środa, 9 grudnia 2020

Koty w służbie psychiatrii

 

  Pewien facet miał dwa koty. Którejś nocy te dwa udomowione i łagodne zwierzaki o trzeciej nad ranem dostały amoku. Zaczęły szaleć po mieszkaniu niczym moja Hava, która nie ma dla mnie żadnego szacunku w takich momentach. Dlatego mam tylko jedną kotkę, bo przy dwóch pewnie sam dostałbym amoku i niczym słynny święty Pio, wyszedłbym z siebie i zaczął lewitować w przestworzach za samolotami pasażerskimi, bo eskadr bombowców jakoś nie widać. Wróćmy do historii tego faceta, który prowadził gabinet psychiatryczny, bo uznanym specem w tej dziedzinie był. Otóż tego dnia czekała na niego w gabinecie kobieta, którą skierował pewien ksiądz egzorcysta. Na powitanie zapytała go, jak się czuje po nocnej akcji kotów? I tym sposobem nasz facet psychiatra uwierzył w opętania przez demony. Ktoś z Czytelników ma jakieś sensowne wytłumaczenie tego zdarzenia? Ja mam dwa, ale o tym na koniec notki.

 

  Swego czasu oglądałem kilka filmów o psychiatrach, w których najbardziej psychiczni byli właśnie owi psychiatrzy. Mnie to specjalnie nie dziwi, wszak jeśli na co dzień ma się do czynienia z wariatami, to choć ta choroba nie jest zakaźna, łatwo samemu zwariować. A mój bohater to uznanej sławy doktor, absolwent Uniwersytetu Prinecton, wykładowca psychiatrii klinicznej w kilku innych uniwersytetach. Zaś na co dzień otaczał się gronem zacnych księży egzorcystów, których towarzystwo preferował, co według mnie potęguje poważne zagrożenie dla zdrowia psychicznego. O tym, że moja diagnoza jest słuszna dowodzi ten fragment artykułu: „Richard Gallagher – w przeciwieństwie do wielu kolegów po fachu – wyłamuje się ze schematu i nie traktuje demonicznej działalności jako mitu lub przestarzałych idei kulturowych. Jest najdłużej działającym amerykańskim członkiem Międzynarodowego Stowarzyszenia Egzorcystów, pełniąc funkcję doradcy naukowego [podkreślenie moje] w radzie zarządzającej jako jedyny świecki i jedyny psychiatra1. To jedyny świecki i jedyny psychiatra chciałbym tu mocno podkreślić, bo bądźmy szczerzy, wiara w opętania przez demony w świecie naukowym ma w sobie coś z zaburzeń osobowości, czyli obłędu.

  Aby było śmieszniej, niejaki C. S. Lewis, tak, ten od cyklu powieści „Opowieści z Narnii” podobno udowodnił, że istnieją dwa podstawowe błędy wobec zagadnienia demonów, które są w stanie opętać nasz umysł i ciało. Pierwszy to niewiara w te demony, drugi, to nadmierne nimi zainteresowanie. Pierwszego przypadku nie da się udowodnić, bo ateistów nie dotykają przypadki opętania, co nie znaczy, że czasami nie wariują, ale z zupełnie innych przyczyn. Za to jak amen w pacierzu Richard Gallagher podchodzi pod drugi wariant tego dowodu. Napisał nawet książkę o charakterze „naukowym” dotyczącą diabolicznych opętań. Posłużę się jeszcze jednym cytatem, ku przestrodze: „Uczony [Gallagher] zaznaczył, że prawie zawsze osoby opętane nie są przypadkowe, lecz starannie dobierane. Zwykle są to ci, co angażują się w czary i magię”. Dodam, że czasami wystarczy samo zainteresowanie, gdyż granica między zainteresowaniem a zaangażowaniem jest wyjątkowo cieniutka. Ja, tak na wszelki wypadek unikam książek o magii i czarach jak ognia. Wręcz jak ognia piekielnego. Bajki przestały mnie interesować tak gdzieś tuż po I Komunii Świętej, choć wciąż byłem nimi karmiony na lekcjach religii i podczas kazań na mszy dla młodzieży. Od tego nie dało się uciec. Radziłem sobie lekturą książek Stanisława Lema, by jasno móc określić, co jest fantastyką.

  Na koniec o tych nocnych harcach kotów. Z dużym prawdopodobieństwem mogę powiedzieć każdemu właścicielowi kota, że pewnie go niejednokrotnie w nocy obudził. Nawet najbardziej spokojny Mruczek lubi się wyszaleć, a jeśli nie ma możliwości wyjść z mieszkania, wyszaleje się w domu i to właśnie w nocy, bo koty lubią nocne szaleństwa. Siłą rzeczy owa Julia w gabinecie psychiatryczny niewiele ryzykowała mówiąc o nocnym harcach kotów psychiatry. Druga wersja tego wydarzenia, zdecydowanie bardziej prawdopodobna, Richard Gallagher ją zmyślił, bo stuknięci na umyśle wierzący w opętania tak mają, że ich wyobraźnia jest bardziej wybujała niż przeciętnego Kowalskiego.

