wtorek, 19 stycznia 2021

O prostytutkach, które szukają miłości

 

 

  Zapytam wprost, co myślicie o prostytucji? Od razu wyjaśnię, pytanie jest przewrotne i właściwie służy tylko jako pretekst do rozważań na zupełnie inny temat, choć z prostytucją związany. Najpierw moja odpowiedź: mam mieszane uczucia, gdyż profesja prostytucji nie jest jednoznaczna. Warto wspomnieć o córach Koryntu, które sprzedawały się za realne dobra materialne, choć czyniły to w celach wcale niematerialnej religijności. Ale wróćmy do współczesności.

  Bezwzględnie potępiam prostytucję wymuszoną, kiedy to gangi cwaniaków wyłapują naiwne kobiety i mamiąc je niebiańskimi zarobkami zmuszają do prostytucji. Za to nie mam już tak jednoznacznego zdania, gdy chodzi o prostytucję wymuszoną ciężką sytuacją życiową kobiety. Aż prosi się je namawiać do szukania środków na utrzymanie w innej profesji, ale czy sama prośba wystarczy? Należałoby jej znaleźć to zajęcie, w dodatku niezbyt uciążliwe i dobrze płatne. Nie jestem aż takim samarytaninem, aby sprowadzać je na „dobrą drogę”. Pozostaje trzecia grupa, prostytutek z zamiłowania, ale nie tyle do uciech ciała ile właśnie zamiłowania do wysokich zarobków. I tu zagwozdka. One są teoretycznie najbardziej amoralne, ale de facto nie ma im co zarzucić. Jest popyt, jest i podaż, a one w końcu w jakiś sposób realizują siebie. Mnie się to może nie podobać, ale one mają gdzieś moją opinię.

  Skąd te dywagacje? Teraz wreszcie mogę przejść do sedna. Oto znów objawił mi się ks. Adam Szustak. Na domiar złego objawił się w słynnej dzielnicy Hamburga – St. Pauli. Gdyby ktoś nie był zorientowany to dzielnica rozpusty. Ja rozumiem, tam jest polski kościół, ale po co ksiądz katolicki wieczorami spaceruje po ulicach, gdzie w witrynach prezentują swoje wdzięki prostytutki? Pomyślałem, że chce je nawracać, ale nie. On twierdzi, że nie mogąc zasnąć, spacerował po tych uliczkach, by odmawiać różaniec, tak jakby tego nie mógł robić przed ołtarzem. Widocznie już się ołtarza napatrzył, natomiast wdzięków kobiecego ciała nie bardzo. Jego wola, bo podobno każde miejsce na modlitwę jest dobre, zaś najlepsze w piekle. Chodzi człowiek w tym błocie moralnej zgnilizny i golizny, i już wie, że jeśli nawet trafi do piekła po śmierci – nie będzie tak źle. Spokojnie, to tylko chore rozmyślenia ateisty, tak naprawdę ks. Szustaka naszły zupełnie inne rozważania. Doszedł do wniosku, że: „ludzie robią różne rzeczy w życiu, wchodzą w różne głupoty, robią złe rzeczy, wchodzą w rzeczy niegodne człowieka z jednego prostego powodu: bo szukają miłości, szukają akceptacji, chcą być dla kogoś ważni, chcą być nadzwyczajni1. Niby wzniosły ten wniosek, ale jako realista i sceptyk śmiem twierdzić, że zarówno prostytutki jak i ich klienci, ostatniej rzeczy, której szukają w tej dzielnicy to miłość, a jeśli chodzi o nadzwyczajność, to tylko taką związana z doznaniami erotycznymi, które mają w sobie coś z niebiańskiej rozkoszy. Pewnie mamy też do czynienia z poszukiwaniem akceptacji, ale ta w końcu nie kosztuje tam zbyt wiele, da się ją przeliczyć na godziny i na euro.

  Ks. Szustak wiele mówi o tym pragnieniu miłości, ale tu już trzeba zobaczyć wideoblog. Będę pisał z pamięci, więc może i nie do końca dosłownie. On jest przekonany, że człowiek gotów zrobić wszystko, aby być kochanym. Już na tym etapie jego rozważań mam wątpliwości. Owszem, człowiek zrobi dużo, ale to nie jest tak, że to pragnienie przesłania mu świat bez reszty. Bez miłości też radzą sobie doskonale, chyba, że zaliczają się do grupy ludzi niestabilnych emocjonalnie. Pragnienie być ważnym w takim stopniu by wchodzić w różne głupoty jest zarezerwowane dla nielicznych, którzy cierpią na przerost ambicji. Ale nawet oni nie zrobią z siebie prostytutki (w znaczeniu metaforycznym). No chyba, że jest się członkiem jakieś partii politycznej. Tam się prostytuują na potęgę. Stop, wróćmy do tematu.

  Mój bohater potępia dwie postawy. Oszukiwanie otoczenia i samego siebie, by zdobyć miłość. I tu się z nim w pełni zgadzam. Oszukujemy partnera/-kę starannie skrywając swoje wady, co ma i tak krótkie nogi. Oszukujemy też siebie nie chcąc widzieć wad partnera/-ki, co też nie raz fatalnie się kończy. Natomiast w żaden sposób nie rozumiem propozycji ks. Szustaka, gdy mówi, że trzeba z partnera/-ki wydobyć piękno i je ukształtować (?!) Przecież nie brak kobiet, które muszą się zrzeszać w towarzystwa wzajemnej adoracji, bo im się nie udało z mężów niczego wydobyć, o prozaicznej wypłacie nie wspomnę. Już kiedyś o tym pisałem. Jest gorzej, większość par, którym nie udaje się ukształtować drugiej połowy, dopuszcza się zdrad, bo sobie z porażką nie potrafią poradzić.

