Dziś tak poza oficjalnym trybem. Muszę choć na krótko odpocząć od polityki. Sprawa jest błaha, ale głośna. Czytam alarmujący tekst z krytykipolitycznej.pl (z ubiegłego roku): „Czujecie ten smród? To lobby mięsne sra w gacie ze strachu, że przestanie im się opłacać zabijanie zwierząt. Nie czujecie? To poczujcie. 1 kwietnia Komisja Rolnictwa i Rozwoju Wsi Parlamentu Europejskiego zagłosowała za przyjęciem poprawki, która zakazywałaby używania nazw historycznie odnoszących się do mięsa i produktów odzwierzęcych w odniesieniu do wyrobów pochodzenia roślinnego. Według członków komisji, którzy złożyli wniosek, nazwy te mogą być mylące dla konsumentów. Pomyślcie, że to żart, ale to się dzieje naprawdę. Unia Europejska chce nam zabrać kiełbaski, burgery, parówki i wegańskie schabowe”1. Sprawa wróciła na wokandę Unii i nie brak dziś podobnych głosów. Zamach na wegetarianizm i weganizm!
Niejaka pani Marta Dymek, podobna do Doroty Sumińskiej, z powodu której musiałem zamknąć dwa poczytne blogi, alarmuje: „Cofa nas to do zamierzchłych czasów i do przestarzałego, fałszywego i sztucznego podziału świata na wegetarian i mięsożerców. Teraz ważą się losy wegeburgerów, roślinnych kiełbasek czy wegańskiego smalcu. Producenci odzwierzęcych produktów lobbują, by zakazać używania tradycyjnych nazw dla ich wegańskich alternatyw. Niedozwolone miałyby być nawet nazwy sugerujące oryginał, jak o smaku masła czy w typie jogurtu”2. Jest jeszcze ciekawiej. Pani Iga Czubak nazwała swoją wegetariańską firmę „Roślinny Qurczak”, aby uniknąć plagiatu i nieporozumień. Dodam, że wszystkie kurczaki są właściwie roślinno-żerne i de facto nie ma tu żadnej sprzeczności. Ale, co ja mam o tym myśleć, tradycyjny mięsożerca, skoro kurczak to kurczak, a nie qurczak? Gdybym zamawiał qurczaka, czyniłbym to ustnie, a nie piśmiennie.
Cała ta nagonka na Unię Europejską z powodu tych wegetariańsko-wegańskich nazw jest właściwie strzałem w stopę wrogów mięsa. Dowodzi jednego – oszukują nie tylko siebie. Była już kiedyś akcja z masłem roślinnym, bo określenie margaryna źle się kojarzyło, a tak powinna się owo rzekome masło nazywać, gdyż ten chemicznie przetworzony produkt nie ma nic wspólnego z prawdziwym masłem. Weźmy taki produkt jak kiełbasa. Według słownika JP: „wędlina z rozdrobnionego mięsa, w osłonce z jelita zwierzęcego lub sztucznej”. Gdzie tu miejsce na kiełbaski wegetariańskie, skoro te, to produkt z białej fasoli w sztucznym szczewie? Proponuję nazwę pokiełbasina fasola, lub dla parówek wegańskich papka z soczewicy, i od razu wiemy, z czym mamy do czynienia. Albo taki kotlet sojowy. Kotlet to: „potrawa mięsna, smażona zazwyczaj na patelni przy użyciu niewielkiej ilości tłuszczu, na bazie mięsa wieprzowego, wołowego, cielęcego i drobiowego, rzadziej z innych rodzajów mięsa”. Gdzie tu mowa o soi? Tak przy okazji, gdzieś, kiedyś przeczytałem, że soja szkodzi: „Może wpływać na bezpłodność i zaburzać gospodarkę hormonów płciowych. Soja zawiera bardzo dużo izoflawonów, związków biologicznie czynnych, które w organizmie człowieka przekształcają się w fitoestrogeny i mogą aktywować receptory estrogenu”3. Weganie zaprzeczają, a ja na wszelki wypadek nie zabiorę głosu w tym temacie, ale tej soi jeść nie zamierzam. Nie znam się na tych związkach i nie ulegam spiskowym teoriom dziejów, niemniej uważam, że ów sojowy kotlet powinien się nazywać: smażona miazga sojowa.