 

Przypisy:
1 - wszystkie cytaty z: https://www.pch24.pl/psychiatra-nie-ma-watpliwosci--diaboliczne-opetania-to-nie-fikcja--to-fakt-,80432,i.html#ixzz6g23qTSAV

 

 

53 komentarze:

  1. Skoro opętanie nie dotyczy ateistów, to mnie nie dziwi, bo fanatyzm w wielu dziedzinach może prowadzić do utraty zmysłów, gdzie jawa przechodzi w trans, niemal hipnotyczny, a z takiego stanu trudno człowieka wydobyć...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W pełni się z Tobą zgodzę, przy czym dodam do fanatyzmu fundamentalizm. ;)

      Usuń
  2. A skąd to wiadomo, że ateistów nie dotyka opętanie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpowiem pytaniem: znasz jakiegoś opętanego ateistę? ;)
      Ale użyję innego argumentu. Teologowie twierdzą, że demon nie może, a raczej nie ma potrzeby opętać ateistę.

      Usuń
    2. Katolika też nie znam. :)
      Oni twierdzą że on jest już opętany, tylko jeszcze o tym nie wie. Natomiast wydaje mi się, że kwestia tkwi w interpretacji - ateista żeby uznać się za opętanego musiałby uwierzyć w Boga.

      Usuń
    3. Osobiście też nie znam ;) Za to czasami na coś trafię, i zawsze mowa o katolikach.

      Oni nie mówią, że ateista jest opętany, oni mówią, że dusz ateisty jest już własnością diabła, bo nie wierzy w Boga.

      Usuń
    4. Ja czasem jeszcze o fanach Heavy Metalu czyli satanistycznej muzyki... Wprawdzie nie wiem czy są ateistami, ale trudno ich uznać za katolików.

      Pogubiłem się...

      Usuń
    5. Wiesz, ja nawet tych heavymetalowców rozumiem i to bez względu na wyznawaną religię, czy bez wyznania. W czasie spektakli operowych też doznają uniesień, choć oczywiście nie wywijam marynarką, a jedynie do bólu dłoni biję brawo po spektaklu (dziesięć do piętnaście minut). A wydawałoby się, że jestem stateczny i w pełni panujący nad emocjami. Innymi słowy, w wyrażaniu tych emocji nie ma żadnego demona.

      Usuń
    6. czy ateista może być opętany /czyli chory na F44.3/?... definiując ateizm szeroko jako brak wiary w istnienie bytów nie tylko "boskich" /przydałaby się definicja "boskości"/, ale wszelkich innych świadomych niematerialnych, to teoretycznie nie może, a jak zachoruje, to przestaje być ateistą...
      no tak, ale ateista może sobie uroić, że "wstąpił" w niego kosmita, w tym sensie, że steruje nim skądś tam nieznanymi dotąd nauce falami i zachowywać się jakoś mocno niestatystycznie... wiara w istnienie takich fal, czy form energii nie podważa faktu jego ateizmu, nie podważa też wiara w istnienie istot rozumnych na innych planetach...
      ale być może nie podpada to pod F44.5, bo tam jest mowa o bytach niematerialnych... tu już trzeba speca od większej psychiatrii, jak to sklasyfikować...

      @Radku...
      metalu słuchają, a także tworzą również katolicy (chrześcijanie), naprawdę nie słyszałeś o tym, czy tylko żartujesz?:
      https://pl.wikipedia.org/wiki/Metal_chrze%C5%9Bcija%C5%84ski

      Usuń
    7. Ateista może być chory na opętanie, ale nie w rozumieniu religijnym. Wiara w kosmitę, który opanował ciało też ma symptomy religijne, więc wyklucza taką formę u ateisty. Kliniczne opętanie jest efektem pewnych zaburzeń psychicznych, najczęściej wywołanych czynnikami zewnętrznymi (stres, trauma) więc zapomnijmy o demonach, chyba że stosujemy owe demony metaforycznie (np. demon strachu).

      Usuń
    8. to zależy, jakie tym kosmitom przypisujemy cechy... jeśli mają to być istoty materialne, nawet bardzo dziwaczne z naszego punktu widzenia, to jeśli ateista wierzy w ich istnienie nie przestaje być ateistą...

      Usuń
    9. Znasz jakiegoś kosmitę? Na razie funkcjonuje on tylko w ludzkiej wyobraźni, niczym aniołowie ze skrzydłami, o bogach nie wspomnę, choć i za takich się ich uważa. Nie pomaga nawet próba przypisywania im materialności, bo jeśli byliby materialni, tym bardziej nie mają szans znaleźć się na Ziemi. A teraz zgadnij dlaczego? ;)

      Usuń
    10. pas, stop, basta... na temat Twojego rozszerzania aż do bólu definicji ateizmu nagadaliśmy się już na kilka lat do przodu na zapas :)

      Usuń
    11. Piotrze... Jeżeli już mamy wnikać w szczegóły, nie myślałem o zwyczajnych fanach Iron Maiden.