  W kontekście tych wywodów o pragnieniu miłości, akceptacji i nadzwyczajności naszyły mnie odrobinę inne refleksje. Maria w swoim komentarzu zapytała mnie: „w kogo, w co wierzyłeś, kim był dla Ciebie ten Bóg, w którego Cię niejako rodzinnie wplątano? I czy przypadkiem nie pozostałeś na tym poziomie "wplątania" i wykonywanych rytuałów zamiast samemu dogłębnie i nieustannie Go szukać?”. Jak dla mnie – kapitalne pytanie. Mówi to, o czym wspomina Szustak, o szukaniu miłości, tu: miłości Boga, jako uniwersum. Pozwolę sobie na w pełni prywatne zdanie, którego nikomu nie narzucam, ale to ta sama konstrukcja, którą neguje zakonnik w stosunku do ludzi. Czy przypadkiem nie oszukujemy siebie zakładając a priori, że On jest, i że nas na pewno kocha? Żeby nie było, zauważcie, że pytam a nie stwierdzam. A pytam właśnie w kontekście tych prostytutek. Ks. Szustak zarzuca bywalcom St. Pauli, że szukają miłości w niewłaściwy sposób, a przecież on też szuka miłości, tyle, że Bożej. Przy czym wątpię, czy ta dzielnica prostytutek to właściwe miejsce takich poszukiwań. Tam wszystko kupi, ale nie miłość Bożą, bo takiej oferty tam nie ma, chyba, że w wersji zboczonej.

  Szustak stwierdza, iż największe zło na tym świecie bierze się z poszukiwaniem miłości i akceptacji innych dla swojego „ja”. Mnie to zaskakuje, gdyż on de facto robi dokładnie to samo, choć w innym wymiarze, na innej płaszczyźnie. Tymczasem on spaceruje po ulicach ziemskich uciech i odmawia różaniec, aby ich bywalcy się odmienili. Księże Szustaku, gdyby oni się mieli odmieć za sprawą różańca już by dawno się odmienili. Tej dzielnicy by nie było, pozostałby tylko ten polski kościółek, niczym samotny biały (biało-czerwony?) żagiel. Skoro oni tam wciąż są, posłużę się znaną maksymą religijną: widocznie Bóg tak chciał. Przecież dla Niego żaden problem objawić się grzesznikom. Mnie się objawił w osobie ks. Szustaka, tylko nie jestem pewien czy to ten właściwy...

 

Przypisy:
1 - https://deon.pl/wiara/adam-szustak-op-modlilem-sie-za-klientow-i-pracownikow-agencji-towarzyskich,717183

 


55 komentarzy:

  1. Znam tylko jeden przypadek. Ona miala ku temu pewne predyspozycje. Praca na miesnym dziale w sklepie jakos jej nie lezala´, ale´poprawienie swego budzetu poprzez sprzedawanie uslug seksualnych juz jej odpowiadalo.
    Strasznie nieuporzadkowana wewnetrznie i chora emicjonalnie kobieta to byla. Zyjaca od dziecka w domu bez milosci, wykorzystywana przez ojca. I niewatpliwie te wszystkie jej nieuporzadkowane zajecia, sprzedaz ciala (lubila seks) zakwalifikowalabym do kategorii "poszukiwanie milosci". Zaczelo ( nieuporzadkowanie) ustepowac kiedy znalazla faceta ja akceptujacego, kochajacego. Teraz to nawet sa juz chyba malzenstwem- to dobry chlopak byl, tzw "niezla partia". Dziewczyny w miescie dobrze o nim mowily. Az dziwne, ze z tego calego otaczajacego go wianuszka te wlasnie wybral.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie znam żadnego podobnego przypadku, który opisujesz, choć czasami słyszałem. Najwięcej się naoglądałem w filmach, gdzie napalony klient składał propozycję małżeńską prostytutce, bo podobno się zakochał. One odmawiały i słusznie. Czy facet, który „leci” na prostytutki, wie, co to jest miłość? Śmiem wątpić, bo mu się chuć z miłością pomyliła.
      Ta kobieta, którą opisujesz, też chyba nie ma pojęcia o miłości, więc stwierdzenie, że „ona szukała miłości” jest bardziej niż naciągane. Gdybyś napisała, że szukała mężczyzny „ogiera”, prędzej bym już uwierzył, choć jednocześnie dodam, że jej nie potępiam.

      Usuń
    2. on nie lecial na prostytutki, choc niewatpliwie chcial miec doswiadczona partnerke, znajaca sie na rzeczy. Cos mi sie wydaje- pewna ne jestem, ze ona nie chwalila sie swa profesja na prawo i lewo. Calkiem mozliwe, ze partner nic nie wiedzial o jej przeszlosci. W kazdym badz razie jego akceptacja i "milosc" bardzo owej dziewczynie pomogly. Szustak zas powiedzialby, ze tylko Bog jest zrodlem prawdziwej milosci, milosc nie znieksztalconej - czystej, cierpliwej, lagodnej, takiej, ktora wszystko znosi itd.

      Usuń
    3. Pytanie retoryczne, skąd wiesz, że nie „leciał”, skoro odwołujesz do „wydaje mi się”? Aniu, żadna prostytutka nie chwali się swoją profesją, mają od tego alfonsów i możliwość zmiany image. Zdumiewa mnie to: „Całkiem możliwe, że partner nic nie wiedział o jej przeszłości”! Jeśli się do tego nie przyznała jest 95 procent szans, że on się i tak dowie, a wtedy sodoma i gomora.

