wtorek, 25 maja 2021

Historia jednej przesyłki

 

  Już ktoś z blogowiczów pisał o porządkowaniu domowej biblioteczki, wiec pozwólcie, że zacznę właśnie od tego. A zacząłem tak od momentu przeprowadzki, może i wcześniej. Bez wątpienia jest to czynność wymagająca skupienia, determinacji, olbrzymiego wysiłku fizycznego i jakiegoś planu, który niestety zmienia się niemal raz na dobę. I z tego to powodu, jest to nigdy niekończąca się gehenna. Syzyf przy tym wysiada, bo też mogłaby trwać wieczne. Na szczęści porządkowanie książek tym się różni do życia wiecznego (w niebie lub piekle), że jednak to porządkowanie kiedyś się skończy. Zazwyczaj wraz ze śmiercią właściciela zbioru książek (to z K. Vargi).

  Nieoczekiwanie dla mnie samego znalazłem wśród moich książek karteczkę, na której miałem zapisane tytuły, które właśnie chciałbym przeczytać jeszcze przed zakończeniem porządkowania księgozbioru, czyli przed śmiercią. W moim wieku ten moment wydaje się już bliski, choć dla mnie niestraszny. Mam córkę, która prawdopodobnie i tak księgozbiór zacznie uporządkowywać na nowo. Ja układam tematycznie albo wartościowo, co się i tak za jakiś czas zmienia, zależnie od natchnienia w danym dniu. Córka może zechcieć, alfabetycznie, autorami, wielkością wolumenu, wrażliwością estetyczną (ogólny widok biblioteczki), wydawnictwem albo datą wydania. Już jej autentycznie współczuję. Wróćmy jednak do sedna. Na tej karteczce było kilkanaście tytułów, a wiecie już, że nie czytam więcej niż sześć książek na rok. Kupowanie książek na zapas mija się z celem. Skończą jak książki Skarżyńskiego, nieprzeczytane na półkach, a ja później nie będę widział, jak je uporządkować nie znając ich treści. Po prostu tyle się teraz książek wydaje, że o zawrót głowy przyprawia. Nic to, że w dziewięćdziesięciu procentach to badziewie nie warte mojej najmniejszej uwagi, ale jak się w tym rozeznać? Samo czytanie recenzji i opisów jest już mozolną katorgą. Po kilku godzinach namysłu i wahań wybór padł na dwie: „Dziennik hipopotama” Krzysztofa Vargi oraz „Kto fałszuje Jezusa” Pawła Lisickiego. Ktoś może powiedzieć, że DeLu oszalał – dwóch skrajnie różnych ideologicznie, stylistycznie i tematycznie autorów. Ale w tym jest metoda. Uwielbiam felietony Vargi, wręcz drażnią mnie artykuły Lisickiego. Czytając niemal obu naraz wszystko mi rośnie a właściwie jeszcze bardziej mnie utwierdza. W uwielbieniu dla pierwszego i w pogardzie do drugiego. Choć tu się przyznam bez bicia. Na kupno Lisickiego skusił mnie Varga swoją prześmiewczą recenzją jeszcze na łamach „Wyborczej”, choć była to recenzja książki „Epoka antychrysta” z 2018 roku. To powieść, a tych od lat nie czytam, więc gdy znalazłem zapowiedź eseju o potępionym współcześnie Jezusie, już byłem przekonany, że ją kupię, i co najważniejsze – przeczytam. A co, tylko Varga będzie miał okazję się naśmiewać z Lisickiego?

  Miałem zrobić rekonesans po księgarniach, ale niezaszczepiony byłem nawet pierwszą dawką, więc postanowiłem skorzystać z księgarni wysyłkowej. Nie zdradzę której, bo mnie jeszcze oskarżą o oszczerstwa jak ów dominikanin Godawa „Wyborczą”. Bo do tej pory nie mogłem na nią nic złego powiedzieć. Do ostatniego razu. Zamówiłem, zapłaciłem przelewem i czekam. Już nazajutrz mail, że zamówienie przyjęte, że się cieszą, że mogą spełnić moje marzenia i zapewniają, że do tygodnia kurier mi osobiście dostarczy. Po dwóch tygodniach ogarnęło mnie lekkie zaniepokojenie – ani książek, ani żadnych wyjaśnień. Ale ja jestem niesłychanie spokojny człowiek, więc tylko mailem grzecznie zapytałem, co z moim zamówieniem. Odpisali już na drugi dzień, że z powodu chwilowych trudności z dystrybucją dostawa się przewlekła, ale już mają książki dostać z hurtowni, i do tygodnia, a na pewno nie dłużej je otrzymam. Ważne były też przeprosiny, więc się uspokoiłem. Po kolejnych dwóch tygodniach wysłałem już lekko ironiczny mail z pytaniem, czy przypadkiem książki nie znajdują się w kwarantannie, a jeśli tak, to jak długo to jeszcze potrwa, dodając, że ja przelewu dokonałem natychmiast i od razu (powtórzenie zamierzone). W odpowiedzi, tym razem po trzech dniach (był weekend) kolejne zapewnienie, że za tydzień a w ramach przeprosin dostanę gratisa. Dotrzymali terminu, dokładnie w tydzień po mailu. W sumie, uwzględniają soboty, niedziele i święta czekałem blisko sześć tygodni. Najgorsze było po otwarciu paczki. Owszem zamówione tytuły są, ale gdy zobaczyłem ten gratis, ręce mi opadły.