      Usuń
  3. Mój znajomy pan weterynarz zawsze mówił, że koty nie są tak naprawdę zwierzętami domowymi- prowadzą nocny tryb życia i jeśli ktoś "więzi" je w domu są wręcz nieszczęśliwe a poza tym ich nocna aktywność bywa jednak dokuczliwa dla ludzi. Koty najlepiej czują się tam, gdzie mogą spędzać noc w plenerze i mieć jednocześnie swobodny dostęp do zadaszonego, ciepłego miejsca.
    Co do psychiatrii - wszystkie osoby które znam a które same ze sobą nie mogły sobie poradzić i miały różne problemy adaptacyjne wybierały jako kierunek studiów właśnie psychiatrię.A jedna ze znajomych zapytana dlaczego waśnie psychiatrię wybrała odpowiedziała - "bo to fajnie jest pociągać za sznurki i manipulować ludźmi".
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko po części się z Tobą zgodzę w sprawie kotów. Kot, który od młodu ma kontakt z przestrzenią, faktycznie mógłby się czuć w niewoli. Ale spróbuj wyjść z kotem, który od młodego jest tylko w domu. Zapewniam Cię, że będzie przerażony. A do ich nocnej aktywności można się przyzwyczaić. Jeśli mnie Hava obudzi, mam okazję iść do ubikacji, a rano nie męczy mnie pełny pęcherz ;)

      Nie jestem pewien z tymi psychiatrami. Znam, znałem sporo takich, co nie będąc psychiatrami też lubą pociągać za sznurki.
      Pięknie pozdrawiam ;)

      Usuń
    2. adaptacja kota niewychodzącego do nowych warunków "wychodzących" nie odbywa się z dnia na dzień, ale po pewnym czasie jest to wykonalne, kot poznaje nowy teren stopniowo i świetnie funkcjonuje... gorzej jest w odwrotnym przypadku, gdy kot żyje w domu z ogródkiem i po paru latach trafia np. do M3 na piątym piętrze bloku, wtedy proces adaptacji jest naprawdę trudny, czasem nawet trzeba się wesprzeć lekami bez gwarancji sukcesu...
      za to kotu niewychodzącemu można (przynajmniej częściowo) zmodyfikować rytmy dobowe, żeby nie broił w nocy, po prostu trzeba go regularnie wieczorem "zganiać" zabawą z tzw. "wędką"... im młodszy kot, im wcześniej się zacznie taki trening, tym większa szansa na wyniki...
      miłego :)

      Usuń
    3. Z pierwszą częścią komentarza się zgodzę, pod warunkiem, że jako właściciel kota tylko domowego nie wpadnę na idiotyczny pomysł wyprowadzania kota na spacer, by stwarzać sobie nowe problemy.

      Druga część już mnie nie przekonuje. Próbowałem tak robić ja zalecasz. Po tych wieczornych zabawach ja byłem wykończony, a Hava i tak mnie budziła za trzy godziny. To nie jest kwestia „tresury” kota, a jego temperamentu, który z wiekiem łagodnieje, choć do końca go nie eliminuje. Nawet starego kota dopada czasami głupawka i nie ma mocnych.

      Usuń
    4. oczywiście, nic na siłę i jak wspomniałem "stopniowo", czyli powoli, nie wyrzucamy kota na dwór, tylko dajemy mu możliwość wyjścia... z naszym obecnym nowym kotem /8-9 l./ to ja w ogóle poczekam do wiosny, bo kot mieszkający od małego w mieszkaniu ma raczej jednolitą sierść przez cały rok i jest mniej odporny na zmiany temperatur, więc na razie sobie pomieszka w domu...
      /poza tym są rasy, których w ogóle nie powinno się wypuszczać, ale to osobna sprawa/...
      okay, wędka nie gwarantuje sukcesu, ale i tak uważam to za wartościowe ćwiczenie dla kota...

      Usuń
    5. Tylko po co ja mam sobie robić kłopot z „wyrzucaniem kota na dwór”, skoro on w domu czuje się bezpiecznie i ma zapewnione wszystkie warunki potrzebne do egzystencji? Nawet zabawę i szaleństwo.
      Wiesz jaki mam jedyny problem z Havą? Nie toleruje żadnej osoby w mieszkaniu poza mną. Ktokolwiek się u mnie zjawi wpada w panikę, gotowa nawet wskoczyć do sedesu i zamknąć za sobą klapę. Musiałem jej zrobić odpowiedni schowek na takie okoliczności.
      Napisałem Ci, że bawię się z nią na różne sposoby, nie tylko wędką. Uwielbia gonić piłeczki, ale przede wszystkim wtedy, gdy ja tę piłeczkę puszczę w ruch. Czasami sama od siebie pchnie piłkę, ale wtedy mam jak w banku, że trzeba kupić nową, bo ona gdzieś je przede mną chowa.