Kolejne nieporozumienie to wegańskie kotlety schabowe. Schabowy to „potrawa z mięsa wieprzowego nazywającego się schab”. Nie ma innej możliwości. Więc to coś u wegan powinno się nazywać ciecierzyca w panierce. A już największe kuriozum – wegański smalec (sic!) Przecież smalec od wiek wieków to tłuszcz zwierzęcy. Pychotki, taki ze skwarkami lub smażoną cebulką. No quźwa, to już chyba sam diabeł podkusił tych wegan zaadoptować tę nazwę do produktu z fasoli i ugotowanej kaszy gryczanej, mającej symulować skwarki. Kto z moich Czytelników wymyśli prawdziwie wegańską nazwę dla tego produktu? Bo ja już nie mam pomysłu, poza mało atrakcyjnym mazidło wegańskie. Wrócę jeszcze na moment do tej firmy „Roślinny Qurczak”. W ofercie znalazłem takie potrawy jak: stripsy z qurczaka, qurczak gyros, czy qurczak na wypasie. Zapytam ironicznie: czego boją się producenci tych potraw, skoro są produkowane z białej fasoli? Co takiego złego jest w nazwach: stripsy z fasoli, fasola gyros, czy fasola na wypasie? Czyż tu nie mamy do czynienia z przykładem klasycznej hipokryzji?
Przypisy:
1 - https://krytykapolityczna.pl/felietony/jas-kapela/unia-chce-odebrac-weganom-kielbaski/
2 - https://wyborcza.pl/7,155287,26417013,pe-glosuje-nad-zakazem-wege-nazw-marta-dymek-kto-bedzie-chcial.html#S.Gospodarka-K.C-B.1-L.1.duzy
3 - https://zdrowepasje.pl/content/soja-szkodzi-zdrowiu-producenci-ukrywaj%C4%85-prawd%C4%99
Jestem jak "nasz" rząd - wszystkożerny...
OdpowiedzUsuńTakie coś kotletomielonopodobne i pulpetokształtne z soi to pycha w czystej postaci... Uwierz mi. Nazwać jednak to coś kotletem mielonym? - NIGDY!!! Podobnie ze smalcem bez tłuszczu czy schabowym bez mięsa... To jak kobieta bez... hmmm... rozumu. Albo jak wódka bezalkoholowa... To taka pani D. S. lub Cz. A może jak nieoświecony minister oświaty... - Czyli jednak możliwe? Możliwe jednak...
Nie będę ukrywał, że „tego czegoś” nie tknę ze względów czysto ideologicznych, nawet gdyby to coś miało mieć smak i właściwości ambrozji.
UsuńA propos wódki bezalkoholowej. Wprawdzie w innym temacie trafiłem na definicję piwa: napój bezalkoholowy w 97 procentach. Czyli normalna wódka to też napój bezalkoholowy w 60 procentach.
na polskim rynku można legalnie kupić "haszysz CBD"... uczciwie postawiona sprawa i klient wie, że nie ma tym produkcie THC i taki hasz go raczej nie zakręci...
Usuńto teraz przejdźmy do narkotyków, produktów takich jak piwo, wino, wódka... akurat wódki bezalkoholowej na rynku nie widziałem, ale wino i piwo funkcjonują, mają konsystencję i smak dość podobny, tylko "nie kręcą", ale ewentualny klient o tym wie przed zakupem, więc w czym problem?...
a co do kobiet... na pewnym portalu panienka uczciwie deklaruje: "tylko oral i anal, vaginal odpada"... no, i co?... klient ma wybór, może zadzwonić do innej, jeśli ten zestaw rozrywkowy mu nie pasuje...
a puenta jest taka: nie twórzmy problemów z niczego, wystarczą te realne, które faktycznie istnieją...
p.jzns :)
Mięsa jadam mało, ale jadam.
OdpowiedzUsuńLubię także potrawy roślinne, ale nie pochwalam nazywania potraw z roślin nazwami dań mięsnych.
To dla mnie dziwne po prostu, smalec to smalec, schab to schab.