  Mnie, pacyfiście z krwi i kości, który już od dawien dawna, bo od czasów pełnoletności nie cierpi książek batalistycznych (jedyny wyjątek to „Monte Casino” Wańkowicza, którą pożyczyłem znajomemu miłośnikowi książek ponad rok temu, a który nie kwapi się mi jej zwrócić) polecają lekturę „Oblężenie Jadotville”. Co mnie może obchodzić prawdziwa historia jakiś zapomnianej bitwy Irlandczyków w Kongu? Nawet nie mam komu jej sprezentować, bo kumpel od Wańkowicza się na mnie śmiertelnie obraził po tym, gdy stanowczo zażądałem zwrotu mojej książki. Może mu ją poślę, tak lekko złośliwie, bo przecież nie będę trzymał na półce egzemplarza a’la Skarżyński. Niech wie były już kumpel, że wciąż pamiętam. Nie, nie o nim – aż tak sentymentalny nie jestem - o nieoddanej książce.

 

 

24 komentarze:

  1. Ostatnio jak przepatruję recenzje książek w prasie, to mam wrażenie, że są swoi pisarze i "ich" pisarze. Czyli nie wiem, pewnie prawicowi i lewicowi, czy też liberalni. Nie żebym tu odnosił się do wymienianych w tekście, bo ani jednego, ani drugiego pewnie nie będę miał okazji czytać, ale najchętniej książki wybieram intuicyjnie bez wiedzy przez jakie środowisko jest lansowany, choć zważywszy na to, że wydawnictwo to na ogół zdradza - jest to niezwykle trudne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie tu mam problem nie do przeskoczenia, nie wierzę własnej intuicji ;) Nie wierze też opiniom na okładkach. W normalnej księgarni jest gorzej, trzeba mi dużo czasu nim na jakąś książkę się zdecyduję, czyli oprócz wstępu, spisu treści, również lektura kilku fragmentów. W księgarni mojej znajomej nic mnie nie krępowało, mogłem kilka godzin przeglądać książki i..., i nie kupić żadnej. Tam nigdy nie było chybionego wyboru.

      Trudno Vardze przypiąć latkę reprezentanta jakieś ideologii. Wyśmieje prawicowość i lewicowość, „środkowi” też nie daruje. To klasyczny przykład krytyka kulturalnego z dość oryginalnym piórem. Jego felietony dla mnie to maestria, bo ja przepadam za taką formą pisarstwa. Taki współczesny Wańkowicz z „Karafki la Fonteine’a”. A Lisicki? Lisicki to przykład sfanatyzowanego pisarstwa, przeżartego do szpiku kości jedynie słuszną ideologią. „Kto fałszuje Jezusa” ma być ostrą retoryką na taką postawę jak moja ;)

      Usuń
  2. Niezłe połączenie czytelnicze Ci wyszło.
    Lisickiego to na na YouTubie nieraz słucham i to mi wystarczy.
    Książki Vargi jakoś na mnie nie działają.

    Ja do Arosa nie mam żadnych zastrzeżeń. Jak im się zdarzyło chyba dwa razy mieć dzień opóźnienia, to zaraz e-mail z przeprosinami przesyłają.

    A ten gratis to pan z karabinem na okładce?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem, że Ares to księgarnia wysyłkowa? Muszę poszukać jakieś nowej, godnej zaufania, więc ją sprawdzę ;) Tak, ten pan na okładce jest z karabinem ;)

      Lisickiego nie oglądam, raczej czytam, jeśli przedrukują coś z „Sieci” albo „DoRzczy”. Nawet próbowałem kiedyś oglądać, nie tylko Lisickiego, ale to przekracza możliwości mojej koncentracji ;) Zaś pisarstwo Vargi? Nie znam jego twórczości beletrystycznej i pewnie nie poznam. Mogę się wypowiadać tylko na temat jego felietonów.