      Usuń
    6. nie wiem, jak mieszkasz i w jakim otoczeniu, więc nie ma sensu dywagować, czy Hava może być wychodząca, czy nie... a poza tym nie gadaliśmy konkretnie o Havie, tylko o adaptacji kota /tak ogólnie, bez wskazywania którego/ do nowych warunków...
      ...
      ale skoro chcesz o Havie, to jej zachowanie jest zrozumiałe jeśli rzadko i nieregularnie Cię ktoś odwiedza... inna sprawa, że to też zależy od charakteru kota, bo bywa też tak, że ciekawość przeważa nad lękiem...
      ...
      no tak, piłeczki, kulki z folii, kapsle plastikowe, etc, to wszystko kot genialnie potrafi zdematerializować podczas zabawy, dopiero podczas jakiegoś gruntownego sprzątania wszystko się znajduje po zakamarach :)

      Usuń
    7. Mieszkam na blokowisku. Jeśli widzę koty na skwerach i placach, rzadziej na ulicy, to są to koty bezpańskie. Wystarczy jednak przejść się do weterynarza, kotów (dachowców jako rasa nie wyłączając) jest tyle samo, co psów. A ponieważ to nie jest jedyne blokowisko, które odwiedzam, śmiem twierdzić, że kociarze nie wypuszczają z mieszkań swoich pupilków samopas.
      Trochę inaczej było w miasteczku gminnym. Tam koty wypuszczano dość często. Efekt – niezliczona ilość ogłoszeń o zaginięciu.

      Usuń
  4. Tytuł artykułu pch24 jest kłamliwy, więc nawet go nie otwieram. Opętanie w psychiatrii (F44.3) natyka się na spore problemy w krajach o dużej religijności. Bo eki przeciwpsychotyczne działają tylko wtedy, gdy się je zaaplikuje. A psychiatrzy są tylko ludźmi, czasami wierzącymi. Niestety fakty są takie, że gdy do psychiatry przyjdzie człowiek twierdzący, że jest Napoleonem, dostaje leki, gdy natomiast człowiek twierdzi, że jest diabłem, w sprawę zbyt często zostaje wmieszany egzorcysta. Jak pokazuje praktyka psychiatrii niezindoktrynowanych leki działają tak samo na Napoleonów jak na diabły, niestety z powodu wypierdzenia przez KrK bezużytecznej funkcji egzorcysty temat jest nadal w Polsce tabu, także w instytucjach naukowych. Przez kilka lat studiów sprawę opętań omówiła nam tylko jedna wykładowczyni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę fakty są takie, że psychiatra wzywa egzorcystę, do pacjenta który uważa się za diabła?
      I jaki aspekt opętań poruszyła wykładowczyni, bo to też ciekawe.

      Usuń
    2. Do Moniki:

      Wydaje mi się, że jest odwrotnie. „Szanujący się” egzorcysta podobno wysyła swoich pacjentów psychiatrom (często zaprzyjaźnionemu) na konsultacje, mającą wykluczyć chorobę psychiczną. I tu dopiero zaczynają się schody, bo ja nie wyobrażam sobie specjalisty psychiatry, który odsyła pacjenta egzorcyście, bo podejrzewa, że ten jest faktycznie opętany przez demona (nie myl z F44.3). Takiemu powinno się natychmiast odebrać możliwość praktyki.

      W Polsce faktycznie to działa na wariackich papierach, bo tych egzorcystów jest podobno ponad dwustu i mają pełne ręce roboty. Nie wiem, nikogo wszak na oszustwie nie przyłapałem, poza kilkoma przypadkami opisanymi w prasie, ale wydaje mi się, że oni w ogóle psychiatrią się nie przejmują.

      Usuń
    3. "bo ja nie wyobrażam sobie specjalisty psychiatry, który odsyła pacjenta egzorcyście, "
      Ee, to masz DeLu małą wyobraźnię w tym zakresie. :))

      No sam pomyśl, ale tak racjonalnie, bez ateistycznych uprzedzeń - co ma zrobić taki "biedny" psychiatria, kiedy użył dostępnej wiedzy medycznej (i środków) do pomocy pacjentowi, a pozytywnego skutku nie osiągnął? A na dodatek jest człowiekiem wierzącym?
      Nic tylko egzorcysta pozostaje. :)
      Nie pamiętasz takiego powiedzenia na sytuacje trudne do naukowego wyjaśnienia? "Jak Pan Bóg dopuści to i z kija wypuści".
      I dopiero będzie zdziwienie jak to zadziała i choremu się polepszy... :))

      Usuń
    4. faktycznie zdarza się, że lekarz bezradny wobec jakiegoś przypadku rozkłada ręce ze słowami "pozostaje już tylko medycyna alternatywna", także dotyczy to psychiatrii i czasem wręcz wysyła go do konkretnego znachora /tak trochę "po cichu", bo może mieć aferę za szkodzenie pacjentowi/... niedawno słyszałem o lekarce na Syberii, która w takim przypadku kieruje pacjenta do swojego męża(!) - szamana, czyli odpowiednika księdza rodzimej religii i co więcej, to czasem działa... zaś egzorcysta to po prostu taki szczególny znachor specjalizujący się w chorobie F44.3...
      i tu wcale nie chodzi o to, że psychiatra może wierzyć w obecność demona w pacjencie, tylko o samą technikę dotarcia do chorego... technikę zresztą bardzo intuicyjną i trudną /być może niemożliwą/ do wyjaśnienia na poziomie racjonalnej nauki...

