Jotka mnie sprowokowała, Radek przymusił, a Maria trzyma za słowo. Będzie autentycznie. Żadnego przepisywania medialnych artykułów, choć tylko tytułem próby...
Od przeszło roku jakaś firma od paneli słonecznych się na mnie uwzięła. Regularnie, co dwa tygodnie telefon z rewelacyjną ofertą. W czasach, gdy drożeje energia elektryczna i gazowa, oni po obniżonej cenie zainstalują mi – panele słoneczne. Chyba na parapetach, bo innego miejsca nie widzę, a okna mam na północ, czyli cały dzień w cieniu. Fakt mieszkałem na wsi, miałem własny dom, ale od ponad dwóch lat mieszkam w mieście i już o tej wsi chciałbym zapomnieć. Nie było mocnych. Tłumaczenia i prośby, aby wykasowali mnie ze swoje bazy danych na nic się zdały. Nawet raz ich zaprosiłem, byle szybko, zanim się rozmyślę. Po jakimś czasie zacząłem blokować te numery skąd dzwonili. Chyba już zablokowałem wszystkie jakimi dysponowali, bo od trzech tygodni mam spokój. Nie jestem przesądny, ale odpukać...
Swego czasu zachciało mi się skonsultować z hematologiem. Terminy odległe, ale pani w recepcji zaproponowała mi prywatną wizytę, podobno miało być szybciej. I było, bo zamiast pół roku czekałem tylko pięć miesięcy. Za jedyne sto pięćdziesiąt złotych dowiedziałem się, że on nie bardzo może mi pomóc i zalecił mi jeść w dużych ilościach... rutinoscorbin. Ok, spoko, jadłem, ale efektu nie było żadnego i w końcu zaprzestałem. Nawet o kolejnej wizycie, takiej kontrolnej pół roku później, zapomniałem. Dzwoni telefon. Nazwisko nic mi nie mówi i dopiero gdy facet powiedział, że jest hematologiem skojarzyłem. Miał pan się zgłosić na wizytę – wyczułem w jego głosie pretensje. Ale jest pandemia i nie będę łaził po przychodniach nadaremno, tym bardziej, że nie jest ani lepiej ani gorzej. A on do mnie już zadowolonym głosem: czyli skoro nie jest gorzej, to ten rutinoscorbin jest skuteczny. Proszę kontynuować. Lubię zadowolonych ludzi, więc nie prostowałem.
Jeszcze ciekawiej było z powodu dermatologa. Dzwoni pani recepcjonistka z pretensjami: dzwonię do pana, bo jest możliwość wcześniejszej wizyty, ale pan telefonów nie odbiera. A ja odbieram każdy, więc nie rozumiem jej zarzutów. Nawet nie mam jej dzwonienia zarejestrowanego w nieodbranych. A ona do mnie, że wcześniej dzwoniła na mój drugi telefon. Jaki drugi telefon? Mam tylko jeden. I słyszę: no, na ten zaczynający się 500 410 .... Coś mi ten ciąg liczb mówi, ale dopiero po dłuższej chwili zajarzyłem, że to mój osobisty pesel tak się zaczyna. Jest tak stary, że faktycznie na niego nie odbieram połączeń telefonicznych... W słuchawce tuż przed rozłączeniem usłyszałem jeszcze: O Jezu! O nowym terminie wizyty u dermatologa zapomniała mnie poinformować. Ale jakoś nie mam jej za złe. Byle tylko w ten sam sposób nie chciała mnie poinformować, że mam wcześniejszy termin na szczepienie, bo mi kolejka przepadnie.
Nie zawsze jestem taki wyrozumiały. Na dworze tak brzydko, że psa z kulawą nogą... A ja muszę do osiedlowego sklepiku po pieczywko. Na drzwiach karteczka: „W związku z pandemią w sklepie mogą przebywać dwie osoby jednocześnie”. Przez oszklone drzwi widzę dwie kobiety w charakterze klientek, więc mimo zimna i wilgoci stoję na zewnątrz i czekam. Po pięciu minutach ogarnia mnie lekki niepokój. A co jeśli już pieczywa nie ma i stoję nadaremnie? Po kolejnych kilku minutach uchylam drzwi, by zapytać o to pieczywo. I jakem niesłychanie spokojny człowiek, tak myślałem, że mnie krew zaleje. Obie panie nic nie kupują, obie stoją i gadają z kimś przez telefony. Bo w sklepiku niemal rodzinna atmosfera jest, miło, ciepło i za kołnierz nie kapie. Jak nie ma kolejki też lubię pogadać, choć tylko z ekspedientką (jest młoda i ładna) i już niekoniecznie telefonicznie.