Ze względu na nadciśnienie, raz w miesiącu pozwolę sobie na pierś z kurczak, ale w żadnym razie nie tknę tych wegańskich produktów.
UsuńMylenie tego co wegetariańskie z tym co wegańskie to norma. Nie jestem zresztą ani jednym ani drugim. Jestem nadciśnieniowcem. To tak pro forma.
UsuńJeśli przyjąć, że weganizm jest pochodną wegetarianizmu, to ja nie widzę różnicy, tak jak nie ma różnicy między gorliwym katolikiem a ortodoksyjnym fundamentalistą religii katolickiej.
UsuńLubie mieso i bycie wegetarianka raczej w moim przypadku nie wyjdzie, choc powinno sie spozywanie miesa ograniczac.
OdpowiedzUsuńMarta Dymek , bardzo lubie jej weganskie przepisy. Wiele jej rzeczy sciagnelam do mojej kuchni. To jest ktos taki, kto jak cos rekomenduje to jest to potrawa na poziomie. Nie ma sciemy. Odwiedzam jej bloga regularnie. Ogladam programy z nia, mam jej ksiazki... probuje powtorzyc przepis i to sa z reguly trafione w dziesitke rzeczy.
Za te słowa, które zacytowałem, nawet nie chcę tej Marty Dymek znać. Ma u mnie bana!
Usuńa coz ci ona niewybaczalnego powiedziala?
UsuńRozpowszechnia fałszywą spiskową teorię dziejów. Ktoś jej broni jeść smażoną miazgę sojową? Ktoś tych wegetarian i wegan piętnuje za to, że na okrągło wpieprzają szpinak i fasolę? Co ich boli w tym, że człowiek jest wszystkożerny, że taką nagonkę na mięsożernych rozpętali. Mam doskonała porównanie: to taka Kaja Godek przeciw dopuszczalnym przez prawo spożywaniem produktów stricte mięsnych. ;)))
UsuńOjojoj czlowieku, pogalopowales... Co ona rozpowszechnia?
UsuńKilka naprędce znalezionych cytatów o charakterze ideologicznym:
Usuń- „Wydaje mi się, że niewiele jest lepszych prac niż zarabianie na produkcji jedzenia roślinnego. Bo wiemy, że jest to korzystne dla środowiska, dla zwierząt, dla naszego zdrowia, dla przyszłych pokoleń”;
- „Większość z nas chce ograniczać jedzenie mięsa. To najważniejsza zmiana. Dotychczas ten podział na mięsożerców i wegetarian skupiał się na tym, co nas dzieli. Bliższe jest mi patrzenie na to, co nas łączy. A łączy nas to, że możemy jeść mniej mięsa, albo nie jeść go wcale” – jakbym słyszał Gądeckiego o potrzebie dialogu, w którym trzeba zadeklarować istnienie Boga ;)));
- „W tej diecie podoba mi się to, że nie zabija się zwierzaków, nie cierpią”;
i perełka:
- „Pandemia mogła mieć wpływ na talerze Polaków, bo zaczęliśmy tyć. Doszliśmy do wniosku, że zamiast kotleta, może warto sięgnąć po szpinak” (sic!). Od siebie proponuję też zastąpić szynkę szczawiem...
Co takiego dziwnego powiedziała Dymek? Ależ nic dziwnego. Zwyczajne jak zwykle głupoty. Jak to u nawiedzonych, które nawet robienie kupy potrafią zideologizować. Nie byłbym też dla baby okrutnikiem - karmiłbym ją 5 razy dziennie szpinakiem. To przecież pasza treściwa, zdrowa i nietucząca. A wizualnie na talerzyku jak się prezentuje!!!
UsuńOk DeLu
UsuńCo zlego jest w stwierdzeniu, ze w danej diecie podoba sie jej to, iz nie zabija sie zwierzakow, nie cierpia? Mi tez w diecie wege to sie wlasnie podoba. To jest ich plus.
Lubie mieso i na diceie weganskiej bym nie przezyla. Czytalam kiedys, ale byc moze jest to juz nieaktualne, nie bede sie upierac, ze dlugie jelita nie sa przystosowane do trawienia miesa, ktore szybko sie rozklada, zalega i zanieczyszcza. Wszyscy miesozercy jelita maja krotkie. Czlowiek zas nie, czyli wychodzi mi na to, iz nie bylismy na poczatku przygotowywani do spozywania miesa. Zycie jednak zrobilo z nami to, co zrobilo.