      Usuń
    5. Mario, ten „biedny” psychiatra może skierować chorego na dłuższą terapię w zakładzie zamkniętym, a ponieważ bywają przypadki nieuleczalne, ten pobyt może być bardzo długi. Sam mam pewną chorobę nieuleczalną (nie myl z psychiczną ;) ), ale przecież nie pójdę do egzorcysty, bo właśnie nie jestem stuknięty psychicznie. Jeszcze raz powtórzę, psychiatra oddający chorego w ręce egzorcysty sam nadaje się na intensywną terapię w psychiatryku.
      Jedyna skuteczna terapia egzorcysty jaką znam to przypadek Emily Rose, tak skuteczna, że zeszła z tego świata.

      Usuń
    6. Piotrze, medycynę alternatywną, jako dodatek do właściwej terapii, jestem jeszcze w stanie zrozumieć, choć z poważnymi zastrzeżeniami. Jeśli lekarz jest bezradny, ma tysiące kumpli po fachu a nawet kliniki.
      Wyjaśnimy raz na zawsze – egzorcysta opiera się na magii (religijnej) i nie ma najmniejszych szans na wyleczenie. Klepanie magicznych formułek, straszenie krucyfiksem i różańcem nie mają żadnych właściwości leczniczych, i nawet jako placebo się nie sprawdzają.

      Usuń
    7. DeLu się upiera jak zawsze przy swoich tezach, ale rację ma PKanalia. :)
      "Nic nie jest takie jakie się wydaje, że jest..." Może nie jest to Jego dosłowny cytat (ale sens chyba zachowany), który kiedyś urzekł mnie swoją trafnością.
      Placebo też nie ma właściwości leczniczych, a przecież w wielu przypadkach pomaga.

      Usuń
    8. ja wcale nie chcę polemizować o skuteczności tej konkretnej metody znachorskiej /ani żadnej innej/, bo to jest nie na temat... chodziło tylko o pokazanie, że istnieją lekarze, którzy bezradni wobec jakiegoś przypadku zdają się na pomoc medycyny alternatywnej... a dlaczego nie na innych kolegów po fachu?... to już jest wyższa psychologia... otóż niektórym łatwiej jest przyznać "medycyna jest bezradna", niż "ja jestem bezradny"... oczywiście można to negatywnie oceniać, ale może spotkać nawet najwyższej klasy specjalistów, bo to nie jest defekt ich fachowości, tylko wynik samozadufania...

      Usuń
    9. Mario, ów cytat: „Nic nie jest takie, jakie się wydaje, że jest...” spełnia wszystkie znamiona znanych cytatów sławnych ludzi, którymi z taką lubością się posługujemy ;) Je wszystkie cechuje jedno: są półprawdami. Chyba się kiedyś za ten temat wezmę, choć lektura tych cytatów bywa nudna jak flaki z olejem ;)

      Będę uparty. Placebo nie ma żadnych właściwości leczniczych, inaczej nie nazywalibyśmy tego placebo ;)))

      Usuń
    10. @Maria...
      z placebo sprawa jest o tyle ciekawa, że metoda wykorzystująca ten efekt jest na pozór znachorska, niemniej jednak medycyna (naukowa) ją stosuje, co oznacza, że nie ma ostrej, wyraźnej granicy między nią i medycyną alternatywną...
      z kolei wielu znachorów stosuje np. zioła, których skuteczność jest naukowo potwierdzona, więc mamy kolejny przykład rozmytej granicy, tylko tak "z drugiej strony"...

      Usuń
    11. Piotrze, naczelną zasadą sztuki lekarskiej jest „po pierwsze nie szkodzić”. To moje osobiste zdanie, ale ja bym tym wszystkim, którzy oddają chorych w ręce wszelkiej maści szarlatanów i znachorów natychmiast pozbawił uprawnień lekarskich. Bo ja tego nie rozumiem, a to jest dość poważne zagadnienie wśród Polaków, nie tylko lekarzy. Czegoś nie potrafię – odsyłam do jeszcze gorszego fachowca, tak jakby przyznać się do porażki było czymś nagannym. Ja się na takich lekarzach (kobietach) „przejechałem” i to trzykrotnie! Aby była jasność, są lekarze kobiety świetne specjalistki, które też są nad wyraz ambitne, ale ta ambicja każe im stale pogłębiać wiedzę i tylko na tym się skupia.