      Usuń
    2. Tak, Aros to dyskont książkowy.

      Nieraz trzeba się skoncentrować pomimo treści 😉

      Usuń
    3. W przekazie mówionym można przekazać jakieś niedorzeczności. W potoku słów nie raz nie sposób to wyłapać. A przekazie pisanym, przy odrobinie koncentracji wyłapuję każdą. No, prawie każdą. Nie obawiam się, że coś mi z reszty umknie. ;)

      Usuń
  3. Pocieszyłeś mnie- wchodząc do księgarni zawsze mam nadzieję, że coś fajnego zakupię, a wychodząc co najwyżej z jedną książką żegnam owo miejsce myślą dziękczynną, że zaoszczędziłam, bo nie było o kupić, a do tego wpada mi na myśl fragmencik Trenu Kochanowskiego- "pełno nas a jakby nikogo nie było". To nie oddawanie książek wpienia mnie równo.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tyle, że w księgarni jest jakaś cudowna atmosfera, taki oryginalnie pachnący przedsionek Raju. Mnie czasami udało się kupić nawet dwie książki na raz, ale to bardzo wyjątkowe przypadki ;))

      Zbiór moich książek jest dość specyficzny, mało kto zachciałby coś z niej pożyczyć, więc właściwie nie ma problemu, poza tym jednym przypadkiem ;)

      Pozdrawiam;)

      Usuń
  4. z księgarnią wysyłkową miałem tylko kiedyś zabawną przygodę, gdy zamówiłem pewną pozycję w dwóch egzemplarzach, dla siebie i dla kogoś... paczka przyszła dość szybko, a następnego dnia druga identyczna, się zdublowało jakoś omyłkowo... uznałem, że uczciwie zwrócę tą drugą paczkę, byłem gotów nawet podjechać na rowerze na drugi koniec Warszawy, gdzie była jedna z siedzib firmy... ale nie chcieli, uznali że ich wina - ich strata... tedy miałem już cztery książki, było na prezenty gwiazdkowe...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja bym też wolał podwójną ilość zamówionych książek, niż taki gratis. ;)
      Wydaje mi się, że nas klientów też powinna obowiązywać zasada: za treści nie zamówione czytelnik nie płaci. ;))

      Usuń
    2. to prawda, gratis był wyjątkowo niecelny... to trochę tak, jak z moim ostatnim zamówieniem kocich chrupek... dotarły one do nas dość późno, ale jeszcze w terminie wg. reguł gry... przypuśćmy, że przesyłka się opóźnia, wreszcie jednak dociera, zaś w ramach gratisu rekompensującego do paczki dołączona jest karma dla żółwia albo dla chomika /których zresztą nie mamy w domu/... tak więc doskonale czuję, co Ty czułeś, gdy odpakowałeś tą gratisową książkę :D

      Usuń
    3. Tylko trochę wezmę w obronę księgarnię. Skąd niby mieli wiedzieć, że takich książek nie lubię? Gorzej z tymi od karmy dla kotów. Zakładać a priori, że właściciel kota ma jeszcze hodowlę chomików... to już graniczy z sarkazmem.

      Usuń
    4. kiedyś pracowałem w hurtowni elektronicznej i często do przesyłek pakowało się różne gadżety promocyjne: breloczki, długopisy, kubki, latarki, popielniczki, kalendarze /z gołymi laskami/, czy inne takie reklamowe śmieci... czasem to było piwo, a czasem babskie stringi, wszystko z logo firmy... raz nawet były to wibratory, jakiś tani, prosty model... pamiętam, że wtedy akurat zmienił się szef działu marketingu, został nim dupek bez poczucia humoru i przyblokował wysyłanie tych wibratorów... ale że był dupkiem, to długo miejsca w firmie nie zagrzał, a reszta wibratorów leżała zapomniana w magazynie, znalazły się dopiero przy jakiejś inwentaryzacji...
      no tak, ale to nie były bonusy "przeprosinowe", bo w tej firmie opóźnień dostawy do klienta nigdy się nie zdarzały, nie było też pomyłek przy pakowaniu, to była sprawa honorowa wręcz, aby firma była niezawodna w tym temacie... ale tak mi się to przypomniało, jak ciekawe rzeczy mogą się znaleźć w paczkach od firm wysyłkowych...

      Usuń
    5. Powiem Ci szczerze, dla mnie udanym gratisem byłaby ciekawa zakładka do książki. W księgarni taką trzeba kupić.

      Usuń
    6. jak wiem z moich doświadczeń z księgarniami wysyłkowymi, to zawsze gratisowo dołączają jakieś zakładki, nawet po kilka sztuk... szkopuł może tkwić jedynie w owym "ciekawa", bo tu już w gust klienta raczej trudno trafić...