Skoro jestem przy zakupach. Niedawno odwiedziłem Lidl. Nic szczególnego, kupuje tylko to, czego nie dostanę w osiedlowym sklepiku. Wychodząc przepuściłem w drzwiach panią z wózkiem naładowanym do pełna towarem i gadającą z kimś przez telefon. He, he, nawet nie podziękowała, jak to kobiety mają w zwyczaju. Nie wiem, co mnie tknęło, aby ją obserwować. Pewnie dlatego, że ładna i zgrabna była. Szpilki na stopach, a nogi do samego tyłeczka w obcisłych skórzanych leginsach, czy jak to się tam nazywa. Tymczasem ona minęła parking i z wielkim wysiłkiem pcha ten wózek pod górę chodnikiem, powiedzmy nie najlepszej jakości, delikatnie mówiąc – wertepy. Widać rozmowa przez telefon się skończyła, bo nagle stanęła jak wryta. Patrzy raz na wózek, raz na okolicę, to znów na wózek, aż wreszcie na parking przy Lidlu. Musiałem wejść do samochodu, bo mój śmiech, którego nie mogłem powstrzymać, mógłby sugerować, że to ja jestem nienormalny.
PS. Przyznam się bez bicia, że jedna z tych historyjek jest zasłyszana i ją przysposobiłem, reszta jest autentyczna i dotyczą mnie osobiście.
No! To teraz muszę pochwalić i błyskotliwość języka i formę. Brawo!
OdpowiedzUsuńJa Ci przypomnę znany slogan: „Nie chwali się dnia przed zachodem słońca, a DeLu przed śmiercią”.
UsuńAle spokojnie. Dziękuję za uznanie ;)
Jak ja Cię chwalę to możesz być przekonany, że nie ściemniam przed zachodem. :D
UsuńOj tam, każdemu się może zdarzyć. Już szłam raz z siatką ze śmieciami do tramwaju...
OdpowiedzUsuńPrzypomniało mi się, że mi dawno temu Psiapsióła z Daleka mówiła, że u nich nie wolno rozmawiać przez telefon w sklepie. Muszę dopytać, czy to dalej aktualne, czy też ulegli pod naporem... "cywilizacji".
UsuńJa podobnie, wzięłam cos do wyrzucenia i niosłam do pracy aż, a idę ok.40 minut ;-)
UsuńPewnie, że każdemu może się przydarzyć, co nie zmienia faktu, że taka sytuacja rozbawia. Rozbawia innych...
UsuńDo To Przeczytałam:
U nas chyba nigdy takiego zakazu nie było i nie będzie. Pamiętam, że gdy małżonka wysyłała mnie na zakupy do marketu, pytała trzy razy, czy pamiętam, co mam kupić. Gdyby nie komórka nic bym nie kupił, bo przy tej ilości i różnorodności towarów z miejsca traciłem pamięć. Dziś widzę, że tak ma większość facetów łażących między stoiskami i słyszę stale ten sam tekst: kochanie, a mleko (cukier, mąka, jajka, itp.) miałem kupić?
Psiapsióła mówi, że nie pamięta takiego zakazu - a sobie nie wymyśliłam. Ma dopytać koleżanek, czy faktycznie coś takiego było ;)
UsuńJa tam chodzę ZAWSZE z listą i problem z głowy. Dodatkowo nie włóczę się jak oczadziała po alejkach. Lista jest sporządzona w kolejności właśnie alejek, więc w te, gdzie nic nie potrzebuję, w ogóle nie wchodzę.
Był czas, że też robiłem karteczki, ale tu był szkopuł. Nie wiem jak to się działo, w czerech na pięć przypadków, te karteczki zapominałem zabrać, albo mi się gdzieś po kieszeniach zawieruszały. Do marketu z reguły chodzę po te same towary, więc mam trasę obcykaną na pamięć. Ani metra zbytecznej drogi. Tylko Lidl raz na pół roku testuje moje nerwy, gdy zmienia położenie towarów. Widocznie nie lubią takich klientów jak ja.