      Usuń
    12. no, i zgoda, dlatego wcześniej napisałem, że takie odesłanie do znachora odbywa się raczej "po cichu"...

      Usuń
    13. DeLu - do egzorcysty nie chodzi się z jakimikolwiek chorobami nieuleczalnymi, ale z jedną, jedyną, tj. opętaniem, i to nie czymkolwiek (np. operą), ale wyłącznie złym duchem. :)
      A ponieważ sprawa dotyczy ducha (zarówno jako bytu niematerialnego, jak i sfery psychicznej człowieka), to takie sprowadzenie przez Ciebie tego tematu do trywialnego wymachiwania i straszenia krucyfiksem jest nieporozumieniem. To musi się opierać o głęboką wiarę i wręcz mistycyzm, bowiem to nie człowiek ma taką moc, żeby dać radę i rozkazywać temu złemu duchowi, ale musi tu zadziałać sam Pan Bóg. :)

      No niestety, ale porażka (żadna) w dobrych sprawach nie jest powodem do chwały.
      I było tak tych pań lekarek nie uwodzić na wizytach, tylko uczciwie pokazywać co boli, to by może nie trzeba było "się przejechiwać". :)

      Usuń
    14. Mario, i tu będziemy się różnić do końca świata, a może jeszcze dzień dłużej ;)))
      Nikt jeszcze empirycznie nie dowiódł, że w ciele opętanego jest faktycznie demon (diabeł). To dziwaczny wymysł religii opierający się li tylko na wierze, mający w dodatku służyć zastraszaniu tych, którzy umyślili sobie nie być dość gorliwie wierzącymi.
      Jeśli znasz „przypadki” wyleczenie z opętań przez egzorcystów, poparte prawdziwą opinią lekarską, to ja poproszę o jakiś przykład. Dodam uczciwie, że przykłady z miesięcznika „Egzorcysta” mnie nie przekonają. ;)
      Piszesz: „To musi się opierać o głęboką wiarę i wręcz mistycyzm, bowiem to nie człowiek ma taką moc, żeby dać radę i rozkazywać temu złemu duchowi, ale musi tu zadziałać sam Pan Bóg. :)”. Wprawdzie wstawiłaś emotkę, rozumiem, że sama się śmiejesz z tej tezy, ale zapytam nieśmiało, czy Bóg jest aż tak beznadziejnie słaby, że do wypędzenia demona potrzebuje pomocy egzorcystę? ;)

      Uwodzić?! ;))) Ja te panie mógłbym uwodzić, ale tylko na prywatnej płaszczyźnie i wtedy bym się u nich na pewno nie leczył... Za żadne skarby nie chciałbym mieć lekarkę za żonę, ani tym bardziej za kochankę ;)

      Usuń
    15. Nie zawsze się śmieję ze stawianych przez siebie tez (choć rzeczywiście tak się zdarza), ale czasami też, tak zwyczajnie się uśmiecham do Ciebie po przyjacielsku. Ot jak na przykład tu i teraz. :))

      Nie mam poczucia, że Bóg jest " aż tak beznadziejnie słaby", żeby musiał się posiłkować egzorcystą. Zresztą, egzorcysta jest także tylko człowiekiem i jest "za mały", żeby sam z siebie mógł tego demona pogonić.
      Opętanie jest sprawą łączącą świat realny (opętany człowiek) ze światem duchowym (zarówno Bóg jak i szatan są bytami niematerialnymi). W związku z tym konieczne jest użycie materialnych środków (egzorcysta, przedmioty, głośnie modlitwy i stosowne zaklęcia) dla zobrazowania zachodzących działań niewidzialnych.
      Ja bowiem byśmy wiedzieli, że to było opętanie i kiedy oraz dlaczego się skończyło?

      Opętany sam z siebie jest za słaby (mając przy/w sobie demona), żeby bezpośrednio zwrócić się o pomoc do Pana Boga. Zwłaszcza, że często sam się do tego opętania przyczynił, czy to nieopatrznie (np. przez niebezpieczne zabawy - wróżby, czary itp.) czy celowo (np. praktyki satanistyczne). Dlatego musi to zrobić za niego egzorcysta.

      PS. W innym temacie, ale mnie to zaciekawiło. Proszę wyjaśnij mi DeLu czym dla Ciebie różni się przyjaciel od dobrego kumpla. Na dodatek mający atrakcyjną żonę/partnerkę. :)

      Usuń
    16. W kwestii egzorcyzmów i „słabości Boga” zupełnie mnie nie przekonałaś. Gdy tylko zauważyłem, że moja córka zachorowała nie odprawiałem modłów, tylko od razu szedłem do lekarza. Dziś ma ponad czterdzieści lat i cieszy się względnie dobrym zdrowiem. Od razu zaznaczam, nie mam się za boga, ale gdyby Bóg był dobrym ojcem, nie czekałby aż „opętany” zacznie wołać o pomoc.