Niech kazdy je tak, jak uwaza za sluszne, przy czym zgodze sie z paroma tezami wegetarian.
Z drugiej strony obecnie panuja takie nietolerancje pokarmowe, ze istnieja ludzie, ktorzy bez miesa nie przezyja. Wystaczy wejsc w diete Paleo i protokol autoimmunologiczny.
Masz lajka ;)
UsuńMyślę, że już nazwa: "zamiast smalcu" byłaby uczciwsza. Używanie w marketingu jako zachęty tego, z czym się konkuruje, to jakaś niesmaczna paranoja.
OdpowiedzUsuńPowinno być dosadniej "badziewie zamiast smalcu" ;))) Ale przyznaję Twoja wersja mi się podoba;)
UsuńW "Czarnoksiężniku z archipelagu" Ursula Le Guin napisała wyraźnie: poznaj prawdziwe imię/nazwę czegoś a zapanujesz nad nim/tym. Oszustwa sprzedawców wegańskiego jadła nareszcie będą ukrócone - nie raz dałem się zwieźć chociażby niepasztetem o apetycznym wyglądzie pasztetu z zająca.
OdpowiedzUsuńrozumiem, że po prostu nie smakowało... to się akurat zdarza, także przy pasztetach z oryginalnego zająca, który być może jeszcze dzień wcześniej myszy łapał... ale jeśli producent jasno, uczciwie deklaruje, że ten pasztet NIE jest z zająca, to gdzie tu widzisz oszustwo?... przeczytałeś, a mimo to kupiłeś, to był Twój wybór i sam stworzyłeś sobie problem widząc zająca, którego tam miało nie być...
Usuńoszustwa w branży spożywczej są rzecz jasna częste, wręcz nagminne, ale zupełnie inna jest ich istota...
p.jzns :)
Piotrze, pełna zgoda, oszustwa producentów to zupełnie coś innego niż manipulacje wegan.
Usuńczy Unia zabroni takich nazw, jak bułki "dupki" albo wyrób masarski /rodzaj czarnego salcesonu, kiszki krwawej w cienkim flaku/ zwany "fiut"?...
OdpowiedzUsuńakurat nie miałem jeszcze przyjemności z tym całym "bio-smalcem", ale jak gdzieś zobaczę, to przede wszystkim zbadam, czy ma w składzie olej palmowy, czasem skryty pod nazwą "tłuszcz roślinny"... już wyjaśniam, o co chodzi: wielu ludzi uważa, że "vege" = "eko", a tymczasem w wielu /bo nie wszystkich/ przypadkach jest to guvno-prawda...
natomiast co do nazw produktów, to skoro nie ma problemu z "flaczkami z kalmara", to czemu robić problem z burgerem z roślinności lub grzybów... bo tak naprawdę takie słowa, jak "kotlet", "burger", "pasztet", a nawet "smalec" nie określają substratu, a jedynie sposób przyrządzenia i postać końcową...
trochę gorzej jest ze wspomnianą tu na forum wódką, ale tylko pozornie, bo skoro dodamy "bezalkoholowa" to wszystko jest jasne i klient nie ma podstaw czuć się wprowadzony w błąd...
natomiast o gustach /lepszości jednego nad drugim/ porządny człowiek nie dyskutuje...
p.jzns :)
Małe sprostowanie. Unia nie zajmuje się potocznym folklorem. Nie spotkałem oficjalnej nazwy „dupki”, „wyrób masarski” czy „krwawej kiszki” na takich wyrobach spożywczych.
UsuńAle poruszyłeś ważny problem. Skład i data ważności produktu jest opisana w sposób przydatny tylko dla ludzi z bardzo dobrym wzrokiem, inni powinni chodzić do sklepu z lupą, bo okulary nie zawsze podołają. Dlatego uważam, że nazwa towaru powinna być adekwatna do tego, czym dany produkt jest. Jeśli wegański, rzekomy „pasztet” to fasola i kasza gryczana, to nazwa tego produktu powinna informować, z czym mamy do czynienia. Nazwa, a nie drobnym tekstem opisany skład.