UsuńTakich kwiatków niestety sporo. Dostałam skierowanie do neurologa, dzwoniłam do przychodni przy szpitalu, bo tam specjaliści. Gdy już się połączyłam, pani z rejestracji powiedziała, że neurologia nie odbiera i podała numer bezpośredni, zadzwoniłam na tenże, inna pani podniosła słuchawkę , ale od razu odłożyła, zdążyłam jedynie podsłuchać część rozmowy między paniami.
OdpowiedzUsuńOsatnio w przychodni wprowadzono nowość. Miałem wizytę u tego dermatologa, a przy rejestracji spora kolejka. Bylem zdumiony, bo wcześniej nawet drzwi do przychodni były zamykane, że by nikt nie wszedł bez skierowania. Pytam, czy teraz można przychodzić do rejestracji kiedy się chce? I teraz posłuchaj odpowiedzi:
Usuń- Oczywiście, że można, ale wcześniej trzeba się zgłosić telefonicznie...
Nogi się pode mną ugięły.
U mnie w pracy na odwrót. Nie było kolegi, który się zajmuje wysyłką poczty, więc usiłowaliśmy go zastąpić w nagłej sytuacji. Przygotowuje się wszystko w komputerze. Dzwonię do pani z obsługi klienta, żeby powiedzieć, że nie widzę w systemie możliwości wydrukowania spisu tego, co przygotowaliśmy.
UsuńPani mówi, że właśnie dlatego system jest elektroniczny, żeby nie drukować papierków.
Powiedz to naszemu księgowemu, który musi dostać pieczątkę z okienka na kwicie!
Mój szef zlecał mi przepisywanie swoich rękopisów pracy doktorskiej w Wordzie. Tylko on miał problem z przeglądanie takich tekstów na komputerze, więc musiałem je drukować. Te teksty oczywiście poprawiał, poprawki musiałem nanosić do komputera i drukować na nowo. I tak nie raz trzy razy. W efekcie blisko tysiąc stron pracy, każda na osobnej kartce, było przeciętnie drukowane trzy razy. Tonąłem w stercie makulatury. Ale to nie koniec. Promotor kazał mu tę pracę skrócić do trzystu stron. Tego się już nie da opisać...
UsuńHa ha, pięknie. Myśmy też tak raz mieli z jedną szefową. Akuratnie przygotowywaliśmy katalog. Przy najmniejszej poprawce, nawet literówce, kazała sobie drukować na nowo. Jeśli powiem, że w sumie co najmniej trzydzieści razy, to myślę, że zaniżę. Prace trwały długo...
UsuńTo nie ja, za nic DeLu Cię nie trzymam! Naprawdę! :))
OdpowiedzUsuńJak dla mnie możesz przepisywać co chcesz, byle się dobrze czytało...
Ale żeś sobie wymyślił dzień urodzin. :)) Zmień jak najszybciej, żeby jakiego konfliktu nie było...
Szkoda, bo choć za rączkę mogłabyś mnie trzymać (wirtualnie) ;)) Powiedziałaś, że nie wierzysz, że to niemożliwe, że mogę coś napisać bez odniesienia do mediów. ;)
UsuńRaczej niemożliwe. Peselu mi nie zmienią. To ja mam pretensje do śp. Lecha Kaczyńskiego, że taki piękny dzień wybrał sobie na katastrofę...
To przecież nie o moją wiarę chodziło ale zacytowaną Twoją uniwersalną obietnicę, że w następnej notce będzie zero przepisywania, no może jeden raz (a więc już nie zero), albo jeden raz na jakiś czas (a więc więcej razy, bo nie doprecyzowano o jakie "czasy" i ile razy się powtarzające chodzi).
UsuńCzyli będzie to notka, w której znajdzie się od zera do n przepisanych tekstów.
Nie można napisać takiej notki, która by nie spełniała tego warunku. Tak więc Twoja obietnica jest uniwersalna, bo zawsze będzie dotrzymana. :)
To mnie zauroczyło i za to dostałeś lajka.
I ani jednym słowem nie odnosiłam się do tego przepisywania, czy w ogóle do tego jak i o czym piszesz swoje notki - to wyłącznie "sprawka" Rademenesa (i czasami Ani). :))
Dopiero teraz mnie olśniłaś? ;)) To faktycznie jest obietnica, która będzie spełniona w każdej okoliczności ;)) Nie sądziłem, że jestem takim geniuszem!!! A już się bałem, że w przyszłości będę miał wyrzuty sumienie...