      Dobry kumpel od przyjaciela? Z dobrym kumplem mogę iść na piwo, zabawić się, pójść do opery, pogadać o byle czym. Przyjaciel to ktoś, komu mogę się zwierzyć ze swoich tajemnic, i mogę być jego powiernikiem. Do tego dochodzi bezinteresowna pomoc. W tym konkretnym przypadku poznałem ją w czasie jej kryzysu małżeńskiego, sam też miałem kłopoty. Wzajemnie się wspieraliśmy i tak zrodziła się przyjaźń. Jej małżeńskie problemy przeminęły, ze swoimi kłopotami się uporałem i tak poznałem jej męża. Poznałem go i się skumplowaliśmy, ale na takie relację jak z jego żoną nie ma szans. W relacjach z kobietą dwadzieścia lat różnicy z okładem to nie problem, ale między facetami przeszkoda nie do pokonania.

      Usuń
    17. "Wydaje mi się, że jest odwrotnie. „Szanujący się” egzorcysta podobno wysyła swoich pacjentów psychiatrom (często zaprzyjaźnionemu) na konsultacje, mającą wykluczyć chorobę psychiczną.

      Zawsze w takim przypadku przypominam sobie, że uroiłam sobie, że jesteś niewierzący, ale to tylko moje przekonanie wgrane nie wiem z jakiego powodu :)

      O psychologu, który odesłał niedoszłego pacjenta bez pomocy (rodziców z dzieckiem) i wystraszył się objawów, bo był z naszej szerokości geograficznej, usłyszałam na wykładzie. Wykładowca mówił o samym sobie. Naprawdę uznał ten przypadek za tak wyjątkowy, że nie było mu głupio powiedzieć to publicznie dwustu osobom.

      Usuń
    18. Jeśli wziąć pod uwagę fakt, że nie ma w Polsce „szanujących się egzorcystów” moje twierdzenie jest czysto teoretyczne ;) Jak zwykle – teoria swoje, praktyka swoje...

      Jeśli zaś chodzi o psychologów i psychiatrów, mam mieszane uczucia. Większość jest uczciwa, ale tych nieuczciwych jest więcej niż egzorcystów.

      A ja jestem rzeczywiście niewierzący, czasami jednak wcielam się w wierzącego, co przychodzi mi dość łatwo ;)))

      Usuń
    19. Podobno wtedy, kiedy jeszcze miałeś na utrzymaniu córkę byłeś człowiekiem wierzącym i praktykującym. Taki człowiek modli się codziennie, a nie tylko w razie ew. ziemskiej potrzeby.
      I jeszcze jedno, wizyta u lekarza nie wyklucza "a priori" modlitwy o zdrowie.
      Co więcej, jest jasno powiedziane "Bogu co boskie, cezarowi co cesarskie", ja sparafrazuję - człowiekowi co ludzkie, w końcu lekarz i cezar, to też tylko ludzie.
      Zdawanie się w razie choroby tylko na łaskę Boga (kiedy może i powinien pomóc lekarz") jest wystawianiem Pana Boga na próbę, i chyba jest grzechem....

      Z tymi przyjaźniami, to różnie mówią jak jest i jak może być. I raczej nie o różnicę wieku tu chodzi. :)
      Swoją drogą ciekawe, czy gdyby ta kobieta miała nie dwadzieścia lat mniej niż Ty, ale przeciwnie, 20 lat więcej, też byłbyś taki "skory" do przyjaźni z nią? :))

      Usuń
    20. Nie wiem jak to jest z tym Panem Bogiem i tą modlitwą ;) Jasne, że kiedyś tam się modliłem, choć dziś mam wątpliwości, czy z pełnym przekonaniem. Po prostu nie pamiętam, co mi w takich razach towarzyszyło – paniczne usiłowane przypomnienia sobie tekstu modlitwy (nie miałem talentu do zapamiętywania wierszyków), czy wiara w to, że On mnie słucha? Jednego się nauczyłem dość szybko, choć wciąż jeszcze wierzyłem: jeśli umiesz liczyć, licz tylko na siebie ;)

      Na wsi miałem przyjaciółkę o piętnaście lat starszą od siebie. Niestety, biedaczce się zmarło. Był z nią jeden drobny problem – była niepoprawną plotkarką i trzeba było stale uważać, co się mówi. Ale poza tym była uroczą i życzliwą osobą. Jej syn nawet miał do mnie pretensje, że zbyt ostentacyjne się z tą przyjaźnią obnoszę ;)))

      Usuń
  5. Gallagher mówisz?... kojarzę, to jest taka postać literacka z opowiadań H.Kuttnera: genialny konstruktor, który swoje najciekawsze wynalazki tworzył na głębokim haju alkoholowym, zaś najciekawsze było w tym wszystkim to, że gdy wracał "z orbity", to nie za bardzo kojarzył do czego jest ten jego produkt, jedyne co było jasne, że nie do niczego i nie było to też do doopy, jak wynika z tekstów źródłowych...
    ale to zapewne tylko zbieżność nazwisk, czysty przypadek...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mowa jest o psychiatrze z tytułem doktorskim, więc trudno go pomylić z postacią fikcyjną.

