru i osobowosci tak swiadomi, ze nie chcieli w zwiazek z soba wiklac innych, uwazajac sie sami za toksycznych na dodatek uwazajac ze toksycznym moze zainteresowac sie li tylko drugim podobnym do niego czlowiekiem. Bo to jest takim ludziom znane i swojskie, niejako ich:)) Ale to juz na serio wyzsza szkola jazdy.
      Rozne sa przyczyny samotnosci. Czasami to wybor a czasami jego brak... zycie sie tak, a nie inaczej komus ulozylo. Nie ma co roztrzasac.

      "Z tymi pustelnikami to jedziesz po bandzie. Chcesz mi powiedzieć, że samotni chcą być pustelnikami?"
      Ty jedziesz wlasnie po bandzie. Pustelnik - zaden, nie stanal mi przed oczyma piszac ten tekst. Nie bralam ich pod uwage. Myslisz ze swiat cierpi na brak swieckich podazajacych droga duchowosci? A w duchowosci, jak i wszedzie, nie ma nic za darmo- trzeba sie natrudzic:)) I absolutnie nie mowie o praktykach relasacyjno medytacyjnych:))

      "Ja się nie boję opinii (prawdy) o sobie, niejedną opinie na swój temat słyszałem i żadna mnie już nie zdziwi."
      Swietnie. Ja tez niejedna opinie na wlasny temat slyszalam... caly myk polega na tym czy sie czlowiek nad danym problemem zastanawia, wiem ze wazne jest tez kto nam sprawe o nas przedstawia , jak to czyni i jak nam na danym czleku zalezy. Natomiast z biegiem lat coraz trudniej sie zmienic... wyrugowac cos z siebie. Z reguly staje na tym, ze: "trudno jak mnie stworzyles tak mnie teraz masz":))
      Z tym osobistym dramatem: zalezy, jak ci zalezy:))

      Usuń
    11. Nie wiem jak to jest z alkoholikami, nigdy nim nie byłem. Znałem za to takiego, co to po drodze „wieszał się” na mojej bramie wjazdowej z pytaniem, czy bym się z nim nie napił. Nie mógł pojąć, że odmawiam.
      Nie wydaje mi się Aniu, że ktoś może być szczęśliwy jako samotny, jeśli ta samotność wynika z braku wyboru.

      Skoro pisałaś o „duchowych wędrowcach” i mnichach, siłą rzeczy narzuciła mi się postać pustelnika. Swego czasu zaczytywałem się w Osho, taki duchowy wędrowiec dla błądzących ;) Wydawało mi się, że on w tych rozmyślaniach, szczególnie o relacjach międzyludzkich ma sporo racji, problem w tym, że on zawsze kończył na drodze krzyżowej. To był okres, kiedy mi sporo namieszał w spojrzeniu na otaczającą rzeczywistość. Niestety, poza częściowym opisem miłosnych relacji, nic się nie zgadzało. A on te relacje opisał strasznie negatywnie.

      Dlaczego mówisz, że w miarę upływu lat coraz trudniej się zmienić? Ja uważam, że można tak samo łatwo jak w młodości, tylko możliwości ubywa w tym sensie, że coraz mniej dobrych, choć niesprawdzonych opcji, których warto by spróbować. Innymi słowy, nie zmieniamy się, bo nie bardzo jest w kogo. Przecież ja dopiero od dwóch lat z niewielkim okładem kocham operę, która wcześniej była mi obojętna.

      Usuń
  8. Nie uważam jałmużny/obdarowywania biedniejszych jako upokarzające. Więcej, sądzę, że sami obdarowani też tak nie uważają.
    A Mikołaj jest OK ;) Nie mam co do tego żadnych wątpliwości, gdy widzę wnuczkę rozpakowującą prezenty, choć są dużo skromniejsze od tych pod choinką. Dla niej Mikołaj jest magiczny - już od tygodnia kombinowała, jak on zostawi u mnie prezenty, skoro ona tu nie mieszka? A Ty wiesz? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisząc o upokorzeniu miałem na myśli właśnie tych obdarowywanych. To oni są upokarzani, jeśli obdarowuje się ich okazjonalnie dla jakichś wyższych celów. Wyjaśnię. Mam na myśli faktycznie biednych, którzy się swej biedy nie tyle wstydzą, ile nie chcą nią epatować. Jest jednak dużo takich, którzy żyją z jałmużny (żebractwa) i tej mentalności pewnie nie zmieni nawet szóstka w Lotto.

      Zaś, co do Mikołaja. Mnie ta tradycja akurat ani ziębi, ani parzy. Odniosłem się tylko do artykułu, w którym ktoś ma pretensje o Mikołaja już niekoniecznie świętego ;)

      Usuń
    2. Byłam osobą obdarowaną. Miałam w życiu totalny kryzys i jedna z blogerek, teraz moja przyjaciółka, wysłała mi na święta podstawowe artykuły spożywcze. Do dziś jestem jej za to bardzo wdzięczna i nie czuję się upokorzona. Widmo głodu zmienia perspektywę patrzenia. Biednego nie stać na dąsy i fałszywą dumę. Nie wiem, dla jakich celów to zrobiła. Przypuszczam, że dlatego, bo sama miewała w życiu trudne okresy i to rozumiała.

      Usuń
    3. Wszystko jest ok, bo w pewnych sytuacjach gdzieś własną dumę trzeba schować, szczególnie gdy ma się do czynienia z przyjaciółmi. Ale tu dyskusja dotyczy jałmużny, co ma zupełnie inny charakter niż przyjacielska pomoc.

      Usuń
  9. Różne są powody bycia samotnym, biednym, alkoholikiem, bezdomnym. Za patologię można to przyjąć tylko jako odstępstwo od tzw. normy, gdzie większość nie żyje samotnie, nie jest biedna, nie ma choroby alkoholowej, ma gdzie mieszkać. Czy z tego powodu, że się "należy" do owej większości możemy czuć się lepsi od innych? Nie mam wielkich zasobów ale i "tuptusiowi" podrzucę monetę.

    OdpowiedzUsuń