UsuńAle Ty tego wstępu z trzymaniem za słowo, nie traktuj zbyt poważnie. Wiesz jak to fajnie, gdy swoje działanie można usprawiedliwić wymaganiami innych? ;)))
Nie traktuję zbyt poważnie, ale też nie chciałabym Cię w Twojej inwencji twórczej w czymkolwiek ograniczać. :)
UsuńJuż Ci kiedyś pisałam, że lubię Twojego bloga za różne rzeczy, w tym za ten szczególny rodzaj satyry (humoru? w tym lubianego przeze mnie ad absurdum), który mi się dość łatwo udziela i zaczynam się czuć jak nie przymierzając w takim Szkle kontaktowym on-line (bez kontaktu telefonicznego). :))
Gdzie jest pomieszanie wszystkiego po trochu - i prawda, i plotka, i radość, i smutek, coś co gorszy i coś co daje nadzieję, ciekawi ludzie, którzy mają coś do powiedzenia i tacy, którzy nudzą, co nie wyklucza przecież opcji, że i ciekawym udaje się czasami przynudzać....
Ale Ci przykadziłam co??? Aż się sama zastanawiam skąd u mnie nagle takie "pokłady dobroci" się wyzwoliły... :))
Nie ulega najmniejszej wątpliwości – przykadziłaś ;)) Jak to porównać z ogólnymi opiniami moich niektórych oponentów, mam wrażenie, że jestem w olbrzymim rozkroku.
UsuńKika razy się nad sobą zastanawiałem, choć to brzmi niewiarygodnie, właśnie w kontekście humoru. Wychowałem się na felietonach Wiecha, podobał mi się Ofierski. Niedościgłymi wzorami są dla mnie Dziewoński, Michnikowski, Poniedzielski, Daukszewicz, a ze współczesnych Krzysztof Varga – mistrz ciętych felietonów. Nie mam złudzeń, nigdy im nie dorównam, ale uwielbiam ich podejście do otaczającej nas rzeczywistości i próbuję ich naśladować. Niestety, nie wszystkim się to podoba, choć nie rozumiem dlaczego ;)) Też Ci przykadzę – całe szczęście jest gdzieś taka Maria, i nawet gdybyś była tylko jedna i tak bym pisał. A może właśnie dlatego ;)
- Halo, dzień dobry, czy to numer 111 111?
OdpowiedzUsuń- Niestety pomyłka, to numer 11 11 11.
- Aha. No cóż, bardzo przepraszam, że pana fatygowałam.
- Luz, nic się nie stało i tak musiałem podejść do telefonu, bo akurat zadzwonił.
p.jzns :)
Ja też uwielbiam gdy słyszę "Przepraszam, pomyłka".
UsuńByłoby fajnie gdybyś częściej odpuszczał swe ulubione ujeżdżanie tematów wiary i głupoty z tym związanej a częściej serwował coś z życia. Zajrzyj do swego maila, tam Ci wpisałam typ głośników.
OdpowiedzUsuńSerdeczności;)
Ale co to za życie, skoro w reżimie pandemii jestem i nie mogą życia obserwować w naturze? ;) Gdybym mieszkał na wsi, pewnie byłoby więcej okazji.
UsuńDziękuję za informacje.
Pięknie pozdrawiam.
Powiew świeżości :) Podoba mi się. Miło wiedzieć, że stąpasz po tak samo twardej ziemi, jak inni ;)
OdpowiedzUsuńPowiedzmy, ze ledwie człapię ;)
UsuńAuto masz, to nawet człapać nie musisz. I bystre oczka, przynajmniej w jednym temacie ;) Słuch nie najgorszy. Nie ma na co narzekać. Jeszcze tylko rok, dwa i znowu pobiegniemy przez zielone łąki, jak nam pozwolą maseczki zdjąć :)
UsuńWracaj do "swoich" tematów, bo ich łaknę. Przynajmniej wymuszasz sprawdzenie osobiste pewnych swoich stwierdzeń i informacji mimo żem z kościołem i religią dawno romanse zakończył.
OdpowiedzUsuńWrócę, wrócę, bez "moich" tematów, szybko by mi się blogowanie znudziło.
Usuń