      „Szustak zaś powiedziałby, ze tylko Bóg jest źródłem prawdziwej miłości, miłość nie zniekształconej - czystej, cierpliwej, łagodnej, takiej, która wszystko znosi itd.” – taaa, to jest możliwe, skoro wszyscy tak o niej mówią, choć jeśli nawet jej doznają to tylko jednokierunkowo człowiek - Bóg. W drugą stronę mamy tylko naszą imaginację, którą wpajają nam nasi teologowie. Bo skoro oni tak mówią, nie może być inaczej...

      Usuń
    4. Nie wiem czy imaginacje... bo ja takiej milosci cierpliwej, ktora wszystko znosi, wszystkiemu wierzy ... od babci zaznalam. Kiedy ludzie mowia "milosc"; to mi babcia przed oczami staje. Ta to umiala kochac :)))

      Usuń
    5. Jeśli od babci, to zmienia sprawę ;)

      Usuń
    6. znałem taki przypadek, klient zakochał się w "agentce" z wzajemnością zresztą, trochę mieli perypetii z jej uwikłaniem w relacje agencyjne, ale jakoś dali radę i w okresie gdy miałem jeszcze jakieś info na ich temat, to byli ponoć udaną parą, rejestrowaną zresztą urzędowo, jakieś dzieci też się wkrótce pojawiły przy okazji...
      znałem też kilka narkomanek, które zanim trafiły leczyć się do ośrodka "chodziły w miasto", aby zarobić na towar, spotykały kogoś albo jeszcze w ośrodku, albo już po ukończeniu pełnej terapii i też wiem, że dopóki były jakieś wieści o nich, szło tym parom nawet nieźle... ale to jest jakby nieco inny temat, ich praca była niejako wymuszona chorobą (uzależnieniem), a gdy się z tym jakoś uporały, zniknął powód, potrzeba takiej pracy...
      p.jzns :)

      Usuń
    7. Pierwszy opisany przez Ciebie przypadek, kojarzy mi się z jakimś sfiksowaniem faceta. Bogatego faceta, bo pewnie ona z biednym by się nie związała. Enigmatyczne jest też owo sformułowanie: „to byli ponoć udaną parą”(?)

      Drugi przypadek odpowiada mojemu drugiemu, i tu właściwie nie mam nic do dodania. No może poza tym, że od takich uzależnień nie da się uwolnić, nawet w tedy, gdy się już nie bierze.

      Usuń
    8. akurat jak pamiętam, to facet bogaty nie był...
      co do uzależnień, to nie miejsce i czas na rozwijanie debaty na ten temat, ale faktycznie istnieje pogląd, że uzależnienia nie da się wyleczyć, a jedynie zaleczyć... ja akurat uważam, że wyleczyć się da, jednak pozostaje większa podatność na nawrót choroby... tak naprawdę, to tylko jałowe filozofowanie, spór o słowa, nic poza tym...

      Usuń
    9. Wiesz, jeśli kogoś stać na prostytutki, to na pewno do biednych nie należy. ;)

      Też nie chcę się autorytatywnie wypowiadać na temat wyleczenie, czy zaleczenia. Z narkomanami sensu stricte nie miałem do czynienia, ale z alkoholikami aż za nadto. I nie znam żadnego, który by się faktycznie wyleczył. Nawet ci, którzy rzekomo się wyleczyli, potrzebują stałej pomocy z zewnątrz.

      Usuń
    10. to zależy, co nazywasz "być bogatym", od jakiego poziomu dochodów zaczyna się to u Ciebie...
      ...
      jeśli miałeś do czynienia z alkoholikami, to znaczy, że miałeś do czynienia z narkomanami, bo alkoholizm to odmiana narkomanii...

      Usuń
    11. Bogactwo zaczyna się w momencie, gdy stać kogoś na prostytutki ;)))

      Wiem, wiem ;) Tylko jak mam mówić na alkoholika: narkoman alkoholiczny? Alkoholik jest uzależniony od alkoholu, a nie od ziół. Natomiast jak by tu nazwać tego od ziół i prochów? Narkoman narkotyczny?

      Usuń
    12. gadasz jak wczesna Wiki:
      gang = organizacja gangsterów
      gangster = członek gangu
      :D
      ...
      spoko, alkoholik to alkoholik, a nie opiumista, czy kokainista, tu chodzi jedynie o kwestię obłudnego traktowania alkoholu jako "coś innego", niż inne narkotyki...
      a skoro wiesz, to po co się droczysz, że nie miałeś do czynienia z narkomanami?...

      Usuń
    13. Bo gdybym napisał, że miałem do czynienia z narkomanami, nie wiedziałbyś z kim naprawdę miałem do czynienia.

      Usuń
  2. Oj prowokujesz DeLu, prowokujesz... :)

    "Mnie się objawił w osobie ks. Szustaka, tylko nie jestem pewien czy to ten właściwy..."
    Uściślij proszę, kto Ci się objawił i o kim piszesz "ten właściwy"? Bo chyba nie wątpisz, że ten Szustak z filmu to jest własciwy Szustak, nawet jeśli z Hamburga. :)

    Swoją drogą aż mnie trochę uniosło w powietrze z wrażenia - zauważyłam, że na 2 blogach mnie "po nazwisku" wywołują. Według niektórych - nie ważne jak, ważne, że mówią. :)

    Pytasz DeLu (doceniam, że pytasz, a nie stwierdzasz): "Czy przypadkiem nie oszukujemy siebie zakładając a priori, że On jest, i że nas na pewno kocha?"
    Nie wiem, ale też nie wiem, czy nie oszukujemy siebie zakładając a priori, że Go nie ma. Z tym kochaniem i miłością jest trochę gorzej, bo nieraz dobrego człowieka jednak w życiu dość mocno biczuje, a złemu jakoś przepuszcza. Z czym tak często trudno jest się po ludzku pogodzić.