Piszesz: „bo tak naprawdę takie słowa, jak "kotlet", "burger", "pasztet", a nawet "smalec" nie określają substratu, a jedynie sposób przyrządzenia i postać końcową” – ale to tylko część prawdy. Ten proces przyrządzania i postać końcowa jest charakterystyczny dla mięsa, a nie dla roślin. Zaś owe „flaczki z kalmara” są pełnoprawne, gdyż informują cię, z czego są zrobione, tak jak np. flaczki wołowe. A co wiesz na temat takiego produktu jak kotlet wegański? Tylko tyle, że nie jest z mięsa, ale i tak nie masz pojęcia, z jakiej zielenizny.
"konserwa turystyczna", "konserwa tyrolska", "gulasz angielski", "paprykarz szczeciński", to ostatnie wiem, że akurat jest nazwą od niedawna zastrzeżoną jako "produkt regionalny", do tego w składzie jest mięso ryb morskich bez podania gatunku, a kolejna ciekawostka to "paluszki krabowe" w których nie ma mięsa stawonogów, a jedynie mięso ryb garunku surimi... do czego zmierzam?... ano do tego, że sporą przesadą jest wymagać, aby nazwa produktu zawierała dokładnie cały jego skład i nie jest to zresztą wymagane prawnie... tak więc "biosmalec wegański" wydaje się być całkiem w porządku...
UsuńPiotrze, chyba za bardzo angażujesz się obronę nazw produktów spożywczych, które oszukują. Jeśli o mnie chodzi, zanim zdecyduję się na jakąś podejrzaną nowość, kilka razy sprawdzę, z czym mam do czynienia. Im nazwa bardziej „atrakcyjna” tym większa moja ostrożność. Natomiast nie mam problemów w mięsnym, gdy widzę nazwę „łopatka” – w żadnym razie nie kojarzy mi się z łopatką w piaskownicy. Problem z nią jest inny, bo nie wiem ile jest w niej konserwantów i wody. Tyle, że właściwie dziś nie ma żywności bez „dodatków”, a ponieważ dożyłem szczęśliwie tyle lat ile mam, nie przestanę jeść mięsa (po zabiegu usunięcia zaćmy) do końca dni swoich. I nigdy nie tknę smalcyszku wegańskiego, ani żadnej innej fasolowo-sojowej papki, nawet jeśli konsystencją przypomina prawdziwe mięso z kurczaka. I nie chodzi o smak, nawet gdyby miał być lepszy od oryginalnego, bo aby to uzyskać trzeba tę fasolę i soję poddać „strasznej” obróbce chemicznej.
UsuńOkoło roku 1930 w USA wprowadzono Akt Czystej Żywności, który wymagał aby na produkcie, który imituje jakiś produkt zywnosciowy była etykieta - IMITACJA. Przemysł przetwórczy tego nienawidził i około roku 1970 wymaganie cichcem zniesiono.
OdpowiedzUsuńRezultat - przez kilka tysięcy lat mleko, to było... mleko. W tej chwili, w supermarkecie w gablocie oznaczonej MLEKO, znajduję butelki z conajmniej 14 rodzajami białego płynu i muszę spędzić sporo czasu zanim znajdę taki, który wzbudza odrobinę zaufania. A czasem nie znajdę.
Realnie na rzecz patrząc jestem wrogiem jakiejkolwiek cenzury. Podobną do tej, którą opisujesz był kodeks Haysa, nawet mam notkę na ukończeniu. Niemniej, co do pewnych nazw, jakaś kontrola powinna obowiązywać, bo nie jest przeciw produktom, a przeciw oszustwom. Z tym mlekiem coś słyszałem, ale ponieważ nie piję (mleka) za bardzo mnie to nie interesowało. Natomiast dotknęła mnie afera z nazwą „masło”. Mało, że nazwa nieuprawniona, to jeszcze niemal identyczne opakowanie. Na szczęście producenci prawdziwego masła, odnieśli tu prawdziwy sukces, i teraz nie muszę nosić szkła powiększającego.
Usuń