      Usuń
  5. Taka uroda gratisów, co się kiepsko sprzedaje, dadzą za friko, magazyn drożej kosztuje.
    Selekcja książek z braku miejsca boli serce, ale gdy przekonasz rozum, jest łatwiej.
    Ja pozbyłam się książek, których nawet w okularach nie dawałam rady czytać, szkoda oczu, może wydawca oszczędza papier, ale ja oczy mam tylko jedne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem Ci, że wolałbym ostatnią encyklikę JP II, też podobno jest niechodliwa ;))

      U mnie dylemat jest inny. Nie lubię pozbywać książek, nawet jeśli do ich lektury już na pewno nie wrócą. I nie chodzi o koszty zakupu, ile sentyment do treści, które przeczytałem. Ale coś dodam. Obie zamówione książki mają czcionkę akurat. Gdy jestem wypoczęty i przy dobrym świetle nawet okularów nie potrzebuję. Natomiast książka Vargi ma jeszcze dodatkowo miły w dotyku papier. Aż chce się te strony pieścić. ;)

      Usuń
    2. A ja lubię projektowane teraz okładki, czasami zachwycam się fakturami, złoceniami, a obwoluty i tasiemki do znaczenia stron to wisienka na torcie.

      Usuń
    3. Pewnie coś w tym jest, ale ja już dawno przestałem kupować książki ze względu na okładki ;)) To może niezbyt wyszukany żart, ale tylko żart. Każde z nas ma jakiegoś hyzia ;)

      Usuń
  6. Ja czytam cały czas. Piszę rzadko ;) Kiedy były czynne biblioteki, nie było problemu. Potem, w czasie lockdownu, zaczęłam książki kupować i się rozpaskudziłam, bo mnie już teraz tylko to co chcę czytać, a nie mogę, interesuje. Robi mi się dziura budżetowa :) Ale koleżanka wymyśliła sposób: przesyłamy sobie przeczytane książki. Ja dostaję nowe, które ona chce przeczytać, ale mauż jest skąpy. Jak przychodzą ode mnie - ma spokój :) Szczęściem mamy podobne gusta.

    Zostawiam Młodemu niewiele książek. Po kija mu ten cały bagaż?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam na odwrót, to znaczy często piszę, ale aby pisać o czymś, trzeba czytać, choć nie zawsze są to książki ;) Niestety, ja mam spaczony gust jeśli o książki chodzi, choć jest w tym odrobina pozytywu, raczej brak chętnych, aby coś ode mnie pożyczyć.

      Jaki to będzie „bagaż” zadecyduje córka, mnie żal nie będzie, wszak mnie już samego nie będzie ;)

      Usuń
  7. DeLuniu kochany - co czytasz to Twoja sprawa wiec nie przejmuj sie opinia innych czy moda - bo istnieje takowa.
    Dawno temu opracowalam wlasny system ukladania ksiazek - wlasnie tematycznie. Wedlug mnie, i wyszlo ze Ciebie tez, najwygodniejszy i pozwalajacy natychmiast znalesc to czego sie potrzebuje. Dopiero w tym ukladzie moge stosowac kolejny krok systematyki jak alfabetyczny lub okresowy.
    Moj ksiazkowy hyz, oprocz tematu (historia), jest ten ze musi byc co najmniej 400 kartkowa i pisana maczkiem. Wiem ze rozmiar nie znaczy iz ksiazka dobra ale tak mam i chyba juz z tym umre.
    Mocno pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym przypadku niczym i nikim się nie przejmuję :)

      System układania jest w zasadzie luźny, ale nie mieszam książek o ateizmie, z tymi o religii. Zaś co do wielkości wolumenu nie stawiam żadnych ograniczeń. Najcieńszą książkę jaką mam to prawie broszura (60 stron) i nie jest to książka z gatunku „Dowcipy o...” ;) Są też tomiska, których nie da się czytać trzymając tylko w rękach.

      Usuń
  8. Pytasz, co masz zrobić z tym gratisem, a nie pomyślisz o nich, biedakach: co oni mieli zrobić? No tylko wysłać w gratisie DeLu 😂

    Natomiast w kwestii odziedziczenia księgozbioru przez córkę, chciałam tylko lekko napomnieć, że mój Ojczasty wedle wszelkich znaków na niebie i ziemi TEŻ myśli, iż ja jego zbiory przejmę... Tymczasem, co mogłam, już przejęłam, a dalej nie mogę ze względów lokalowych, kiepsko stoję z nieruchomościami (choć nie mówię, że bym przejąć nie chciała).

    OdpowiedzUsuń