    Nie ma dobrych odpowiedzi. Myślącym pozostaje życzyć jedynie "odwagi bycia niepewnym" (Gray) w poszukiwaniach tych odpowiedzi. :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, że prowokuję. To jest to, co najlepiej potrafię ;) Uściślam – objawił mi się ks. Szustak, który swoją osobą reprezentuje nie tyle Jego samego, ile wykładnię boskich pragnień. Ja nie potrafię wyjść z zachwytu, gdy oni mnie przekonują, że doskonale wiedzą, czego chce ode mnie Bóg ;)

      Warto się zastanowić, czyje „a priori” jest lepsze i to nie w sensie naukowy, ale takim życiowym? Wymagałoby to dłuższej polemiki, więc ja tylko w skrócie. Uważam, że życie bez Boga jest uczciwsze. Nie oszukuję siebie i innych. Mnie się bardzo nie podoba narracja, że dobro pochodzi od Boga, a zło od człowieka (za podszeptem szatana). Czyni mnie malutkim i głupiutkim, kimś kto bez interwencji sił wyższych nie potrafi stanowić o sobie. Ma to drugie dno – powoduje, że człowiek uwalnia się od odpowiedzialności. Z tą tezą nie musisz się zgadzać, ale jestem ciekaw, co możesz mieć przeciw niej? Niemniej zgodzę się w pełni ze zdaniem: „Z tym kochaniem i miłością jest trochę gorzej, bo nieraz dobrego człowieka jednak w życiu dość mocno biczuje, a złemu jakoś przepuszcza”.

      A teraz, co do Twego uniesienia. Popatrz, nie piszesz bloga, a stajesz się sławną. A to, że niektórzy źle Cię oceniają? Jak to mówi pewna blogowiczka: jeszcze się taki nie narodził... ;)))

      Usuń
    2. To nie było przykre "uniesienie", wprost przeciwnie, pochlebia mi :)

      Ale Ani i tak nie przebiję tym "puknijcie się w łeb". Brawo Ania!
      Takie "puknięcie" może by i coś pomogło, gdyby mądrość w głowie była nierówno ułożona, ale nic nie pomoże, jeśli już jest w głupocie równomiernie rozprowadzona. Od samego mieszania herbata słodsza się nie zrobi... :)

      Usuń
    3. Chyba właśnie w tym problem, że oni poza mieszaniem nic dobrego nie są w stanie pokazać ;) Na blogu Ani jest odniesienie do słowa "błogosławieństwo", które to podobno jest zabronione Tuskowi. Tymczasem cała prawica domaga się wolności słowa ;)))

      Usuń
    4. Z postawioną tezą o odpowiedzialności się oczywiście nie zgadzam. Wprost przeciwnie, wiara nakłada na mnie odpowiedzialność za siebie i bliskich, a co jest szczególnie trudne może nawet i za nieprzyjaciół. Bo ja mam przed sobą zadanie osiągnięcia celu wiecznego. A jaki cel przed sobą ma ateista? Skoro przed nim nic i za nim nic?

      Ta "prosta" narracja o pochodzeniu dobra i zła jest dla mnie także trudna do przyjęcia, bo nieraz nie daje się przekonująco wytłumaczyć niektórych spraw. Więc nie wiem dlaczego jest tak albo tak... Przyjmuję, że jestem "za mała", żeby to zrozumieć i że pewnie nie muszę wszystkiego wiedzieć. ;)
      Dla mnie bycie dobrym dla drugiego, oprócz własnej satysfakcji daje nadzieję na coś więcej. A jaką nadzieję, oprócz własnej satysfakcji może mieć ateista? ;)

      Usuń
    5. Nie napiszę tego w formie zarzutu, ot stwierdzam fakt: Twoja odpowiedzialność wynika z obietnicy albo ze strachu, że ta obietnica nie będzie dotyczyć Ciebie. ;))

      To pewnie za daleko idące uproszczenie, gdyż nie mam możliwości „zaglądnięcia” Ci do mózgu. Ale skoro piszesz, że Twoim celem jest jakaś tam wieczność, to Twoja motywacja ma charakter interesowny. Oczkujesz nagrody. Załóżmy hipotetycznie, że prowadzimy podobne życie (uczynkami i działaniami) – Ty chcesz nagrody, ja nie oczekuję żadnej. I tu przeskoczymy od razu do drugiego wątku. Podobnie, masz satysfakcję czynienia dobra, ale masz nadzieję na specjalną nagrodę. Jeszcze raz zaznaczam – nie czynię Ci zarzutów, istotnym jest, aby nie czynić zła.