      Usuń
    2. postacie fikcyjne też miewają tytuły doktorskie, konstruktorom - wynalazcom również może się to zdarzyć...
      a teraz przejdźmy do sprawy... można długo spekulować, na ile historia z Julią była prawdziwa, czy nie, oba Twoje wyjaśnienia brzmią sensownie... mnie za to zaintrygowały dwa ostatnie zdania linkowanego tekstu /cytuję/:
      "Podupadły wierzenia monoteistyczne, co z kolei skłoniło wielu ludzi do poszukiwania zastępczych systemów religijnych. Tym samym poprzez alternatywne duchowości ludzie otworzyli się na siły zła i złe duchy".
      rozumiem, że autor pisząc o religiach "monoteistycznych" miał na myśli abrahamiczne, ale to jest nieistotny detal... z pierwszym zdaniem można się od biedy (częściowo!) zgodzić, ale trzeba uwzględnić fakt, że wcześniej podupadły religie "niemonoteistyczne" stopniowo wypierane przez abrahamiczne, to tak gwoli ścisłości historycznej... natomiast drugie zdanie jest już bez sensu... bo choć zaburzenia F 44.3 zdarzają się wśród wyznawców religii innych niż abrahamiczne i treścią urojeń bywają demony tworzone (wymyślone) przez owe religie, to te zdarzające się wśród chrześcijan zwykle mają miejsce i ludzi, którzy nawet pojęcia nie mają o żadnych alternatywnych duchowościach, a treścią ich urojeń są demony stworzone (wymyślone) przez autorów Biblii /przez religie abrahamiczne/... więc jeśli autor chce zwalić winę za przypadki owej choroby na te religie "inne", to pieprznął taką głupotę, jak stąd do Radziejowa...

      Usuń
    3. To ostatnie zdanie dowodzi tylko jednego – zarozumiałej pyszałkowatości autora, ocierającej się o fanatyczny fundamentalizm. Problem w tym, że znaczna część katolików jest dogłębnie przekonana o wyższości religii katolickiej nad wszystkimi innymi, innych chrześcijańskich religii nie wyłączając.

      Usuń
    4. na tym to właśnie polega, że dla mnóstwa katolików inne religie /także inne odmiany chrześcijaństwa/ to nie są religie... podobnie jest zresztą w islamie, ale to inna sprawa... za to przy okazji istnieje jeszcze inny fenomen: niejeden bezwyznaniowiec słowo "religia" kojarzy jedynie z tym katolicyzmem (a przynajmniej z chrześcijaństwem), ale to już nie wynika z pyszałkowatości, tylko z niedouczenia i wszechobecnej indoktrynacji tej konkretnej religii w kulturze...

      Usuń
    5. Cóż, wszystkie religie opierają się na wierze, a wiara zawsze jest bardziej niepodważalna, niż prawda naukowa. I w tym jest jej feler. Wiary, nie nauki ;)

      Usuń
  6. A ja zaczelam wierzyc w demony, od kiedy poznalam takiego, ktory ma kota.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Są dwie możliwości:
      - właściciel prawdziwego kota, który ma kota na punkcie kota (coś z tego mam);
      - ktoś ma kota na jakimś innym punkcie (np. skuteczności egzorcyzmów).
      Tylko, że do tego nie potrzeba żadnego demona ;).

      Usuń
  7. Kotka mojej corki przesypia noce bez zadnych atakow (dnie tez), nigdy jej zaden demon nie dopadl. Dlaczego wiec niektore tak maja nie umiem powiedziec. Ona jest trzymana w domu, gdy zdarzy sie jej wystawic jedna lape przez prog to widac jakim jest dla niej odwaznym wyczynem.
    Wiesz co ? Gdy bylam mloda i przed menopauza to gdy zblizal sie moj comiesieczny okres bylam tak podrazniona i wybuchowa ze bez kija do mnie nie podchodzono. Dobrze ze nie stosowano ....kropidla.
    Moze i kotki tak maja?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To wynika z osobowego charakteru (temperamentu) kota. Na wsi miałem mnóstwo kotów, i coś na ten temat wiem. Wszystkie były kotami podwórkowymi, a jednak niektóre, szczególnie para wysterylizowanych przychodziła się wyspać w moim łóżku i nigdy mnie nie budziły, chyba że głośnym mruczeniem prosto do ucha, albo „deptaniem” pościeli, którą byłem przykryty.

      Z kobietami przed menopauzą tak jest, w czasie menopauzy jeszcze gorzej, ale koty dopada amok niezależnie od płci, czy cyklu miesiączkowego ;)

      Usuń