      A teraz ja. Moja odpowiedzialność, podobnie jak czynienie dobra wynika ze mnie samego. Mam taki samolubny gen ;) Zarówno bycie odpowiedzialnym jak i dobre uczynki sprawiają mi wewnętrzną satysfakcję i to jest bardzo dużo, jeśli nie najważniejsze. I tylko to. Moim celem jest mieć satysfakcję, i unikać jak ognia sytuacji, gdy w jej miejsce pojawi się dyskomfort moralny. Ale aby nie było, że się pysznię, ani ta odpowiedzialność, ani to czynienie dobra nie jest bez skazy. Zdarzają mi się felery, tylko mam tę przewagę, że nie muszę biegać do spowiednika, aby mi się nie zatrzasnęła brama przed wiecznością. Nie pragnę tej wiecznej szczęśliwość, bo tam straciłbym satysfakcję ze zwycięstwa nad złem (w takim drobnym, osobistym wymiarze). Dla mnie byt ma sens, gdy trzeba o niego walczyć. Jeśli już nie będę miał sił, trzeba będzie mi umierać, dziękując rodzicom tylko za to, że dali mi możliwość zakosztowania tej walki. Nic to, że na krótko, bo kto żyje ten umiera ;) Nicość nie boli, ja przynajmniej nie pamiętam, żeby przed urodzeniem mnie coś bolało, albo niepokoiło ;)

      Usuń
    6. No mnie też "bycie odpowiedzialnym jak i dobre uczynki sprawiają .. wewnętrzną satysfakcję". Normalnie, jak każdemu dobremu człowiekowi. To nas nie różni.
      Różni nas przekonanie (i tylko niesprawdzalne przekonanie!), że ja mam jeszcze "perspektywę na przyszłość" (niestety obligatoryjną! I oby niebiańską!), a Ty żadnej. :)

      Ale główna różnica miedzy nami jest też taka, że mnie wiedzę o tym "co jest dobre" podpowiada Kościół (Pismo św., natchnienia), a Ty musisz sobie to znaleźć sam w oparciu o dobrze ukształtowane sumienie.
      Bo przy źle ukształtowanym nie będziesz dobrym człowiekiem, bo jak?

      Mnie i Tobie mogą się przydarzać dyskomforty moralne, tyle, że mnie może pomóc spowiedź, Ty musisz sobie poradzić sam, no może z pomocą jakiegoś terapeuty, do którego ja także mogę się przecież udać. Niezależnie od spowiedzi. :)

      Ja też nie pamiętam nicości przed urodzeniem. :)
      Jednak przyjęcie, że po śmierci będzie taka sama nicość powoduje, że coś tak nieprawdopodobnego jak moje życie (nie jakieś ludzkie życie, ale konkretne niepowtarzalne moje!) jest bez sensu w nieograniczonym czasie i przestrzeni jakie nas otaczają. Bo niby jaki sens i dla kogo może mieć to czy w ogóle jakaś Ziemia istnieje albo cokolwiek na niej?

      Usuń
    7. Tyle, że mnie ten brak perspektywy w żaden sposób nie martwi. Ja to przerabiałem na setki sposobów pod względem „chcicy” na wieczność. Żadna alternatywa mnie nie pociąga. Chyba, że byłaby grzeszną, jak u tych muzułmanów, co to będą mieli siedemdziesiąt dziewic ;)) Choć z drugiej strony, po siedemdziesięciu nocach już dziewicy nie miałbym żadnej. ;)

      Nie sądzisz, że szukanie „dobra” według własnego sumienia jest bardziej atrakcyjne? Niestety, moje sumienie też przez długi czas kształtował Kościół i Biblia. Niestety, gdyż odebrano mi możliwość poszukiwań. Ale skoro o tym mówimy, zapytam nieśmiało, a co myślisz o naszym rodaku w Anglii, któremu chcą przyznać statut dyplomaty? Dla mnie to chore, dlatego między innymi, w znacznej części straciłem zaufanie do moralności katolickiej.

      Z powodu grzeszków na pewno nie pójdę do terapeuty. Raz skorzystałem, gdy dopadła mnie deprecha, bo zwaliło się na mnie kilka ciężkich problemów na raz. Nie wszystkie wynikały z mojej „winy”.

      Mnie razi owo gadanie o sensie życia tylko w kontekście religii i zbawienia. Pomyśl. Przed narodzeniem Chrystusa, ludzie nie mogli liczyć na zbawienie, a jednak bez niego sobie doskonale radzili, choć życie było zdecydowanie cięższe. Ilu ludzi dziś nie wierzy w to zbawienie i nie dam sobie powiedzieć, że ci ludzie popadają z tego powodu w marazm. Z ewolucyjnego punktu widzenia sensem życia jest przedłużenie i rozwój gatunku i to dotyczy nie tylko ludzi, ale wszystkiego, co żyje. Szukanie czegoś „wyższego” ponad to jest utopią (to moje prywatne zdanie). Jeśli nie wystarcza nam ewolucja (o niej też wiemy od niedawna) to mamy wiele innych elementów życia, które nadają mu sens np. sztuka przetrwania, wychowywanie potomstwa, edukacja, kultura i sztuka, postęp cywilizacji, itp., itd. Każdy znajdzie coś dla siebie.

      Usuń
    8. Dzisiaj dopiero "zajarzyłam" o tym statusie dyplomatycznym. Nie wiem czemu to łączysz z moralnością katolicką.
      W ogóle cała sprawa jest jakaś dziwna. Anglicy leczyć ani karmić Polaka nie chcą, ale odmawiają przekazania go Polsce. Odłączają go od aparatury, a Polak jakoś dalej żyje.
      Mogłabym zrozumieć, gdyby to miało być na koszt Anglików, ale chyba Polska jest gotowa za to zapłacić. W czym więc jest rzecz? Polska jest bogatym krajem i co to dla niej znaczy taki transport skoro chodzi o jej obywatela? ;)
      Jakiż piękny "pijar" można na tym zrobić! :)
      Mają dać Kurskiemu czy o. Dyrektorowi, to lepiej niech dadzą lekarzom i lotnikom, bo chyba samolotem by go ewentualnie transportowali. ;)
      Jestem za, a nawet przeciw - jak mówił kiedyś "klasyk". :)

      Usuń
    9. A gdzie w Twojej argumentacji jego żona i córka? Mieszkają w Anglii i teraz co? Na odwiedziny w dobie pandemii mają jeździć do Polski, bo tak się mamusi ubzdurało? Problem jest natury etycznej (ale nie moralnej) i ta decyzja jest decyzją jemu na ten czas najbliższych – żony i córki. Czas mamusi i siostrzyczek minął już dawno. A czym się owa mamusia kieruje, jeśli nie religią? Politycy zaś pijarem i będę rozczarowany, jeśli rząd (sąd) W. Brytanii ulegnie.
      Jak zauważył pewien ksiądz mamy wojnę cywilizacji, z resztą jego wywodu już zgodzić się nie mogę. Jeśli „my” się oburzamy na ingerencję obcych w nasze prawo, dlaczego ingerujemy w prawo innego państwa?
      Więc ja jestem tu przeciw klasykowi ;)

      Usuń
    10. Ale jakie odwiedziny, skoro podawano, że jeśli chorego odłączą od aparatury to on najzwyczajniej w świecie umrze.
      Przesadziłeś z tymi odwiedzinami. Tu chodzi o ludzkie życie, a Ty się martwisz o odwiedziny?
      W tej sprawie głos decydujący powinni mieć lekarze, jeśli nie mają zaufania do angielskich, to niech wyślą naszych.
      Uporczywa terapia (daremna) nie jest zasadna medycznie ani etycznie także od strony religii krk.
      Jednak „rezygnacja z uporczywej terapii nie może też oznaczać opuszczenia pacjenta w zakresie podstawowych form opieki (np. przeciwdziałania odleżynom, podawania środków analgetycznych i przeciwzapalnych) i podtrzymywania procesów życiowych (odżywiania, nawadniania, wentylacji, również w sposób sztuczny), co stałoby się bezpośrednią przyczyną jego śmierci, a więc byłoby eutanazją pasywną”. (Więź.pl).
      Nie wiem jak jest w Anglii z tą eutanazją, ale w całej sprawie jest jakieś niejasne "ale", bo skoro sprawa jest czysta prawnie, to dlaczego Anglicy jej formalnie nie zakończą?

      Matka to matka, a żona to żona. Nie wiesz jak to jest czasami z tymi żonami? Może jej na rękę jest żeby zmarł, a nie żeby się z nim jako kaleką męczyła nie wiadomo jak długo. Bo nie wiadomo w jakim stanie z tego wyjdzie, jeśli wyjdzie ...

      Usuń
    11. Eutanazja jest w W. Brytanii zakazana. Piszesz: „W tej sprawie głos decydujący powinni mieć lekarze” i mieli. Uznali, że dalsze podtrzymywanie życia jest bezzasadne i aby nie było mowy o przekrętach poprosili o opinię sądu. I sąd się zgodził. Teraz z powodu dalszej rodziny zwlekano z odłączeniem aparatury do czasu wydania wyroku przez sąd w Strassburgu, gdzie odwołała się matka. Ten sąd oddalił odwołanie. Tyle fakty. Z prawnego punktu widzenia sprawa byłaby załatwiona. Lekarze postąpili zgodnie z procedurami, tymczasem wtrąca się rząd RP i mamy ewenement na skalę światową. Prawie już nieboszczykowi przyznano paszport dyplomatyczny (sic!) Tu Cię zapytam: czy Ty masz szanse na taki paszport? A może zwykły Polak emigrant? Jeśli nie, mamy tu do czynienia z pijarem czystej wody.

      Przyznam, że zdumiewa mnie Twoje podejrzenie: „Może jej na rękę jest żeby zmarł, a nie żeby się z nim jako kaleką męczyła nie wiadomo jak długo”. Bez obrazy, to tak jakbym czytał Aisab, uznanie a priori, że kimś kierują niecne pobudki.

      Chyba będę musiał napisać o tym notkę, choć poczekam jeszcze na skutki tego paszportu dyplomatycznego.

      Usuń
    12. " tak jakbym czytał Aisab" :))
      No widzisz na co przyszło, ale ktoś chyba musi podjąć tę pałeczkę... :)
      Byłeś się pożegnać??? Bo tam już podobno tylko "Kupamięci" jest.
      Oj będzie Ci szkoda, będzie.

      Usuń
    13. To już któryś raz z rzędu ;)

      Jeśli o blogi chodzi, szkoda mi tylko moich poprzednich i tego nicku Asmo. A taki piękny był... ;( Wręcz obrazował moją dusze ;)))
      Już kilkanaście lat obserwuję blogosferę. Ileż to blogów się przez nią przewinęło. Ale jeśli ktoś kończy definitywnie blogowanie - usuwa blog na amen.

      Usuń
    14. Zajrzałem z ciekawości ;) Aż mnie „zamurowało”. Szczególnie ten klip „Nie płacz kiedy odjadę” ;))) Ale i komentarze blogerki, która miała skończyć z blogowaniem (komentarze są integralną częścią blogowania). Jakże to prześlicznie ckliwe...

      Usuń
  3. Z zamiłowania to chyba najlepsza opcja, dla wszystkich, choć zdradzanym żonom czy narzeczonym jest chyba wszystko jedno, z jakim rodzajem prostytutki zadał się partner...
    W książce o wawelskich królewnach podawany jest przykład świątobliwej ekspertyzy na temat prostytutek - prostytucja to samo zło, ale jest konieczna społecznie i pomaga w pomnażaniu dobra, zachęcano nawet do poślubiania nierządnic, by zmniejszała się ich populacja.
    Cos na zasadzie, że aby było rozgrzeszenie, musi być grzech!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie czytałem tej książki, ale o tej teorii konieczności istnienia prostytucji gdzieś już słyszałem. Mnie się ona kojarzy ze stwierdzeniem, że choć wierzący to wszak zawsze grzeszny ;)

      Wiesz, jeśli partner zadawał się z prostytutkami, to jakby "mniejsze zło". Trudno się zakochać w prostytutce, więc taki gość zdradzał żonę tylko fizycznie.

      Usuń
  4. Jak to mówią- żadna praca nie hańbi. Prostytutka- no cóż, zawód jak każdy inny i chyba należy do grupy prac fizycznych. Nie potępiam. Prędzej jestem w stanie potępić "przyzwoitą" kobietę, która wiedząc, że podrywający ją facet jest żonaty współżyje z nim. Poza tym- jest popyt to jest i podaż. Nie bardzo tylko wiem po co do tego mieszać Boga, grzech itp. A księżunio , jeżeli wierzy w siłę modłów to powinien modlić się w kościele a nie w dzielnicy czerwonych latarni.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja nie widzę powodów, aby potępiać kobietę mającą relacje (seksualne) z "zajętym" facetem, bo to nie jest w sumie jej problem, że gość zdradza swoją żonę/partnerkę, nie ona jest powodem tej zdrady, powód jest zawsze wcześniej: albo w tamtym związku jest coś "nie tak", albo gość z natury swej ma gdzieś wszelkie "pakty na wyłączność"...
      za to mam złe zdanie o prostytutce, która okrada klienta, albo go wpuszcza w sytuację, gdy staje się on ofiarą napadu, czy też szantażu ze strony jej wspólników...
      wypada też wspomnieć o małżeństwie "z rozsądku", gdy obiektem zainteresowania jednej strony jest bardziej zawartość portfela tej drugiej, niż zawartość jej "niewymownych"... to też jest prostytucja, na warunkach długo- lub bezterminowej umowy i wszystko jest okay, dopóki obie strony znają reguły gry i się na taki układ godzą, kurewstwo jest dopiero wtedy, gdy prostytutka udaje, że nią nie jest...
      miłego :)

      Usuń
    2. Piotrze, tu już Cię nie rozumiem. Piszesz: „za to mam złe zdanie o prostytutce, która okrada klienta”. Powiedz mi, co to za klient, który zaufa prostytutce? Według mnie to dureń do entej potęgi. Jeśli korzystasz z jej usług, musisz się liczyć ze wszystkimi złymi konsekwencjami, i nie chodzi tylko o choroby weneryczne. Dlatego nigdy z usług pań tej profesji nie skorzystałem.

      Usuń
    3. co tu jest do rozumienia?... rozmowa jest o prostytutkach, a nie o złodziejkach... jeśli uważasz, że każda prostytutka kradnie, to nie mamy o czym rozmawiać... a na portfel trzeba uważać zawsze...

      Usuń
    4. Nie, nie twierdzę, że każda prostytutka jest złodziejką, stwierdzam tylko, że nie maiłbym do niej zaufania.

      Usuń
    5. a masz zaufanie do obcej, nieznanej Ci kobiety, gdy nie masz informacji, czy jest prostytutką, czy nie?... czy gdy dostaniesz tą informację, że jest, to coś się zmienia w poziomie tego zaufania?... zwłaszcza, że sama informacja niekoniecznie musi być prawdziwa...
      a tak w ogóle, to gdybyś miał do takiej zaufanie, to płaciłbyś za seks?...

      Usuń
    6. Aleś wymyślił??? ;)

      Nie, nie mam zaufania do obcej kobiety, choć akurat nie dlatego, że mogłaby być prostytutką. Aby darzyć kogoś zaufaniem potrzebuję jakiegoś czasu, aby ją poznać. Jeśli ona jest prostytutką, nie przekreślam swojego do niej szacunku jako człowieka, ale jest pewne, że zaufaniem jej nie obdarzę.

      Już Ci wcześniej napisałem, nie korzystałem z usług prostytutek i dodam, że nigdy żadnej kobiecie nie zapłaciłem za seks, nawet jeśli prostytutką nie była.

      Usuń
  5. Szustak nieźle zauważył, że nieraz aby być kochaną/ym (a przynajmniej akceptowaną/ym) uwypuklamy swoje zalety, a ukrywamy wady i znakiem tego oferujemy komuś pewną iluzję zamiast siebie, ale w pewnym momencie go poniosło, gdy postulował, aby kochać u kogoś cechy /zalety/, których nawet jeszcze nie ma, ale na skutek tego kochania jakimś "magicznym" sposobem u tej osoby się pojawią...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu się z Tobą zgodzę. Miałem podobne odczucia słuchając tego kaznodziei.

      Usuń
  6. Szkoda, że nie jestem ministrantem ks. Szustaka. Może i mnie zabrałby na spacer po tej, jakże atrakcyjnej, dzielnicy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gorzej, jeśli zabierze Cię w islamskie slamsy... Tam jeszcze nie był, przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo.

      Usuń
  7. Prostytucja to taki zawod ktory istnial od zawsze i nie zaginie, obojetne co sie o nim mysli i walkuje.
    Znam powiedzenie ze prostytucja to zawod a K....wienie sie na prawo i lewo sie to charakter - i zgadzam sie z nim.
    Nawet ten zawod ma kilka odmian i przyczyn - istnieje np prostytucja wymuszona, polegajaca na zmuszaniu mlodych emigrantek do "odpracowywania" kosztu przeszmuglowania ich do nowego kraju. Moznaby powiedziec ze ta pospolita uliczna prostytyucja tez jest wymuszona przez okolicznosci ale to tylko polprawda bo nie wierze zeby mloda dziewczyna nie potrafila znalesc innego sposobu na przetrwanie.
    Jesli chodzi o zwiazki poza malzenskie to zrzucam cala wine na mezow - on jest tym zonatym i swiadomym ze robi cos niewlasciwego.
    A korzystanie z prostytutek uwazam za ohydne a nawet niebezpieczne - nie tylko ze taki facet myje sie brudna woda, wiele razy uzywana przez innych ale moze sie zarazic nie wiadomo czym. Sam fakt iz taka daje za oplata by mnie zniechecil. No ale nie jestem facetem a podobno oni zrobia wszystko dla seksu - i mozna powiedziec gdyby nie oni to nie byloby prostytucji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Patrząc na przekrój współczesnej prostytucji trudno nie zgodzić się z tezą, że „wina” leży po stronie mężczyzn. To oni przede wszystkim tworzą popyt. A jednak mam poważny problem ze stwierdzeniem, że „podobno oni zrobią wszystko dla seksu”. Ujmę to tak: z tego stwierdzenia wynika, że facet dla seksu gotów jest się również ożenić, wszak małżeństwo zaspakaja jego potrzeby seksualne. Nie czujesz, że coś tu jest nie tak?

      Usuń
    2. "nie tylko ze taki facet myje sie brudna woda, wiele razy uzywana przez innych"
      Gdzie tak jest??? To chyba w "przybytku" klasy 5 albo gdzieś na parkingu. A może w Ameryce, bo Serpentyna zdaje się jest stamtąd, to pewnie lepiej wie.
      Nie wyobrażam sobie takiego "mycia", chyba już lepiej w ogóle się nie myć, a tylko obetrzeć nawilżanymi chusteczkami...

      A w tej "winie" mężczyzn trochę udziału mają i kobiety tzw. porządne, skoro ich mężczyźni muszą szukać seksu "na boku".

      Usuń
    3. Kobiety porządne od słowa pożądać? ;)
      To mycie chyba wiąże się z "tirówkami"...(?)

      Usuń
    4. Maria - brudna woda to tylko metafora majaca zobrazowac cos wiele razy uzywanego wiec brudnego, nie chodzi tu o aktualne mycie. A moze sie odnosic do prostytutek wszelkiej narodowosci, nie tylko amerykanskiej.
      Naprawde nie myslam Mario ze to nie zostanie wlasciwie zrozumiane.
      Ze seksem jest troche jak z lakomstwem - nie chodzi o zaspokojenie glodu tylko branie ile sie da.
      DeLu - oczywiscie ze istnieja malzenstwa tylko dla seksu, dla wygody, by miec pod reka. I powtarzam to co objasnilam Marii - nie chodzilo o rzeczywiste mycie, o prawdziwa wode chocby brudna.
      Wydaje mi sie ze niepotrzebnie wtracilam sie do tej dyskusji.

      Usuń
    5. Dlaczego niepotrzebnie? Może faktycznie chodziło tylko o tę nie dość jasną metaforę. Nikt Cię nie chciał obrazić,

      Usuń
    6. Oczywiście, że nie chciałam Cię Serpentyno obrazić, po prostu nie zrozumiałam tej metafory z brudną wodą. U nas chyba prędzej byłoby porównanie do szmaty, mówi się o zeszmaceniu jako upadku moralnym.

      Usuń
    7. Jakby tak było od "pożądać", to by się pożądało co się ma porządnego, a nie szukało gdzie indziej nieporządnego. ;)

      Usuń
    8. Mario - liczac ze zagladniesz jeszcze raz w ten post i komentarze :
      nie obrazilam sie chociaz absolutnie nie znalazlam powiazania pomiedzy moim komentarzem a miejscem zamieszkania.
      Masz racje iz porownanie do szmaty byloby prostsze do zrozumienia - wydalo mie sie ze to z brudna woda jest rownie dobre i znane.
      Jesli chodzi o puszczalskich sie mezow i Twym "usprawiedliwieniem" ich - nawet jesli tak jest w malzenstwie to czy nie myslisz ze maz powinien powiedziec i poprosic o rozwod zamiast oszukiwac i klamac? Uwolniloby go to od problemu a zonie otwarlo droge do nowego zycia.

      Usuń
    9. Cieszę się z wyjaśnienia tej sytuacji. Jak widać co kraj to obyczaj i inne skojarzenia. :)
      Małżeństwo, zwłaszcza wieloletnie to cały szereg różnych powiązań i zależności, które wcale nie tak łatwo jest rozwiązać prostym "poprosić o rozwód". Zwłaszcza, jeśli ktoś wyjście do "przybytku rozkoszy" czy "w bok" traktuje jako coś sporadycznego, a nie stałego rozwiązania na przyszłość. Nie ma prostych recept, a sytuacja każdego małżeństwa jest inna. Oczywiście, że tkwienie w kłamstwie wcześniej czy później to małżeństwo zniszczy, ale dopóki nie zniszczy zawsze można ze złej drogi zawrócić. Tak mi się wydaje.

      Usuń
    10. Serpentyno, chyba nie myślisz, że chcę usprawiedliwiać puszczalskich mężów i żon? Mnie się po prostu nie podoba stwierdzenie: „podobno oni zrobią wszystko dla seksu”. Mało, że nad wyraz uogólniające, mało, że krzywdzące, to jeszcze pachnie (brzydko) fałszywym stereotypem.

      Usuń
  8. Udało Ci się zapisać na szczepienie? :)
    Ależ seniorzy tłumnie ruszyli na zapisy! W czasie pierwszych 3 godzin podobno ponad 150 tysięcy się zapisało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie dlatego, że czytałem tę wiadomość, na razie odpuszczam. "Zaatakuję" pod koniec przyszłego tygodnia ;)

      Usuń